Kiedy Zenek Wiśniewski stał w deszczu na pogrzebie sąsiadki nie mógł myśleć o niczym innym tylko o jej przepoconym sweterku. Nie była to wariacja na temat niezaspokojonych pragnień, a raczej wspomnienie czegoś czego chciał unikać. Kilka razy, kiedy w pełni życia mijała go jak wyrzucał śmieci lub szedł do sklepu po zwykłe rzeczy próbował jej nawet powiedzieć, że chodzenie przez cały rok w jednym swetrze jest niestosowne i co najmniej passe, ale jakoś nie miał nigdy odwagi, żeby się na to zdobyć. No cóż już teraz było na to za późno i mógł tylko to przykre wspomnienie zapachu od siebie oddalać. Pogrzeb nie był okazały. Właściwie to nawet był mniej niż skromny. Zjawiła się córka, która podobno ostatni raz widziała się z matką kilkanaście lat temu i teraz też nie sprawiała wrażenia osoby, która mocno rozpacza po stracie kogoś bliskiego. Oprócz córki był ksiądz, który jak prawdziwy mistrz ceremonii z zawodowym sznytem robił to co do niego należy, dwóch grabarzy i Zenek. Nie było nikogo innego. Zenek nie wiedział więc czy zmarła Barbara Zawacka miała jakiś innych krewnych, wiedział za to, że oprócz niego nie przyszedł żaden inny sąsiad. To dziwne, pomyślał, bo przecież nekrolog na obu klatkach wielkopłytowego bloku z lat siedemdziesiątych, gdzie mieszkał on i zmarła wisiał od prawie tygodnia. Może powodem nie przyjścia sąsiadów był fakt, że pogrzeb odbywał się w środę w samo południe, a może niezbyt sprzyjająca jesienna aura i zimny listopadowy wiatr z deszczem. Tak czy siak, w tym dniu ofiary na tacę nie będą sowite, co miało ten pozytywny aspekt, że ksiądz nie zamierzał dawać od siebie więcej niż wymaga absolutne minimum przyzwoitości. Trumna, w której chowano zmarłą należała do tanich i pasowała do codziennej skromności Pani Basi, bo w ten właśnie sposób wszyscy się do niej zwracali. Niezależnie od wieku i spraw, z którymi do niej przychodzili ludzie, zawsze zwracano się do niej - Pani Basiu, i raczej niewielu sąsiadów wiedziało nawet, że nazywała się Zawacka. Właściwie to nikt nie wiedział i nigdy jej nie pytał kim była w młodości, jakie miała życie, wykształcenie czy pasje. Jakie to ma znaczenie, jeśli prawie całe życie masz już za sobą, skończone sześćdziesiąt pięć lat, a dokoła siebie samych młodych sąsiadów, którzy otoczeni gradem dzieci i sprawami codzienności pochłaniają się bez reszty we własne życia. Zenek pamiętał jak Pani Basia mówiła, że młodym jest dziś bardzo ciężko, że praca jest dziś bardziej wymagająca niż kiedyś, że osiem godziny to mało, żeby zrobić karierę i mieć godziwe pieniądze. Dlatego trzeba siedzieć w pracy więcej. A przecież dzieci w domu i serce rodzicom pęka, że nie mogą być z nimi tylko muszą zostawiać je z takimi starymi babami jak ona. Mówiła, że młodym trzeba pomagać. To ważne, żeby być odpowiedzialnym i wspierać tych, których wesprzeć można. A ona przecież tak bardzo lubiła dzieci. Zresztą dzieci też lubiły ją. Nikt nie gotował tak jak pani Basia. Nie przytulał, kiedy im było ciężko tak mocno i od razu, że wszystko co złe mijało szybko i nie trzeba było czekać aż rodzice wrócą z pracy. Zresztą co pani Basia miała innego do roboty. Kowalski spod czwórki na pierwszym piętrze kiedy przyprowadzał jej swoją dwójkę miał poczucie, że pomaga starej utrzymać się przy życiu. Co ona ma do roboty na tej emeryturze, mówił do swojej nienagannie ubranej, z przedłużonymi rzęsami żony, która na co dzień pełniła obowiązki ważnej pani research officer w jednym z zagranicznych koncernów. Uważał, że gdyby nie dzieci, którymi Pani Basia się zajmuje już dawno umarła by z nudów. Wsiadając wiec do swojego nowego, wyleasingowanego Volvo V 80 miał poczucie pełnej symbiozy dla tej sytuacji i z czystym spokojem cieszył się, że ma czas by zarabiać jako programista na leasingowe raty z przekonaniem, że jego dzieci są w dobrych rękach. Zresztą Pani Basia nie robiła tego za darmo. Cztery złote za godzinę to co prawda jedna trzecia tego co płaci się opiekunkom, ale z drugiej strony ma się wtedy opiekunkę na wyłączność, a u pani Basi zawsze dzieci było co najmniej szóstka. Każdy przecież wolał zostawić jej dzieci niż z katarem ciągnąć je do żłobka, przedszkola czy szkoły. A zwolnień lekarskich się dziś nie bierze. Albo poważnie rozmyślasz o karierze, albo koncentrujesz się na dzieciach. To przecież pani Basia zawsze im powtarzała, że trudno jest dziś być prawdziwą mamą czy ojcem, bo to ogromna odpowiedzialność i ogromne przedsięwzięcie. Ale im, Kowalskim, przecież się udawało. Potrafili znaleźć w tym wszystkim równowagę. Podobnie jak przyprowadzający do pani Basi dzieci Nowakowie, Kraftowie i Kaniowie. Zresztą nie tylko przyprowadzający, bo przecież czasem było odwrotnie, to pani Basia przychodziła do nich. To znaczy do dzieci, bo rodzice czasem muszą mieć czas dla siebie i wyjść do kina czy do teatru, bo inaczej kompletnie by zwariowali i żyli tylko pracą. Pani Basia uwielbiała przychodzić do dzieci, a te uwielbiały, kiedy przychodziła do nich i robiła im naleśniki z nutellą lub kartoflane placki. Nie takie z marketu, które przynosi się na plastikowych tackach tylko prawdziwe, ręcznie robione dzieła sztuki. Czytała im na noc też prawdziwe bajki, o czerwonym kapturku i prawdziwych księżniczkach, a nie jak rodzice opowieści o rozważnych i mądrych zuchach, którzy wpadają w przeróżne tarapaty i muszą się z nich uwalniać. I zawsze pomagała sprzątać pokój po zabawie. Kiedy wychodziła wieczorem do siebie często zostawiała ugotowany dla wszystkich obiad. Nowakowa, która w wieku trzydziestu kilku lat została ważną menagerką w sieci Ikea twierdziła co prawda, że Pani Basia gotuje za tłusto i dodaje do wszystkiego mąki, a jej makaron lub ryż jest zawsze rozgotowany, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby nie dojadła jej obiadu. Nawet kotlety schabowe na potrójnej panierce schodziły co do jednego. Kilka razy zwracała Pani Basi uwagę, żeby gotowała więcej chudego mięsa i warzyw, ale do starej to nie docierało wiec uznała, że jak od czasu do czasu sama zje z dziećmi surową marchewkę dieta będzie odpowiednio zbilansowana. Kraftom tłusta dieta Pani Basi nie przeszkadzała za to w cale. Bardziej niepokoiło ich, że Pani Basia pomaga ich synowi w odrabianiu lekcji w mało pedagogiczny sposób. Właściwie to chyba odrabiała je za syna mówiąc mu co i jak ma napisać. Widać to było zwłaszcza przy sobocie, gdzie mały czekał na podpowiedź ze strony matki lub ojca, bo kiedy jej nie dostawał mówił, że pani Basia zawsze mu pomaga. Zwracanie starej uwagi na to, że dziecko lekcje ma mieć odrobione samodzielnie nie przynosiło efektu i gdyby nie to, że nikt inny nie mógł odbierać ich syna ze szkoły pewnie dawno już by ze starej zrezygnowali. No cóż, takie życie. Czasem pani Basia robiła też pranie i zakupy. Odwiedzała też z dziećmi wszystkie przychodnie przy okazji katarków, przeziębień i szczepień, bo przecież to bez sensu, żeby dla byle kataru zwalniać rodzica z pracy. Do zeszłej środy.
Usiadła w bujanym fotelu. Na małym szklanym stoliczku postawiła sobie, jak zawsze, szklankę z osłodzoną dwiema łyżeczkami cukru herbatą. Stał tam też pojemnik z lekami na nadciśnienie z odliczonymi tabletkami na każdy dzień. Telewizor wyświetlał wiadomości, ale ona rozmyślała jak zwykle o swoim życiu. O nie udanej miłości, która, gdyby nie córka, skończyłaby się pewnie szybciej, ale trwała aż do śmierci jej męża. O podróżach, których nigdy nie było, bo ciężko było wiązać koniec z końcem, a i tak wszystkie pieniądze musiała chować, bo jej mąż przepiłby je, gdyby je tylko znalazł. Myślała, że chciałby naprawić relacje z córką i wytłumaczyć jej, dlaczego inne dzieci mogły więcej, a ona musiał jej wszystko wydzielać. Wyjaśnić, że przecież, wtedy w latach komuny, z pensji nauczyciela polskiego nie dało się zrobić nic więcej. Bardzo ją zabolało, gdy córka skończyła osiemnaście lat i któregoś dnia po prostu uciekła z domu za granicę ze starszym od niej od kilkanaście lat facetem z wypchanym portfelem. Wiedziała, że nie naprawi tych błędów do końca życia. Chciała tylko, żeby jej córka była szczęśliwa.
Mogłaby rozmyślać tak całymi godzinami. Tym razem jednak było inaczej. Dostała rozległego zawału i chwilę potem odeszła. Następnego dnia rano znalazł ją Zenek Wiśniewski, który chciał ją poprosić o to, żeby odebrała mu jak zwykle list z poczty. Kiedy ją zobaczył siedzącą na fotelu, z opuszczoną głową i w tym samym co zwykle sweterku zrozumiał, że po list tym razem będzie musiał pójść sam. To okropne, mówili sąsiedzi na wieść o jej śmierci, co my teraz zrobimy z naszymi dziećmi.