Cześć,
potraktuj proszę ten tekst jak list, list z zaświatów, od dawnego przyjaciela. Bo zaświaty istnieją, nie są lepsze niż światy, ale pozwalają wisieć na orbitach odalonych gwiazd. Z zaświatów listy wysyła się raz, potem nie ma już możliwości bo zamykają się ogromne, ostatnie drzwi. Połączenie zostaje zerwane i znika, jakby nigdy nie istniało. Cud niepamięci, kawałek przekreślonego życia i już. Było i nie ma.
W zaświatach dużo czasu pochłania myślenie, o rzeczach małych, mniej ważnych i tych wielkich, które kształtują nasze charaktery, wpływają na nasze decyzje. Ten proces zawsze prowadzi do jakichś spostrzeżeń. Zawsze.
Miałem kiedyś przyjaciółkę, dość lekką, ledwie cięższą od motyla, ale piękną. Nie, nie ładną, piękną. Wyraźność i siła, twardość i gotowość może jeszcze ciekawość świata były tym co pozwalało jej płynąc przez życie. Jeżeli coś ją wciągało odawała się temu bez reszty. Przez całe życie starannie dobierała do siebie ludzi, pozostawając z tymi, którzy byli jej potrzebni lub mieli coś czego im zazdrościła. Nie miała czasu na szarych, małych, prostych. Szukała w każdym czegoś dla siebie. Lubiła brać. Powiedziała kiedyś "nigdy nie odmawiam przyjaźni jeżeli jest mi z nią po drodze" To jest esencją jej wewnętrznej prawdy. Kiedyś wybrałasię w podróż ze swoim przyjacielem. Była to podróż bez przewodnika i wybranej drogi. Po prostu szli, ramię w ramię. On starał się być dla niej ważną częścią świata, ona decydowała o tempie i czasie drogi, wyborze miejsc i zasadach. Dopasowywał się do niej tak bardzo jak tylko mógł. Rozmawiali. Dzielili się opowieściami o szumach, wspólnie oglądali swoje widokówki. Droga zbliża. Stali się bliżsi niż kiedykolwiek. Szli dalej. Ona wspierała go gdy brakowało mu sił, on był tym co dawało jej wiatr, głaskał jej włosy i słuchał, nawet wtedy gdy w kółko mówiła o jednym. Lubił jej słuchać. Razem tworzyli wieżę. Wieża słów, listy życzeń. Mogła z tego być piękna opowieść o życiu. Niestety nie była. Coś w środku podpowiadało jej, że idą donikąd. Ta myśl nie dawała jej potem spokoju. Kiedy zakiełkowała to rosła i wbijała się korzeniami aż po sam środek serca. Wtedy wydał jej się inny, mniej przyjazny, mniej dobry. I chociaż droga była wtedy właśnie prostsza, ładniejsza i pozbawiona gór to on przestał dla niej być wcześniejszym towarzyszem. Jakby jednego dnia dołączył do szarych, nudnych i prostych. Zapomniała o tym co było za plecami i widziała tylko to co jest z porzodu. Nie było już po drodze. Może sprawił to ogromny kamień, kórego nie podniósł na czas. Może niewłaściwy dobór słów. Może ustający szum. Może nieucieszny dotyk. Może to, że nie zapytał lub nie odpowiedział w czas, w zgodzie z jej zasadami. I wtedy ich droga się rozpadła na dwie. Szli dalej, ale byli inni. Przestali o sobie mysleć jak o jednej częsci świata, zaczeli być cząstkami niezłożynymi w całość. Jak światy odległe z ogromnym gejzerem, z którego sączy się niezastygająca krew. Jego krew. Jej lekkość leciała dalej przez dobrze zaplanowane życie. W zaświaty?