Na dworze panował mróz. Prawdopodobnie wskutek wyżu znad Skandynawii chmury rozpierzchły się, a resztki ciepła, które przytrzymywały przy ziemi, uleciały wraz z nimi. Zamiast ciepła było słońce. Też panowało. Wkrótce na schodach usłyszałem rodzinę Odrzańskich. Zatrzymali się przy drzwiach, zapukali, a pies wszczął alarm, właściwie suka. Trwało to pół minuty. Gdy przestała szczekać, próbowała przewęszyć drzwi. Wstałem i otworzyłem. Za drzwiami nie było już nikogo, oprócz kawałka gotowanego indyka.
"Opowieści, powieści, owieści, wieści..."
4.2.18