Tłusty czwartek (opowiadanie dla dzieci)

Jola

Słońce nie­śmiało gła­dzi szyby okien. Burzy wyrzeź­bione witraże mroź­nej zimy. Dzieci jesz­cze leżą w swo­ich cie­płych łóż­kach.
Mary­sia czyta szkolną lek­turę. Woj­tek słu­cha muzyki. Zaś Natalka rysuje talerz z prze­pysz­nymi pącz­kami. Zaw­sze jako pierw­sza z rodzeń­stwa wstaje z pie­le­szy.
– Super, że dzi­siaj mamu­sia ma urlop. Obie­cała, że będziemy wspól­nie przy­rzą­dzać pączki – pomy­ślała Natalka i zabrała się do dal­szego kolo­ro­wa­nia.
Zapewne zasta­na­wia­cie dla­czego taka nazwa tłu­sty czwar­tek. Zaraz Wam wszystko wyja­śnię. Tłu­sty czwar­tek to ostatni czwar­tek przed wiel­kim postem. Zwany też zapu­stami. Tra­dy­cja, która zado­mo­wiła się na dobre. W tym dniu pie­cze się pączki, faworki i objada się nimi. Jed­nak trzeba uwa­żać aby się nie prze­jeść. Kie­dyś podobno ten dzień świę­to­wano jako odej­ście zimy a przyj­ście wio­sny.
Ale czy każdy w tym dniu pie­cze pączki? Nie, nie każdy. Pączki ofe­rują cukier­nie, sklepy, mar­kety…
Nie powinno zabrak­nąć nikomu świe­żego, pach­ną­cego sma­ko­łyku. Każda osoba powinna zjeść choćby jed­nego pączka, bo jak głosi pewien prze­sąd, jeśli w tłu­sty czwar­tek nie zjesz ani jed­nego pączka, w dal­szym życiu nie będzie Ci się wio­dło. Lecz to tylko prze­sąd i nie­ko­niecz­nie trzeba w niego wie­rzyć.
– Dzieci pobudka – z dołu gło­śno nawo­ły­wała mama.
– Mamo, my już nie śpimy, zaraz scho­dzimy – odpo­wie­dział Woj­tek. Dzieci czym prę­dzej zaczęły zbie­gać z góry. Usa­do­wiły się w kuchni przy stole, zja­dły śnia­da­nie.
Przy­szedł czas na pączki. Mama zaro­biła cia­sto według prze­pisu. Po czym pozo­sta­wiła do wyro­śnię­cia, tak by podwo­iło swą obję­tość. Po odpo­wied­nim cza­sie, cia­sto było gotowe. Wów­czas po instruk­cjach jakie zle­ciła mamu­sia, dzieci zaczęły wykra­wać kwa­draty. W śro­dek każ­dego kwa­dratu nakła­dały odpo­wied­nią ilość wybra­nej kon­fi­tury. Następ­nie skle­ja­jąc brzegi for­mo­wały zgrabne kuleczki.
Póź­niej mama poukła­dała na deseczce i pozo­sta­wiła do ponow­nego wyro­śnię­cia.
Kiedy pączki podwo­iły obję­tość mama roz­grzała tłuszcz i rzu­cała na nie kulki, a one rumie­niły się. Po wyło­wie­niu z gorą­cego tłusz­czu były gotowe do spo­ży­cia. Naj­le­piej sma­kują świe­żut­kie. Natalka posy­py­wała każdy jeden pączek cukrem pudrem.
– Faj­nie byłoby jakby bab­cia z dzia­dziem przy­szli do nas – zauwa­żył Woj­tek.
Skosz­to­wa­liby naszych wypie­ków…– cią­gnął dalej. – Super byłoby – może zadzwońmy – dodała Mary­sia i nie cze­ka­jąc długo na odpo­wiedź, wzięła do ręki tele­fon i wykrę­ciła numer.
Po pół godzi­nie zja­wili się w domku pod lasem bab­cia Irena i dzia­dzio Ana­tol.
Wszy­scy ze sma­kiem zasie­dli do pącz­ko­wej uczty.
– A co to? Nagle wykrzyk­nęła bab­cia Irena. Jedząc pączka poczuła coś bar­dzo twar­dego. Cie­kawe co to było? W pączku, któ­rym zaja­dała się bab­cia był nie­duży bursz­ty­nowy kamy­czek. Cie­kawe czyj to pomysł, żeby w pączku zamiast kon­fi­tury zna­la­zło się coś innego. Dzieci patrzą po sobie. Natalka zaczer­wie­niła się w jed­nym momen­cie, jej policzki były niczym czer­wone malinki.
– To był mój pomysł – powie­działa. Dla uspra­wie­dli­wie­nia dodała, że bursz­tyn to szczę­ście i bab­cia będzie cały rok szczę­śliwa. Cóż, Natalka nie prze­wi­działa, że bab­cia ma sztuczne zęby i będzie musiała odwie­dzić den­ty­stę.

 

 

Jola
Jola
Opowiadanie · 9 lutego 2018