To, że żyje jest żartem. Życie potrafi rozbawić do łez. Łzy są potrzebne. Przynoszą ulgę.
Tak, życie potrafi za żartować. A potem, już całkiem na poważnie nadchodzi śmierć. Poważna, zimna. Milczące i nieprzekupna. Dość często życie potrafi być przekupne. Moja mama tak myślała.
Na oddziale porodowym oznajmili jej, że urodziła szczęście i nadzieję. Przekupili ją ładnie brzmiącymi słowami. Prawda była inna. Urodziłem się, jako filigranowy stów. Schorowany. Potencjalna ofiara przedwczesnej śmierci.
A jednak życie sobie za żartowało i wciąż żyje...
Kto idzie na kompromis z miłością, jest postawiony przed ścianą zatracenia. Skąd to wiem? Bolesne doświadczenia są najlepszym dowodem na to. Pamiętam jak zaczynałem pisać. Czasami w swoje wiersze wplątywałem miłosne wątki.
Moja polonistka, która z uwagę śledziła moją twórczość od razu podsunęła myśl, abym pisał o śmierci, do usranej śmierci. Miała rację. Nie wolno chwytać wszystkich srok za ogon. Nie wolno jedynie pisać o miłości. Trzeba ją wpierw poczuć. Ja czuję śmierć, i dla tego o niej piszę.
Wracając do momentu narodzin, to już na sali porodowej spotkałem się oko w oko ze śmiercią. Narodziny bowiem, to początek umierania. Jest to proces rozciągnięty w czasie. Cały żart polega na tym, że niektórym przychodzi umierać wcześnie, często mówi się, że za wcześnie, inni z kolei mają to nieszczęście, że męczą się długimi latami, zanim odejdą z tego świata. Nieszczęśliwi i umęczeni oczekiwaniem na zbawienie.
Często zastanawiam się nad smutnym faktem upiększania śmierci. Przemijanie z natury jest procesem smutnym i w znakomitej większości odrzucanym przez ludzką świadomość. Ale to, co najbardziej mnie cieszy, to to, że jest procesem nieuniknionym. To, co nieuniknione jest prawdziwe. Tak jak prawdziwa jest prawdziwa miłość.
Istotą miłości jest poświęcenie i oddanie. W takiej relacji nie można być jak samotny wilk. Ja taki jestem. Jestem samotnym wilkiem. Smutnym, czekającym i samotnym. Dlatego nie mogę odnaleźć się w tej pseudo-romantycznej rzeczywistości uczuć.
Ona nie była przygotowana na taki związek. W zasadzie oboje nie byliśmy nigdy gotowi na spotkanie. Ale stało się. Życie kolejny raz zażartowało z nas. Z naszych uczuć. Nie ufam miłości. Nie ufał temu wewnętrznemu głosi, płynącemu z serca. Cały czas czuję jak ten głos wyrywa się, chce żyć. Miota się wewnątrz mnie próbując się wydostać się na zewnątrz, poczuć powiew wolności. Nie mogę do tego dopuścić.
Ogień podczas reakcji spalanie potrafi być bolesnym orężem. Tak samo miłość, która wpierw rozpala wnętrze a potem ni stąd ni zowąd gaśnie, jest śmiertelną bronią. To jedyna w swoim rodzaju esencja bólu i niewyobrażalnego cierpienia. Tak, dokładnie tak, ból i cierpienie w połączeniu z samotności jest wytyczną moich skrupulatnie odliczanych dni.
Co raz bliżej końca.
Pędzę, więc na oślep. W chaosie słów, zdarzeń i mijanych twarzy przeciskam się. Rozpycham się łokciami i biegnę, co tchu prosto w ramiona śmierci – mojej prawdziwej miłości.
Rozmawiałem z nią podczas narodzin. Pamiętam jej ciepło słów... Mam się nie bać. Jeżeli zechcę mogę przeanalizować życie. Wyciągnąć wnioski, które z góry są przewidziane. Życie to meander. Jest niepewne, kruche, złe i podstępne. Lubi oszukiwać nadzieję.
Nie wierzę już w miłość. Sława oszukują, a solarplexus jej niesamowicie podatny na uczucia. Co pozostało? Cisza i pustka. Nie wierzę w prawdziwość, tego, co w wcześniej czy później przeminie, nie umrze, tylko pozostanie kalectwem, niemogącym znaleźć sobie właściciela, wciąż odrzucanym. Nikt z nas nie chce być posiadaczem bubla. Miłość to wybrakowany towar dla słabych i naiwnych. Ja już nie jestem naiwny na miłość.
Zabijam miłość codziennie. Wykrwawia się. Kona. Miota się. Zdycha. Powraca, jak wampir. Wysysa ze mnie energię, bo ciągle rozbudza moją podświadomość. Zabijam ją, co dzień i co noc. Bezskutecznie.
Czas przelatuje przed oczyma. Nie mam czasu na walkę z miłością. Dlatego powiedziałem, że jestem samotnym wilkiem.
Samotność jest niezmienna. Jest przy mnie cały czas. Dokądkolwiek bym się nie udał, ona podażą w ślad za mną. Nie zdradza mnie, nie martwię się o nią. Nie wyczekuję z pustym kubkiem po kawie w dłoni. Jest zawsze ze mną. Blisko. Ostatnimi czasy, za blisko.
Podczas snu wtulam się w jej miękkość. Wsłuchuję się w jej ciszę. Czekam z zamkniętymi oczyma. Czuwa. Słyszę jak oddycha moimi płucami, jak wypuszcza powietrze w stronę wolności. Uchodzi ze mnie. Z minuty na minutę. Uchodzi ze mnie, wraz z moim życiem...
Moja samotność obdarowała mnie pewnością odejścia. Towarzyszka, która odejdzie wraz z moim ciałem. Czekam więc każdego dnia. Być może to dziś przyjdzie. Zapuka do drzwi. Popatrzymy sobie głęboko w oczy. Ja i moja prywatna śmierć...
Życie skończy żartować, a ja wciąż pozostanę samotny, nieufny i smutny. Tam po drugiej stronie lustra, gdzie pozostawiłem swoją miłość.