...śmierć w samotności, to
dla człowieka najgorsza kara,
będąca konsekwencją dezercji Boga...
Przeszywa mnie groza. Nie ma tutaj nikogo. To tak niespokojnie opuszczone miejsce. Czy jestem sam we wszechświecie? Obłęd jest boczną ścieżką. Ślepą drogą w mrocznej przyszłości. Moje myśli płoną. Nie ma Boga. Nie ma jego postaci. Zdezerterował z mojego życia.
W umysłowej głuszy nie czuję żadnych oznak życia. Lód skuł ciepłą krew. Serce w rozdartej pozie, zamarło. Niemy organ nietłoczący miłości i życia. Bóg wyrwał rozgraniczenia. Nie jestem wstanie przeprowadzić analizy, co dobre a co złe.
Czerna i gęsta śmierć nadchodzi z każdej strony. Mój oddech staje się coraz słabszy, by w końcu przejść w ledwo wyczuwalny syk.
Kuchnia.
Lodówka.
Okno.
Wszechobecny brak obecności.
Zamrożona krew.
Rozlana krew.
Zakrzepła krew.
Nóż.
To tylko małe niedociągnięcie, za sprawą, którego wciąż egzystuję i piszę te słowa. Małe niedociągnięcie przyczyniło się do tego, że oddycham ohydnym, parnym powietrzem, wciągając przez zatrute nozdrza zapach starej krwi.
Kwiaty zwiędły na parapecie. Na szybie zamieszkały ślady pajęczyn. W ich mackach tkwią moje łzy.
Tak długo czekałem, wyglądają przez szybę. Tak długo, aż para z moich ust stała się trucizną. Czekałem na marne. Rozdrapałem szron, odurzyłem się zimnem szyby, a Ciebie wciąż nie było. Wciąż sam, w mieszkaniu bez życia.
Nie posmarowałem kanapki Twoim ulubionym dżemem. Nie zaparzyłem dwu filiżanek kawy. Pierwszym posiłkiem była zastygła krew, pozostała na nadgarstkach.
Krew smakuje jak miód. Smak słodyczy i kontroli nad życiem w ustach. Rozkosz dla schorowanego podniebienia. Dziś na śniadanie przygotowałem tylko jedno nakrycie i nóż. Oko szczelnie zasłoniłem. Wiem, że nie przyjdziesz.
Nie czekam.
Nie odczuwam.
Nie marzę.
Ginę.
Umieram.
Tęsknię.
Wiję się.
Wrzeszczę.
Duszę miłość.
Rozrywam solarplexus.
Tnę żyły.
Ulotność życia - jak dotyk dziecka - uspakaja.
Cicho, cichutko. Krople kawy skapują ze stołu łącząc się z ciepłą, soczyście czerwoną krwią.
Moja dusza po cichutku wychodzi z mieszkania. Na zewnątrz. Daleko. Powoli.
Moja dusza opuszcza mnie i odmawia dalszej konsumpcji wspólnego śniadania.
Mija rocznica. Dziś mieliśmy podlewać kwiaty na naszym parapecie.
Cicho, cichutko...
Osacza mnie groza ciszy i samotności.
Z ręki wypadł suchy płatek róży.
Śmierć nie lubi zapachu życia.
Obok mnie wciąż nie ma nikogo.
...pustka i zimno, w którym leżę są niebezpieczne!