Mechanizm pożądania

Anna Siudak

Kamienica. Puste okno, a za nim ściana. Stoję naprzeciw siebie. Nic nie wyznacza kierunku, poza paroma gołębiami na parapecie. Okno wskazuje na obojętność narodu, który jeszcze wczoraj był mi przychylny. Patrzę na sklejające się ulice i na ludzi, którzy biegną za swoimi tramwajami. Krakowskie uliczki przecinają się, tworząc zespół prawd, w które tak bardzo chcemy wierzyć. Muszę tylko nalać kawy zanim nie będzie za późno. Poranny rytuał siedzenia na parapecie przyciąga jak nikt inny. Jest brzydka. Pogoda. Muszę pójść po kawę. Odejść od tego cholernego okna. Zmuszam się, patrząc jak czarne krople przenikają do mojego wnętrza. Odstawiam kubek i postanawiam założyć jeansy. Jestem gotowa do wyjścia tylko muszę jeszcze zadzwonić.

Najtrudniejszy zawód świata, to ten w którym obiecujemy że będziemy dbali. Najtrudniej jest dzwonić kiedy nie masz nic do powiedzenia. Ewentualnie możesz milczeć, ale to też nie wystarcza. Przestałam wystarczać. Kolejny rytuał, który wyznacza granicę porządnego wychowania. Dzwonię i po kilku sygnałach słyszę twój głos:

  • Halo. Kto mówi?

  • Najwyraźniej nie rozpoznałeś mojego głosu, który tak wiele razy słyszałeś rano na świeżej pościeli, którą twoja żona własnoręcznie wyprasowała. - Dotknęłam chyba twojego dna.

  • Poznałem. Spotkajmy się jutro - tam gdzie zawsze o siedemnastej, w porządku? - Pytasz cicho, smutno.

  • Dobrze. - Odkładam słuchawkę.

Nie odzywałeś się od paru tygodni. Miałam nie dzwonić, ale zawsze byłam słaba. Wiem, że teraz jesteś z nią i nie możesz rozmawiać. Wiem, że to koniec. Dzień mija szybko i bezowocnie. Czekam na godzinę piątą jak na wyrok. Czekanie zabija. Nie uznaję kompromisów. Mam ochotę się napić. Wychodzę na spotkanie. Czekasz na mnie w umówionym miejscu. Podchodzę bliżej, a ty zaczynasz:

- Przecież wiesz, że cię nie kocham. Nie rozumiesz? Nic między nami nie było. Ulotna chwila. Nic bardziej, nic więcej. - W jednej minucie zrozumiałam wszystko. Zostawiasz po sobie tylko proch, a po mnie już nic nie ma. Byłam nakręcaną zabawką na minutę. Odpowiadam tylko:

  • Nic nadzwyczajnego przecież się nie wydarzyło. Nic nadzwyczajnego. Chwila, która nie miała ujrzeć końca. Kto by się tym przejmował? Ja? Musiałabym być głupia. - Patrzysz na mnie. Nie spodziewałeś się takiej odpowiedzi. Odwracam się i już nic w tym momencie się nie liczy. Myśli napływają do głowy z tą samą częstotliwością, co łzy do oczu. Słyszę twój głos z tyłu:

- Zaczekaj. Porozmawiajmy. - Ale ja już nie chcę z tobą rozmawiać. Nie w taki sposób. Teraz tylko męczą mnie myśli, których nie chcę:

Nic przecież się nie stało. Nic więcej nie będzie, ani mnie, ani ciebie, ani psa, ani tej cholernej pogody. Ja po prostu wiem. Ja wiem, że to ja przegrałam, a nie ty. Zawsze zwyciężasz. Przecież nie będziesz płakał. Nie ty. Nie spotkamy się i nie spędzimy już żadnej chwili razem. Nic więcej się nie wydarzy. Ty weźmiesz swoją, a ja wezmę swoją. Będzie tak jak miało być od początku, czyli od grobu który sobie wykopałam. Od nas, któych nie ma i nie będzie. Wczoraj jeszcze nas nie było, a ja już szukałam ciebie. Siebie nie znalazłam. Nie miałam żalu do żadnego z was. Przecież nic nas nie łączy. Nic nas już nie złączy. Już nawet nie wiem jak się teraz nazywasz. Nieważne. Już nic nie jest ważne.

Wchodzę do domu. Otwieram oczy i widzę puste ściany. Nalewam czerwonego do lampki i siadam na parapecie - moim największym wrogu. Siadam i nic nie widzę poza nami. Obrazy z przeszłości przychodzą jeden po drugim.

Poznałam cię przypadkiem na pewnej imprezie, która była zorganizowana wyłącznie na potrzeby koneserów sztuki. Wybrałam się tam, bo - tak jak ty - kochałam muzykę. Poznaliśmy się przypadkiem, jeśli takie w ogóle istnieją. Wpadliśmy na siebie podczas koncertu. Muzyka łagodzi obyczaje – tak mówią. Nas nie złagodziła. Wręcz przeciwnie. Ona nas ubezwłasnowolniła. Zauważyłeś mnie w tłumie. Poczułam twoje spojrzenie. Jedna chwila. Zabiłeś mnie jednym strzałem. Po pewnym czasie podszedłeś pewnym krokiem i z uśmiechem, którego nie zapomnę. Powiedziałeś banalnie:

- Czy to możliwe, że jest pani tutaj sama?

Na co ja uśmiechając się naiwnie, odpowiedziałam:

- Podobno wszystko jest możliwe.

Ten wieczór spędziliśmy razem. Na koniec stwierdziłeś, że chcesz się spotkać ponownie. Może kawa lub kolacja? Wybrałam kawę. Nie wiedziałam, że w dzień jesteś raczej nieuchwytny. Wtedy jeszcze nie wiedziałam. Tak rozpoczął się mój etap, w którym największy nawet doping nie pomógłby dojść do celu. Po kilku cudownie spędzonych wieczorach i porankach, niespodziewanie złożyłeś oświadczenie. Brzmiało to co najmniej jak przemówienie ministra w telewizji. Sucho, zbyt sucho. Siedzieliśmy naprzeciw siebie jak każdy normalny, który przewiduje spędzić wspólnie conajmniej następnych kilka lat. Patrzyłeś gdzieś w bok, więc zapytałam:

  • Wszystko w porządku?

  • Nie.... Jest coś o czym muszę ci powiedzieć. W zasadzie powinienem to zrobić na samym początku. Otóż, mam żonę. - I po bańce mydlanej, która tak pięknie się rozrastała przez ostatnie tygodnie.

  • Co? Chyba nie mówisz poważnie? - zadałam oczywiście jedno z najgłupszych pytań w historii tego świata.

  • Słuchaj, przepraszam. Powinienem ci o tym powiedzieć.

  • Nic już nie mów. Proszę. Muszę iść. - Wstałam. Wyszedłeś za mną. Próbowałeś coś powiedzieć, lub ewentualnie coś zrobić. Odeszłam, ale nie na długo. Chciałam logicznie podejść do tej sytuacji. Nie udało się. Kilka dni przerwy - na tyle było mnie stać. Przegrałam. Zadzwoniłam do ciebie, żeby umówić się na spotkanie. Przyszedłeś z butelką wina. Powiedziałeś:

- Przepraszam. Nie mogę cię stracić. - Nie ucichłam. Przeciwnie – wykrzyczałam całemu światu mój ból. Zmieszałam wszystkie afery korupcyjne świata. Nie dałeś mi nic, oprócz tych kilku chwil, które tak pięknie opisują nasze nienarodzone dzieci. Nie dostanę żadnych pieniędzy. Jestem nieproduktywna. Ty i ta twoja zaraza. Po co się z nią żeniłeś? Po co? Co ci dała, poza dwójką wspaniale wyedukowanych dzieci?

Próbowałam wstać od stolika, który przypominał mi o tym, że mogę się spóźnić. Nie zdążę na kolejne wesele, w którym na pewno nie wezmę udziału. Musiałam wstać, bo język miotał się i nic nie pozwalało go uciszyć. Miałam dość tych wszystkich zawirowań. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Siedziałam, więc przy tym stoliku, zapijając kolejną kawę czy jakąś tam herbatę, yerba mate, lub inny czaj. Nie pamiętam, co wtedy piłam. Pamiętam te gwoździe, bo było ich siedem ich. Siedziałam i ryczałam jak bóbr, bo znów nie miałeś czasu. Musiałam być cierpliwa. Czekałam i czekałam. Jak skurwysyn, długo czekałam i nie mogłam się naczekać na twoje powtórne przybycie. Paruzji nie było. Nie ma i nie będzie. Twoje skurwysyństwo rozpoczęło się w momencie zawarcia związku małżeńskiego, w którym twoja wierność została stanowczo zażegnana. Nie miałam już siły czekać, ale musiałam. Myślałam, że osiągnę pewien cel. Ty tymczasem postanowiłeś spotkać się ze swoją kolejną i obecną żoną. Nic nie pomagało.

W końcu wstałam, udało się. Było już jednak za późno. Byłeś już w swoim domu jak car, który czeka na swoje niedoścignione partnerki. Byłeś już w domu ze swoją żoną i dziećmi. Musiałam to zaakceptować. Kochałam cię. Nadal to robię. Wysłałam ci SMS-a: 'Kocham. Tęsknię.' Banał. Rutyna. Rytuał. Jakkolwiek to nazwać, ale wysłałam. Oddzwoniłeś, mówiąc:

  • Ja też cię kocham. Spotkajmy się jeszcze dziś. Tylko ty i ja. Nic poza nami.

Zgodziłam się. Byłam dostatecznie twoja, żeby się na wszystko zgadzać. Tamtego wieczoru postanowiłam, że nie będę płakać. Postanowiłam, że będę silna. Chcesz być ze mną. Kochasz mnie przecież. Na pewno. Przełknęłam zazdrość i postanowiłam być ponad to. Kobieta z klasą nie okazuje zazdrości, bo to słabe. Kobieta z klasą nie zachowuje się jak wierna suka. O tym jednak wtedy nie myślałam.

Spotykaliśmy się często. Bez jakiejkolwiek prostoty lub złożenia zdań. Byliśmy i to się liczyło. Nic poza tym. Żadnych przyczyn i skutków. Po czynach ich poznacie. Nie analizowałam. Szłam szybko i bez zastanawiania się nad tym wszystkim, co mogłoby się wydarzyć gdybyśmy się nie spotkali. Szłam szybko, bo nie chciałam się spóźnić.

Nasz związek był pieczolowicie skrywany przed farsą tego świata. Jednak po pewnym czasie, ludzie zaczęli się domyślać, że coś nas łączy. Rodzina i znajomi zaczęli zadawać niewygodne pytania, a ja nie chciałam o niczym mówić. Wiedziała tylko moja kuzynka i twój brat. Nikt więcej. Nie było nam to potrzebne. Rozwód był nam potrzebny, ale o tym nie rozmawialiśmy zbyt często. W zasadzie, ten temat pojawiał się bardzo rzadko. Rozwód – mechanizm, którego rozregulowanie polega na wetknięciu komuś niepotrzebnej mu wtyczki. Małżeństwo chyliło się ku upadkowi, a ty i tak nie decydowałeś się na żaden krok. Można powiedzieć, że byłeś tchórzem. Można było, ale ja tego nie zrobiłam. Nie powiedziałam ci tego.

Pamiętam pewien wieczór, w którym jak nikt inny prowadziliśmy rozmowy na temat różnych stanów upojenia. Siedziałam w kącie, w którym ty oczywiście nie uczestniczyłeś. Ty siedziałeś na wprost. Byłeś przeciwnikiem. Siedzieliśmy objęci jakimś tańszym alkoholem, kiedy nagle zapytałam:

  • Czy ty w ogóle masz zamiar się rozwodzić? - Po czym wziąłeś mnie za rękę, spojrzałeś głeboko w oczy i powiedziałeś (tu zwracam uwagę na kolejny banał):

  • Wiesz co do ciebie czuję.

Muzyka jeszcze grała kiedy podszedłeś do mnie i wyszeptałeś: jesteś tylko moja. Poczułam jak twoje palce delikatnie przesuwają się po moim ciele. Nie potrafiłam ci się oprzeć. Wiedziałeś o tym i doskonale potrafiłeś to wykorzystać. Mówiłeś:

  • Twoje oczy mówią wszystko.

Nie umiałam tego ukryć. Jadłam ci z ręki. Poza tym, byłam okropnie zazdrosna o kazdy kawałek ciebie. Udawałam, że milczę. Nie opuściłam ani jednego koncertu, żeby patrzeć jak siedzisz przy niej. Siedziałam zawsze po twojej prawej stronie. Ona w niebieskiej sukience, a ty z tym twoim uśmiechem. Często widziałam was razem - ty po jednej stronie chodnika, a ona po drugiej. To było wszystko inne i nieswoje. Chciałam wtedy na chwilę zatrzymać czas, spojrzeć na ciebie i zawołać - zaczekaj na mnie, stoję tu przecież, nie widzisz? Ale nie zrobiłam tego i nigdy nie zrobię.Tak nie wolno. Przecież nie wypada biegać za żonatym. Wyglądają na szczęśliwych - myślałam. Popatrzyłam na swoje czerwone buty, jak zawsze zresztą. Dla mnie zawsze będą czerwone. Nie sądziłam, że tak się to może skończyć.

Nie czuję się obżarta, wręcz przeciwnie, odczuwam niedosyt. Nie założyłam obrączki na palec i nie powiedziałam: “TAK”. Nie walczyłam o siebie, lecz biernie czekałam na rozwój akcji. Mogłam spróbować. Nie, nie. Już za późno. Poza tym, ty i tak nie chciałeś. Muszę to przyznać i przestać o tobie myśleć. Będę myśleć o tobie jak o najokrutniejszym z carów krakowskich. Tak, tak cię zapamiętam. Tak będzie najlepiej dla mnie i całego świata.

Powtarzam sobie - nie bądź sentymentalna. Nie bądź jutrem lub zachodem słońca. Nie bądź i nie stykaj się już więcej z palcami swoich możliwości. Nie bądź wierną istotą, która jest odwzorowana z szablonu. Bądź kim zechcesz, tylko nie bądź dla mnie. Nie rozpoznajesz mnie już. Poznajesz po słowach, bo twarzy brak. Zapoznam się z instrukcją zdarzeń. Rekonstrukcja jest bolesna, ale ważna. Nie unikaj mnie proszę, a wzejdą gwiazdy, które dla nas dawniej świeciły. Pamiętasz ten wiersz? Nie zgodzisz się ze mną, bo już inwigilują moją szufladę, która cię zbawia. Mój największy z sekretów świata. Najzabawniejszą rzeczą jest to, że nawet ty o tym nie wiesz, a i tak bawisz się mną jak chcesz. Patrzę na twoje zdjęcie, które mi kiedyś dałeś. Pomyślisz, że jestem głupia i naiwna. Pewnie masz rację.

Patrzę na ciebie jak dawniej. Siedzimy naprzeciwko siebie przy białym stole. Pijesz kawę, a ja wino. Krzesła są białe i lekko zakurzone. Patrzysz na mnie inaczej. Zerkasz na mój skrawek siebie. Patrzysz z zaciekawieniem na mój kawałek sukienki. Mam na sobie tę zieloną, którą tak lubię. Zaczesałam włosy do góry, a ty badasz mój kark. Krok po kroku, centymetr po centymetrze wspinasz się na mnie, nie zrywając się z krzesła. Teraz zachłannie na mnie patrzysz. Nie mogę tego znieść ale obiecałam ciszę. Zresztą, w tym momencie mogłabym jedynie narzucić jakiś banalny temat. Chcę tylko nas w tym momencie. Pozwalam ci się dotykać oczami. Nasze ręce, oparte o stół, odgradza niewidzialna granica. Twoje dłonie penetrują najczulszy kawałek skóry. Zaczynam czuć coś, co można porównać do dotyku. Kończysz, a ja milknę. Życzę ci szczęścia w małżeństwie.

Nie umiem zapomnieć. Ty na pewno zapalasz kolejnego papierosa.

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Dobry 3 głosy
Anna Siudak
Anna Siudak
Opowiadanie · 10 kwietnia 2018
anonim