Rób co należy

Maciej Dydo Fidomax

„Prolog”

I nie boję się śmierci

I nie boję się życia

I jest porządek na tym świecie

I Bóg mnie kocha

I wierzę, że porządek i chaos nachodzą na siebie warstwami

I że jest w tym pewien schemat

Pewna zasada

Sens

I wiem, że pewnego dnia stracę tą wiarę,

która jest jedynym prawdziwym szczęściem.

Stracę ją, by znów ją odnaleźć.

Warstwa po warstwie.

Porządek przez chaos

Chaos przez porządek

„Po – Przetłuszczone wakacje”

Na co dzień jestem mniej prawdziwy...- powiedziałem do siebie, spakowałem plecak i wyjechałem na wakacje.

Siedząc w hotelowym pokoju, samiuśki pisałem coś w tym stylu : „Słowa przepływają... próbując je łapać... rozbijam noc.. i tak przegram”. – Migający przez chwilę kursor. Pukanie do drzwi. Dopisałem - „I tak przegram z pukaniem do drzwi.” – wstałem i otworzyłem. Lecz nikogo za drzwiami nie było.

- Mówiłam, żeby jechać gdzieś nad morze, ale nie – uparłeś się. No i siedzimy na jakimś górskim zadupiu, a za oknem wciąż pada deszcz... – monolog pani domu, do pana domu ciągnął się już od jakiegoś czasu.

Do mnie dochodziły strzępki rozmowy, ale to wystarczyło, bym poczuł się jeszcze bardziej dobity. Kelner właśnie przyniósł coś co miało być łososiem, ale na pewno łososiem nie było. Za oknem wciąż padający deszcz. Pierwszy kęs....

- No bo, co w takiej dziurze można odwiedzić? – zapytałem jakiegoś hotelowego chłopca na posyłki.

- No, tu mamy disko wie pan. No i kino jest. Ale dzisiaj chyba zamknięte.

- Coś jeszcze?

- Nooo oprócz sklepów to już chyba wszystko. Mamy jeszcze kościół.

- A gdzie nie ma kościołów? – pomyślałem głośno.

- W piekle. – dorzucił chłopak.

- I to najlepszy dowód na to, że piekła nie ma. – uśmiechnąłem się, założyłem kurtkę i wyszedłem prosto w objęcia deszczu.

- Bo wie ksiądz. – chwila ciszy, zamyśliłem się. – Bo wie ksiądz, jak to jest. Pierdolić można o tym dużo, ale kiedy to się już dzieje w życiu, to przejebane.

Ksiądz chyba nie wiedział o czym mówię..

- Wiesz synu.. – zaczął.

- Nie ważne tatuśku, nie rzucaj pokuty. - rozmyśliłem się i wstałem od konfesjonału.

To był zły pomysł, by w ogóle wychodzić dzisiaj z pokoju. Rozglądnąłem się. Ten kościół był naprawdę piękny. Wysoki wymalowany jakimś kiczem strop. Konfesjonał utopiony w złotej imitacji. Wzrok księdza, który został w konfesjonale – pomieszanie zdziwienia z bezradnością. „Co ja tu robię?” – pomyślałem. – „Co ja tutaj kurwa robię?”

Lubiłem bary piwne. W tych miejscach ludzie przepijali swoje wypłaty. Rozmowa z nimi zawsze na mnie dobrze działała, przypominała mi, że ktoś może mieć w życiu gorzej. Ale tak naprawdę to do tej pory, to ja w życiu miałem dobrze, posiadałem spokój wewnętrzny, posiadałem wiarę, aż do tego szczególnego dnia.

- Synek, ty synek się nie śmiej. Stara mi robi takie awantury, takie awantury, takie..- zrobił zakole ręką, chcąc wyartykułować, jak duże są te awantury. – Że wstyd dziecku spojrzeć w oczy. Ale to wiesz... – podniósł kufel jak Hamlet czaszkę. – to ważniejsze, jednak. To mocniejsze.

- Nie słuchaj go. – rzekł donośnie barman. – Jest już dawno rozwiedziony. Baba miała jaja i zostawiła pijaka.

Donośny śmiech roznoszący się po zadymionym wnętrzu. Wyszedłem....

Idąc w strugach deszczu zdałem sobie sprawę z tego, że przestały mnie bawić takie rzeczy, jak zakłamanie kościoła, czy tragedię pijaków. Czy naprawdę od tamtego dnia, tak wiele się mogło we mnie zmienić? Po co się oszukiwać, przecież nie zmieniło się wiele. Zmieniło się wszystko. I ten wyjazd na tą zapomnianą przez Boga wieś w górach, niczemu nie pomoże, to już koniec tamtego życia. Tamtego dobrego, spokojnego życia. Życia w którym mogłem marnować ze spokojem każdy nadchodzący dzień, wydając pieniążki rodziców. Nie czując bólu, łez, niepewności. Nagle poczułem coś nieokreślonego i wróciłem do rzeczywistości.

- Co? – zapytałem widząc zdziwioną twarz dziewczyny.

- Potrąciłeś mnie.

- Naprawdę?

Machnęła ręką i już chciała odejść gdy..

- Zaczekaj....

Środek nocy. Spała obok mnie. Dopiero skończone 18 lat. Uciekła z domu na wakacje. Głowa nabita bzdurami. Zbyt ufna. Wstałem i spojrzałem przez okno. Ile razy wykorzystywałem tak nadarzające się sytuację, ale teraz nie potrafiłem. Rozmawiałem z nią tylko i przytuliłem ją do snu. Źle ze mną. Czuję to. Gdzieś głęboko pulsująca świadomość. Usiadłem na fotelu i włączając laptopa postanowiłem coś napisać. „....” – tyle napisałem. Do cholery, leżała przede mną prawie naga nastolatka, a ja nie potrafiłem napisać choć jednego słowa. Pukanie do drzwi i znów tak jak poprzedniej nocy nikogo za nimi nie było. Położyłem się obok dziewczyny. Jak miała na imię? Co do tej pory przeżyła? Jakie ma słabe punkty? Jakie zalety? I znów to samo, nie potrafiłem się oszukiwać. Odpowiedzi na te pytania były przecież banalne i niewarte uwagi. Noce kiedy ściany otulały mnie w umiłowaniu harmonii, już nie powrócą.

- Strasznie krzyczałeś w nocy. – powiedziała, kiedy nad ranem jedliśmy śniadanie przy stoliku.

- Co krzyczałem?

- Nie wiem, to było po rosyjsku.

- Po rosyjsku? Kurwa, uczyłem się w podstawówce ruskiego. To było pewnie coś w stylu „Bud wsiegda budiet sońce”. A z tobą panna, trzeba będzie coś zrobić.

- Mam pieniądze.

- Pewno podpierdolone rodzicom. Lepiej do nich zadzwoń.

- A jak powiem, że oni już nie żyją to uwierzysz?

- Nie.

Ciągle padało. Spojrzałem przez szybę budki telefonicznej na góry. Tak bardzo zamglone, tak samo beznadziejne. Wykręciłem numer.

- Halo? Czy to mieszkanie państwa Rosteckich? Dzień dobry. Ja w sprawie państwa córki. Znalazłem ją wałęsającą się tu w górach, nie chciała do państwa zadzwonić, więc dzwonię ja. Jak się nazywam? A to akurat nieważne. Za to powiem panu, gdzie obecnie znajduję się państwa córka. Ma pan coś do pisania?

Zrobiłem to z nudów? A może przez swój wrodzony cynizm i sadyzm. Odkładając słuchawkę przekląłem tylko. Kiedyś zadawałbym sobie pytanie, dlaczego Bóg zesłał mi tą dziewczynę i nie zdradziłbym jej, dopóki nie pofatygowałbym się poznać jej bliżej. Ale od tamtego szczególnego dnia.... wszystko się zmieniło. Zbiór przypadków, który przed tym dniem w codzienności był jedną całością. Teraz to był tylko chaos, teraz to były tylko wydarzenia bez początku i końca...

„Przed – skrawki codzienności”

Stop na pilocie od wideo. Spojrzenie na kumpla, który leżał na ziemi od paru dobrych chwil zwijając się ze śmiechu

- Dobre? – zadałem retoryczne pytanie.

- Zajebiste. Kto stał za kamerą? – zapytał wciąż nie mogąc się powstrzymać od śmiechu.

- Taki jeden koleś, potem ten ksiądz chciał mu wyrwać kamerę. W końcu to tylko ósemka, ale zawsze jakaś strata.

- Uciekliście?

- Nie, no. Kamerzysta kopnął księdza w dupę. Szkoda, że tego nie ma na kasecie, ale i tak jest mocarnie, co?

- Niesamowicie. Ten dokument to będzie bomba. A swoją drogą czym tak wkurwiliście tego księdza? No bo wiesz, widać tylko przez chwilę konfesjonał i nagle wyskakuje z niego wkurwiony ksiądz i cię szarpie, o co poszło?

- Nie wierzył w dogmaty. Rozmowę w konfesjonale nagrałem na dyktafonie, poczekaj zaraz ci puszczę.

„Swoją drogą do tej pory zastanawia mnie, skąd ksiądz znał takie słowa jak – lachociąg”

Stałem w kolejce na poczcie. Kolejny mandat do zapłacenia. Kolejne dobrze wydane pieniądze tatusia. Nagle znajomy głos.

- Hej misiek.

Obejrzałem się i zauważyłem znajomego z liceum.

- No cześć.

- Dobrze wyglądasz, włoski masz dłuższe.

- Taaa, jasne. Sorry, że wtedy jak byłeś z Grześkiem, to usłyszeliście tylko „Powiedz im, żeby wypierdalali.” Byłem wyjebany, tak potężnie.

- Nie ma sprawy.

- Wpadnijcie z Grześkiem na dniach, tylko zadzwońcie najpierw.

- Grzesiek jest już w wojsku.

- Co? Czemu ja nic o tym nie wiem.

- Już wiesz. Chłopak wolał, żeby nikt o tym nie wiedział..

- Ech, życie. To wpadnij do mnie sam.

- Wiesz, teraz mam kupę nauki i..

- Taaa jasne...... – przestałem go słuchać i przeliczyłem jeszcze raz pieniądze.

Lektorat z angielskiego na uniwerku:

- A może pan Maciek, także by coś zrobił?

- No nie wiem. – podniosłem znudzony głowę.

- Chodzi pan co drugie zajęcia, dziś się pan spóźnił, siedzi pan i się nie odzywa.

- No niby mogę, coś zrobić. – moja głowa była zaprzątnięta filmem, który właśnie tłumaczyłem, ale kogo to obchodzi.

Paliła papierosy – nie znosiłem tego.

- I wiesz i ostatnio poszłam na prawo jazdy.

- Doprawdy? A ja się nigdzie nie udzielam.

- Na pewno do kina chodzisz.

- A wiesz, że nawet nie.

Niech już dopije tą kawę. Byłem zły na to, że będę się całował z kimś kto palił, no ale kiedy nie ma się lubi, to się lubi co się ma. Choć na co ja narzekam, chociaż widać, że panna dba o higienę.

Noc z soboty na niedzielę, kiedy człowiek marzy tylko o tym by zasnąć, kiedy ma się już dość ciepłych prądów płynących po ciele i wirującego pokoju.

- I znów leżę sama. – usłyszałem w słuchawce spłakany kobiecy głos. – A on poszedł na jakąś męską imprezę.

- Jeśli masz trochę godności do siebie to wstań i wyjdź. – odłożyłem słuchawkę, zły na siebie, że tak mnie boli jej ból. A ona została u niego.

Bezsilność tłumaczona tylko tym, że tak musi być, pozwoliła mi zasnąć.

Tekst do dopiero od godziny pogodzonych ze sobą rodziców:

- Idę oddać kasety do wypożyczalni.

- Dobrze, to kup mi jeszcze jogurty, przy okazji. – głos matki

- Jakie? – zapytałem zakładając kurtkę.

- Wiśniowe i jagodowe.

- No dobrze.

Kasety oddałem, o jogurtach zapomniałem. Nie zrobiłem tego specjalnie.

Telefon:

- Cześć stary, słuchaj nie mogę z tobą jutro jechać, kręcić ten materiał.

- Czemu?

- Jadę do Marty.

- No tak, dupa ważniejsza od pracy.

- A od kiedy to praca?

- Nie ważne.

- Dasz sobie radę, trzeba tylko nagrać plenery. Wiesz przecież, jak tam dojechać.

- Ale samemu, to jakoś tak głupio.

- Nagraj sobie jakąś płytkę z muzyką i uważaj, żeby cię nie zgwałcili w lesie.

- Wkurwia mnie to, że akurat twoja dupcia musi mieć jutro wolne.

- Pech.

- Taa taki los.

Wróciłem do montowania dokumentu, do którego brakowało już tylko tych wieśniackich, soczyście polskich plenerów.

Te wszystkie rzeczy, które mogły mnie przyprawić o migrenę, stawały się czymś zrozumiałym, czymś dobrym, czymś na miejscu. Na każdym kroku moja wiara, potrafiła wytłumaczyć, każdą małą rzecz, która właśnie dzięki porządkowi, kończyła się dla mnie dobrze. Nawet jeśli w rzeczywistości kończyła się źle. To było właśnie to zbawienie, które straciłem.

„Teraz – Ten szczególny dzień”

Siedziała oparta o ścianę z wypiekami na twarzy, słuchając mojego opowiadania o codzienności. I opowiadanie o tym było z mojej strony tak do bólu egoistyczne, gdyż czułem potworną ulgę wyrzucając to wszystko z siebie. .

- I dochodzimy do tego dnia, w którym wszystko się zmieniło, po którym nie mogłem już żyć w spokoju i wydawać pieniążki rodziców, niczym się nie przejmując. Dniu, po którym przyjechałem na tą zakichaną wieś myśląc, że to coś pomoże, ale nic nie pomaga, rozumiesz? Ten cierń we mnie tkwi, ten ból, trudno mi się pogodzić z tym chaosem, który ujrzałem. Z tym brakiem porządku. Rozumiesz? Nie rozumiesz. To słuchaj.

Siedziałem nad jeziorem. Nie musiałem nawet sprawdzać nagrania. Te plenery nie miały prawa wyjść źle. Tu było naprawdę pięknie. Daleko od ludzi, daleko od tego wszystkiego co już wcześniej nagrałem do dokumentu. Rozkoszowałem się tym pięknem. I to co mnie, wtedy naszło, to było coś słabszego niż „ślub z wszechświatem po kwasie", to było coś o wiele bardziej subtelnego, coś wypełniającego te miejsca wyryte dawno temu we mnie. Całkowite wyciszenie się, tak, że można było usłyszeć, to co zwykle jest niedosłyszalne. To będzie wspaniały dokument – pomyślałem.

Kiedy wracałem nawet nie padało. Droga sucha, za oknem ciepło, w końcu było jeszcze późne lato. Była noc, to fakt, ale pogoda była wspaniała. Coś przyjemnie perwersyjnego było w burżujskim podróżowaniu dwu-pasmówką z otwartym dachem słuchając „Taste the pain” Red Hot Chilli Peppers. Zadzwoniła komórka, spojrzałem na nią i nagle uderzenie. Mały, opanowany poślizg. Zjechałem na pobocze. Wyciągając ze schowka latarkę wysiadłem z samochodu, w co ja mogłem uderzyć? Poświeciłem latarką i nagle zauważyłem. Ktoś leżał na poboczu. Już wiedziałem, w co uderzyłem. Poświeciłem na samochód, ani śladu po uderzeniu. To chyba można było nazwać szokiem. Chwilowym szokiem. Podszedłem i poświeciłem na przewróconą postać. Leżała twarzą do ziemi. Żadnej krwi. Rozejrzałem się. Nikogo, żadnego światła, żadnego odgłosu. Przyłożyłem palec do tchawicy. Z kursu pierwszej pomocy, który przechodziłem w podstawówce doszedłem do wniosku, że to coś kiedyś żyjącego już nie żyje. Wróciłem do samochodu. Poprzez szok doszły do mnie słowa wokalisty „Walk away and taste the pain”, ale ja nic nie czułem, kompletnie. Wziąłem do ręki komórkę zastanawiając się jaki jest numer na pogotowie

Ktoś przysłał sms`a.: „Wracając zahacz do Black`a, pijemy tam /Szarik/”

Odpaliłem samochód i odjechałem. Nie oglądając się za siebie, nie myśląc.

- I nikt cię potem nie ścigał?

- Nie, sporo już minęło od tego czasu, jakiś rok może. Ale nikt mnie nie ścigał. Za to męczy mnie coś innego.

- Wyrzuty sumienia?

- Nie, to coś innego, bo wiesz, to co zrobiłem, było złe, to było coś więcej niż pech, to było moja wina, ale to nie jest tak, że się winie, po prostu pamiętam, żeby już tak nie zrobić, tamtemu gościowi nic już życia nie przywróci, to znaczy przykro mi, ale bardziej mnie męczy utrata tego najważniejszego...

- Wiary w siebie?

- Wiary w porządek, wiary w chaos, wiary w Boga.....

Egoistyczna spowiedź dobiegła końca, kurtyna opadła.

„Po teraźniejszości – tandetna rzeczywistość”.

Pukanie do drzwi. Spała. Nie wiedząc nawet, jak ją podle wykorzystałem, słodko spała, szczęśliwa, może po swoim pierwszym w życiu orgazmie. Pogłaskałem ją po głowie i wstałem zakładając jakieś bokserki i koszulkę. Otwierając drzwi od razu wyszedłem. Tak jak się spodziewałem, przyjechała rodzinka dziewczynki.

- Pan Rostecki?

- Tak, a tym kim do kurwy nędzy jesteś? Jest tam moja córka?

- Powoli, to ze mną rozmawiał pan przez telefon, proszę zejść na dół, tam jest chyba jakaś stołówka, tam porozmawiamy, ja tylko coś ubiorę na siebie.

- Chcę zobaczyć natychmiast moją córkę!

- Drzyj pan japę jeszcze głośniej, to zbudzisz córunie. To panu ona uciekła i to panu ona znów ucieknie. Chcę panu pomóc, chcę pomóc jej. Lubię pomagać ludziom, to takie perwersyjne zboczenie. I są dwa wyjścia z tej sytuacji, albo chamie wszystko spierdolisz wpierdalając się do pokoju, jak to pewnie masz w zwyczaju, albo mnie posłuchasz i może jeszcze kiedyś twoja córka spojrzy na ciebie jak na człowieka, a ty spojrzysz na nią, jak na swoją córką a nie dodupnik i doustnik.

Cofnął się o parę kroków, całkowicie tracąc pewność siebie.

- Powiedziała ci? – wydukał.

- Nie musiała nic mówić, nazwij to kurwa intuicją. Jej matka też tu jest?

- Tak.

- No, to weź ją zakwateruj gdzieś na tą noc, a sam przyjdź do stołówki tu na dole, bo jak sądzę, lepiej by było, żeby matki przy tej rozmowie nie było, zrozumiano?

- Tak. – mężczyzna opuścił głowę.

- Ale nieźle daje dupy. – rzuciłem jeszcze wracając do pokoju..

Zacisnął pięści, ale był bezsilny. Całkowicie bezsilny.

Moje opowiadania zawsze dzięki magii dawały się zamknąć w spójną całość, wystarczyło ten dar przenieść czasami w świat rzeczywisty, by można się przez chwilę przed ludźmi pochwalić intuicją.

„Epilog”

W środku nocy jechałem dwu-pasmówką, z otwartym dachem, słuchając Red Hotów, mając na ramieniu nastkę, której przez swój egoizm uratowałem życie. I choć nie było już we mnie tej najważniejsze wiary, bez której życie traciło sens i wyrazistość, to postanowiłem cieszyć się z tego co mam tu i teraz. Wystawiłem dłoń przez szyber dach, kiedy byłem mały, uwielbiałem to robić, teraz było to po prostu przyjemne. Zadzwoniła komórka, dziewczyna obudziła się. I wtedy uderzenie. Zatrzymałem się.

- Co to było? – zapytała.

- Nie wiem. Widziałaś coś?

- Nie.

„Walk away and taste the pain” – tekst piosenki pozwolił mi wszystko zrozumieć. Wyciągnąłem ze schowka latarkę i wyszedłem z samochodu. Krew na odgiętym błotniku. W świetle latarki ukazało się ciało. Przewrócone tym razem na plecy. To była kobieta.

- Czemu się uśmiechasz? – zapytała w panice dziewczyna, która także wyszła z samochodu i patrzyła to na mnie, to na ciało, coraz trudniej łapiąc kontakt z rzeczywistością. – Co my teraz zrobimy, co my teraz zrobimy? – panikowała.

- Zrobimy to co należy.

Kilka godzin później, gdy już było po wszystkim, spojrzałem na komórkę, ten telefon, który wtedy zadzwonił przed wypadkiem, to był sms.

„Wracając odwiedź Black`a, pijemy starą ekipą, tylko dobrze się dobijaj, bo pijemy za zamkniętymi drzwiami /Szarik/”, uśmiechnąłem się, gdyż ten mały sms wpisał się w porządek, który od paru godzin znów czułem w żyłach. Nic nie dzieję się przypadkowo..... błoga świadomość, która jest zbawieniem i ukojeniem.

Chaos przez porządek.

Warstwa po warstwie.

Odzyskałem wiarę.

Maciej Dydo Fidomax
Maciej Dydo Fidomax
Opowiadanie · 3 grudnia 2001
anonim