- Mamo... Tato... Ja wam to zaraz wytłumaczę- zrywam się z łóżka- To
nie tak miało być... To samo tak jakoś wyszło...
- Lo. Bądź rozsądna... To co mówisz nie trzyma się kupy...
Zapraszasz obcego mężczyznę do domu pod naszą nieobecność i
tłumaczysz, że to samo tak wyszło?
- Nie bądź dla niej surowy Zygmuncie, pozwólmy jej wytłumaczyć.
- No dobrze, niech wszystko nam wytłumaczy....
***
- Jak to jest- Zapytał szeptem- Powiedz jak się żyje bez miłości...
- Normalnie, przecież robi się tysiące innych rzeczy.
- Mówisz, że nigdy nikogo nie kochałaś, więc nikogo nie pragnęłaś,
jak można tak żyć?
- Nie myl pojęć- Zaśmiałam się- Nie kochałam, nie znaczy nie pragnęłam.
- Chyba, że tak...- Powiedział cichym, spokojnym głosem i uśmiechnął
się- Chyba, że tak...
Samsona znałam od dawna. O ile można dziś tak powiedzieć był moim
przyjacielem. Mówiliśmy na niego Samson, chociaż wcale nie był bardzo
silny. Samson naprawdę miał na imię Samuel. Nie wiem, kto daje dzieciom
takie imiona. Jak wiec już mówiłam, bardzo lubiłam Samsona. Często
prowadziliśmy długie, nocne rozmowy w których odkrywaliśmy coraz to
nowe prawdy i kłamstwa dotyczące świata. Nie pamiętam kiedy to się
zaczęło... Nie pamiętam, kiedy uświadomiłam sobie, że go pragnę...
- Opowiesz mi jeszcze raz swoją teorię ewolucji?
- Nie śmiej się Lo. Wiesz dobrze, że słyszałaś ją milion razy.
- Lubię jej słuchać Sam.
- Przecież wiesz, że mam rację, dlaczego cię to bawi? Pokaż mi, gdzie
jest to brakujące ogniwo, pokaż mi, a będziesz się mogła śmiać...
- Więc twierdzisz, że ludzie nie pochodzą od małpy?
- Nie twierdzę tak... Ja to wiem.
- Weź mi coś jeszcze opowiedz, cokolwiek. Lubię jak do mnie mówisz.
I mówił, mówił godzinami... A ja słuchałam. Naprawdę nie pamiętam, kiedy
to się zaczęło. Już dawniej kiedy spotykałam jego łagodne, pytające
spojrzenia, tak ciepłe i pełne dziwnych żądzy, których nie potrafiłam
zrozumieć, już dawniej w takich chwilach serce biło mi szybciej. Już
dawniej lubiłam zamykać oczy i słuchać jego zmysłowego, aksamitnego
głosu gdy mówił do mnie półszeptem o swoich ostatnich przemyśleniach,
gdy roztaczał przede mną swoje niesamowite wizje, lub zwierzał się z
niepowodzeń. Każdy jego ruch, każdy oddech dyktował rytm mojego życia,
już od dawna., ale naprawdę nie pamiętam, kiedy to się zaczęło. Może było
od zawsze gdzieś w głębi mnie. Może takie było przeznaczenie?
- Wiesz, to dziwne- Mówił, a jego głos był cichy i wnikał do głębi
mego serca- Ja wiele razy byłem zakochany, ale...
- Ale co...- Powiedziałam najciszej jak umiałam
- Ale nigdy nie kochałem się z kobietą. Sam nie wiem czemu, ale boję
się trochę tego...
Uśmiechnęłam się leciutko. Tak, wtedy, już chyba wiedziałam że będzie
mój dzisiejszej nocy. Jeszcze nawet sama przed sobą nie chciałam się
przyznać, że tego chcę. Wiedziałam, że zostanie dziś u mnie, zanim on
zorientował się, że nie zdąży na ostatni pociąg. Wszystko tak jakby
było już zaplanowane. Tylko, że my... My tego nie planowaliśmy. Nie
dało się tego uniknąć. Przeznaczenie miało dopełnić się samo,
niezależnie od naszej woli...
***
- Phi! Romantyczka. Lo. jesteś niepoprawną romantyczką. Po kim ty
to masz?- parskną tata
- Przecież nie po mnie- Powiedziała mama.
- Nic nie musiało być, wystarczyło pomyśleć...
- Tato... Jak mam mówić skoro mi przerywacie?
- Tak Zygmuncie, ona ma rację. Mów dziecko.
- No więc na czym skończyłam? Acha, no więc...
***
Leżeliśmy teraz w całkowitej ciemności zbyt daleko by wyczuć swoje
ciepło, dość blisko, by usłyszeć szalone bicie naszych serc. Mówiliśmy
cichutko, półgłosem. To znaczy on mówił, ja wsłuchiwałam się w równe,
rytmiczne bicie jego serca. Nie słyszałam co mówi, ale pięknie mówił.
Lubię gdy mówi do mnie w ten sposób. Jego głos nabiera wtedy tej
aksamitnej barwy, pieści każdym słowem, każdym dźwiękiem; uszy, szyję,
brzuch i przebiega dreszczem po plecach; przyspiesz bicie serca,
wzburza puls... Tak, wszystko tego wieczoru było jakby zaplanowane,
rodziców nie było w domu, a ja, ja wiedziałam już dokładnie czego chcę.
Podniosłam się i spojrzałam mu w oczy. Zamilkł. Pochyliłam się i
pocałowałam go. Jakby zamarł w bezruchu, ale jego wargi były cudownie
miękkie i ciepłe. Pocałowałam go, a on powoli zaczął się rozluźniać i
pozwolił mi, już beż protestów rozpiąć swoją koszulę i wtulić się w szyję.
Miał cudownie aksamitnie miękką skórę na szyi, wtuliłam się w nią i
zaczęłam całować, coraz namiętniej i namiętniej.
-Lo... Lo, ja... Ja cię kocham. Od zawsze cię kocham. Nigdy nie spotkałem
takiej kobiety...
Zamarłam na chwilę wahając się jakby, ale po chwili wtuliłam się znów
w jego szyję.
- Nie bój się... Spokojnie.... Zobaczysz wszystko będzie dobrze- Tuliłam
go jak dziecko, głaskałam po karku, całowałam, a on drżał. Jego obłąkańczo
przyspieszony puls do reszty mnie zniewolił. Instynkt wziął górę, nad
wszystkim, co w tej chwili uważałam za słuszne i wbijając zęby w jego szyję
dopełniłam to, co musiało się stać. Piłam, piłam, piłam... Dobrze...Było mi
tak niewyobrażalnie dobrze... Odpłynęłam w niebyt szybując gdzieś w
słodkim, lepkim odniechceniu, zalewana falami ciepła....
***
- Lo. Przepraszam, że przerywam, tak mi się przypomniało... Ty mówisz
serio, że on myślał, że ludzie nie pochodzą od małpy? Myślał, że są czymś
więcej, niż taką mniej owłosioną małpą? Naprawdę słodki chłopiec...
- Mamo... Nie skończyłam...
- Oczywiście Lo. Mów dalej. Słuchamy. To naprawdę ciekawa historia... Dawno
już się tak nie śmiałam.
- No więc...
***
Ocknęłam się. Leżał, nieruchomy. Z zamkniętymi oczami i spokojnym,
ufnym uśmiechem na twarzy. Jeszcze dziecko. Tylko dziecko. Podchodzę.
Badam puls... Cholera tego nie było w planie. Za godzinę będą rodzice.
Spoglądam na ciało. To nie tak miało być... Ja naprawdę cholernie lubiłam
tego chłopaka...
***
-Dobra Lo, resztę już znamy...
- Zygmuncie to takie zabawne nie krzyczmy na nią...
- To już drugi w tym miesiącu, jakaś kara musi być...
- Zygmuncie... Zakopiemy go w ogródku, nie bądź taki stanowczy, w końcu
nic się nie stało...
- Nic się nie stało? A co z pościelą? Nie mogę jej kupować co chwila
nowej pościeli, dlatego, że nasza mała Lo ma zwyczaj jadać w łóżku i
wstyd się przyznać, ale nie potrafi przy tym nie naświnić...
- Zygmuncie, jest jeszcze dzieckiem...
***
Tata naprawdę się zdenerwował, ale ostatecznie nie dostałam nawet dnia
aresztu domowego. Pomimo to uważam, że to nie tak miało być. Wiem, że był
tylko człowiekiem, ale lubiłam go... A wczoraj w barze poznałam Patryka,
ma takie zielone oczy... Na razie musze uważać, bo tata ciągle jest zły.
Powiedział, że następnym razem mam jeść w kuchni, albo gdzie chcę, ale
nie w łóżku. Szkoda, bo bardzo to lubię...
Koniec
---
Opowiadanie te dedykuję wszystkim, którzy lubią jeść w łóżku.
25 listopada 1998
Bielsko- Biała
---