Zaspa

katastrof


/wersja rozszerzona/

 

przez: wyklucznik katastrof, luty 2014

 

Te wypisy z jazgotu głowy, czy głów politoksykomańskiej hydry, zamkniętej przejściowo w cyrku otrzeźwienia tożsamości, a oskarżonej w procesie fermentacji wspomnień, zostały zarejestrowane. Jak niewskazane jest mierzenie igłą w krwioobieg, a również i po połknięciu szkodliwe, i w przyjęciu wziewnym, tak odradza się – to, co poniżej.

 

I

 

Wszystko sprowadzone do pojedynczego „żegnaj” za coś blisko 365 prahebrajskich nominałów grzechu, przekazywane szybciej niż w okamgnieniu spod lady na szemranej loterii losów.

Rachityczny pomyleniec i jego chybotliwy cień z nieochrzczonym jeszcze chemicznie, świeżym dowodem tożsamości, pokracznie sunęli stromą, starą drogą w kierunku położonego na wzgórzach lasu.  Podzwanianie butelek taniego wina w plecaku tłumił materiał splotów przemycanej ofiary. Syczenie górskich węży, na podniebieniu dłoni gorycz po odkręceniu zaworu do kanałów podświadomości, rojących się od śliskich uskoków oraz zróżnicowanych jak miejskie neony kałuż ekskrementów. Z kaszlem umysłu przetoczyły się już chmury, sny i mary noszące piętno powagi. Kto błaznuje temu jednemu typowi zaślubin, idzie do Diabła; kto spostrzega kiedy dzwon rozbija zmurszałe komory serca? Ściemniło się zanim na dobre nastał zmierzch.

 

Stosy liści wyschniętych jak popioły, w których żaden chemik nie będzie szukał śladów atramentu.  Zapominać się nieregularnie często. Taniec idioty pod gałęzią jak stworzoną, udekorowaną żartobliwą pętlą liny, z którą się nosił jak linoskoczek, aż nie wszedł i nie zszedł z wiedźmiej góry, by się zdysocjować nieostatecznie, choć nieopodal. Pijana konsternacja trzeszcząca jak ledwie wytrzymujący napięcie transformator, a wróżby ślepców nad okrzyki niemych.

Zawsze za wcześnie lub za późno, choć nieregularne zapomnienie zgodnie z niepoznanymi prognozami miało zyskiwać na częstotliwości; sztormy, prześwietlające erupcje przedawkowań, syberyjskie niże i globalne przesmażenie półkuli. Powrót odpalony z widokiem świateł ludzkiego mrowiska, ku brzęczeniu jarzeniówek i wygasaniu upartego, żrącego ognia w oczach. Sumienie to brudny biznes. Ten żart miał wkrótce przestać być śmieszny i śmieszyć do utraty tchu. Na krzesełkach w świetlicy bezzębni klaszczą jęzorami; jednemu zabrakło śliny, udławił się niespostrzeżenie.

 

Przebity włócznią bok bękarta Seta-Tyfona krwawi czarną karmą. Strumienie myśli milkną, gdy ich ścieżki zarasta warstwa mułu, w którym roją się bakterie rzeczywistości, zawsze mogące liczyć na schronienie w psychicznych jelitach ludzkiego stworu. Tak więc z usług klifotycznego solarium zdarzało się korzystać przeważnie klientom obarczonym astralną skazą. Pretrumna dysolucji, wieko zamyka się bezgłośnie, chłodno i swobodnie, jak powiewa cienki materiał na lekkim wietrze.

 

Umysł pacjenta przechodzi etap potocznie zwany szmerami. Badana jest odporność na pierwotny lęk oraz różne natężenia i konfiguracje wirusów psychicznych. W głuchej ciemni rozkwitają obce barwy i chaotyczne frekwencje. Zintensyfikowanie seansu do zdarcia skorup zaprzeszłych i obecnych ego, z odsłonięciem prześwitu na prekosmiczną zupę – stosowane jest to za wzajemnym, usankcjonowanym czarną pieczęcią nieporozumieniem.

Przy przeglądzie ludzkich próbek sprawdzane są one pod kątem zdatności, czy może potencjału istoty, która może się z danej próbki wykluć. Pod dotykiem światła skanera czytnik na wieczku próbek odpowiada iskrzeniem. Zatem być może to, że niektóre nie iskrzą, jest tylko wskazówką na bliskość przebudzenia i dojrzałość ku transfiguracji, jakkolwiek nie wyklucza się jeszcze tego, że akurat tą ścieżką, która w danym przypadku znajdzie zastosowanie, jest śmierć. Pod przesłonami, wewnątrz oszukanych, oszukujących się oszustów, poniżej, szepcze o  tym jej spiętrzona obecność w komnatach podświadomości. Zimno, którym promieniuje, jest starsze niż ziemia.

Nie zapominaj, że ludzie, którzy zdają się zmierzać w tym, co ty kierunku, są zainfekowani wirusem wspólnym dla wszystkich, którzy ugrzęźli w kanałach czasu. Pozór pokrewieństwa niesie ryzyko utraty czujności, usypia radar układu odpornościowego. O ile w zamiarze opuszczenia fasad materii dysponujemy jakimkolwiek kompasem, wśród najskuteczniej rozstrajających go procesów dominują te śmierdzące beztroską niczym katolicka moralność nie wysianym tam gdzie trzeba nasieniem.

 

Wszystko to brednie. Jak bardzo jest się człowiekiem? Nie odkrywszy jeszcze gołębich odchodów na swoich jakże osobistych i drogich sentymentach, ku którym wiodą wybrukowane i dziurawe ścieżki w alejach wspomnień. Ciągle jeszcze. Nadmierne skupienie na daremnym szukaniu rozwianych, pajęczych nici snów, brak uwagi i wiedzy, które pozwalałyby wybaczyć, przestać, póki nie jest za późno.

Bo zawsze było. Jak pierwszy rozbity promień dziennego światła docierający do zamglonych neuronów, tego typu zakłócenia niekiedy zauważa się dopiero w momencie, gdy dezorientacja odsłania swoje oblicze spod przegniłych kotar nadziei.

 

Zatem proszę nie łudzić się, że przędzący tą sieć pająk wyciąga wnioski. Z piskiem w uchu jak nieodebranym telepatycznym połączeniem, ile to razy żadne spojrzenie nie naznaczało już tym podobnych wybrakowanych jednostek w ich prywatnych ślepych zaułkach, z odpakowaną jak list z prokuratury, kolejną nauczką noszącą bezbarwę pierwotnej skazy, ślady bezcielesnej blizny… Twarz, która udziela pouczenia jest zawsze ta sama, ma podłe, tępe spojrzenie i oczekuje szacunku i pokory do tzw. Tu i Teraz, które dla niektórych nigdy nie będą przystanią. Głód zapomnienia wydaje kolejne zatrute kwiaty i tylko zdaje się, że daleko do rejonów, gdzie z ich nasion mogłoby wyrosnąć poznanie. Wydawało się im, wam… zbyt wiele nie wystarcza, a coraz bardziej znaczy coraz mniej.

– Sprafćmy!

 

II

 

Niedoczytany „Zmierzch Zachodu” Spenglera gdzieś w zapuszczonej graciarni szwankującego umysłu. Nieoficjalnie przodujący w jednostkach przepływu wychodek na tej zjadanej powolutku falami powierzchni gnijącego zewłoku – zbutwiała zatłoczona tratwa, uważaj kurwa na łokcie. Obustronny obieg – „z dupy do ryja” – bydlęca racja, racja nasza pospolita. Stąd to metafizyczna kanalizacja rozprowadza fekalia podludzi, pardon, perfumy multikulturalizmu, wgłąb całego wyspiarskiego kikuta postarzałej kurwy, której niegdyś przysługiwało miano Europy. Pantarhei, terminy ewoluują, różnokolorowe manekiny rzucają banknoty na tekturową scenę gry, w której rzekomo gra się o wszystko, ale zwłaszcza o czas, o czas, który naturalnie poświęci się dalszej grze. Zafoliowane apetycznie marzenia na szklanej wystawie.

 

– Halo, halo, proszę tu podejść, czy pan jest stąd?

– Jakiekolwiek miejsce ma pani na myśli, obawiam się, że zaszła pomyłka.

– Nie Żadna Pomyłka (NŻP), tylko to najwyraźniej Nie Miejsce dla Pana (NMP).

Kobieta zerknęła nerwowo w stronę szafki z lekami.

– Wytłumaczyć się natychmiast, albo wezwę ochronę.

– …proszę zrozumieć, jestem ofiarą fatalnego nieporozumienia, które miało miejsce zanim cokolwiek uzyskało miejsce. I zapewne właśnie dlatego odpowiednie służby jeszcze nie zdołały mnie namierzyć. Ale powoli do mnie docierają, bóg mi świadkiem, gdzieś tu zawieruszył mi się skalpel.

 

Ocknął się jak pod wpływem – grzebiąc w kieszeni szpitalnego szlafroka, na wszelki wypadek sprawdzono też bieliznę. Później zadzwoniono na obiad, szurające kapcie, papier ścierny skóry i rozdrabniające pokarm szczęki, całość w narastającym spowolnieniu, marmolada, czasem lepiej bez noża i widelca, zastrzyki w pośladek na dyscyplinę, w spowolnieniu detoksykacja neuroleptykami i wskazówkami zegarów, w których tłuste palce podmieniają baterie.

– Houston? To coś niesamowitego, co nam się przydarzyło. Za bardzo chcieć zniknąć.

– Nie będę płakał.

Smaczne, gorzkie, a zdrowe pigułki w samolocie, z recepty na pieska; cóś znów zgubione, przechyla się ramię wagi.

 

Franz z werwą wykładał koleżce jego małość. Kantygerd zezował ze swojego kąta podłej nory. Franciszkowi nie chodziło nawet o jego upośledzone zdolności adaptacyjne, których awaria była funkcją oderwania. Rozgrywało się o brak uwagi. Brak zbieżności z taśmą produkcyjną. Oczy mu się rozjeżdżały przed czytnikiem, miesiące zamglone odurzeniem, ze sporadycznym stroboskopem obsesyjnych wspomnień i fantasmagorycznych urojeń.

Ten rozstrojony schizoid miał kłopot z wykonywaniem odpowiedniej liczby ruchów na minutę. Ze słowami i z rzeczami. Z przykładaniem wysokiej wagi do słów, cudzych i własnych. Wyżej cenił lokalną heroinę, a za taką wycenę ponosi się koszta; jakość, ilość, immanentna podłość, uniwersalne parcie Porządku na Chaos. Przyj, Magdaleno, może coś się urodzi, jak to dobrze że mogło coś powstać, budzik telefonu jak donośny pierd współlokatora o 6-tej nad ranem; a może by tak poczekać chwilę na tej ławce, może coś dziś się przydarzy…

No bo tak – biel i czerń, czerwień w koło, czerń krzyżuje, łamie krzyże, w oczach dłoni nóż, krzyż połamany o banknoty, palce kusi skun, braun, banknoty z rąk do rąk jak nóż, jak pierwsza szpryca helupy, z rąk do rąk w głowie; brak oddechu z ust do ust, co zastąpił nie wezwaną karetkę, gdy ktoś tracił dech i gdy on się garbił na łóżku lub na cmentarzu. Nonkonformizm w zapomnieniu, lub bezkompromisowość betonu na moście, na którym przychodziło się żebrać na działkę… Could you spare me this change, sir? Ominięcie szerokim łukiem.

 

Ani chybi przypadek partycypujący w nowej, nieoficjalnej klasie społecznej, tj. white trash, z akcentem mniej czy bardziej drętwym, z lepszą, czy gorszą dostępnością żył.

– Szeregowi Chińskie Kanabinole Wystąp! Ramiona okaż! Lina produkcyjna nr…

– Panie Pakusie, ten pracownik śmierdział czymś palonym i na pewno to nie był tytoń.

– Pani Asiu, nie paliłem wtedy trawy, ale dziś kupię sobie heroinę.

Głupca śmiech. Kantygerd ze swoim jakże umiłowanym środkiem na odlepienie mózgu od tablicy ratio, przyczyny i skutku, wracał szybkim krokiem przez park, próbując złapać oddech jesieni. Teraz przez moment faktycznie można by ulec złudzeniu, że oto idzie osoba posiadająca cel w życiu. „Egoizm zwycięży”?

– Jednak ego…

 

Tłuste muchy padają na podłogi i parapety pod uderzeniami kleistej packi. 2 ml nieostygłego jeszcze płynu o barwie obsesji, w używanej już obsesyjnie kilkanaście razy pompce. Tępa igła ponownie ze zgrzytem aktywuje najszerszą drogę dojazdową do zionącego ślepą ciemnią serca.

Bilet wstępu do czarnego konfesjonału. Choć ciągle tańczy tam płomień, wewnątrz jest pusto, ciemno i zimno, ale ten chłód nie przenika ciała tego, kto je zrzuca. Nieobecność? Niewiara w obecność, jarzmo obecności, nahaj czasu. Chwil, w których ich nie ma, nie odmierzają wskazówki.  Ciało nie spłaszcza już swoją grawitacją myśli, a myśli nie przeceniają słów.

 

Tak naprawdę nigdy mu to nie wychodziło. Tam, gdzie już chciałby przestać powracać, w zamputowanej przyszłości, zawiedzione, odbarwione twarze odwracają spojrzenia. W cichej, błogiej trumnie rozkwita czarne ziarno maku… jeśli dobrze poszukać, znajdzie się nawet jego numerek w rejestrze korzystających z programu wymiany igieł.

– Widziałem, że coś przygotowałeś sobie. Powinieneś się cieszyć, że jeszcze w mordę nie dostałeś.

Szczury obgryzające dłonie, nie złożone do modlitwy, ale zawodzące w realizacji zapoznania czyjejś gęby z chodnikiem. Zgryzu nie odpuszczaj, a odpuszczone ci będzie. Nieupolowany jeszcze pobiegł za polującym, a tam początek nowej drogi życia. Wpierw szwy, gdzieś jeszcze hen w drodze nakaz sądowny, cóż więcej – wiadomo, kolejny pewny sufit do wnikliwego przestudiowania, regulamin dla rozregulowanych, składki ZUSu, kilka PITów, tak z 5 ośrodków, kiedyś może kryminał, albo nawet orzeczenie o odporności na tradycyjne metody leczenia narkomanii.

 

– Ale on chciał mnie zabić!

Rozbite naczynie, kałuże krwi na dywanie i korytarzu.

– Jezusie nazarejski, że to ja będę musiała zmywać podłogę?!

Buty widmowych przechodniów terkoczą jak zepsute budziki.

Latarką po oczach.

– Nie odechciało się jeszcze wykolejeńczej narko-martyrologii, co? Ile tych gierek żeby tylko strzelić sobie w kabel, co? Wbrew monopolowi Instytucji Chrystusiej? Proponujemy pracę przy kopaniu rowów. Pan nie jest. Obywatelem, proszę pani, pokłuty jak świniak.

– Zabrać to stąd.

– Nie kojarzysz, takiej znajomej się zmarło, kurczę, wykonać telefon…

– Nieee, ona miała DWA koty. Wdepnęłam w psią kupę.

– Bywa. Nie oglądaj się za siebie.

– Lepiej się witać niż żegnać.

– Zabrać to stąd!

 

Aniołki – chórem: Ja ci życzę jak najlepiej! /Zakazuje się wprowadzania psów, rowerów i narkomanów/

Zanim oskarżonego wprowadzono na salę, sędzia splunął skrzętnie w chusteczkę, drogi oddechowe, kanałowe, przelewowe, grzebyk, kołnierzyk.

– Ścisła abstynencja, w imadło, zresocjalizować, ścisnąć w imadle kalendarza mocno, przykręcić śruby, przestroić odbiornik, od tego jest regulamin, od tego instytucje społeczne, by formować głowy, ziemia jest kulista i pion być musi, jak umiar, wymiar, racja bytu.

– Magnifencjo, dorzuć się na działkę.

 

Tak… Co prawda zawsze można spróbować wyczerpać swój zapas drobniaków, miedź czasu jest do zbycia na skupie, ubytki w linearnej osnowie. Gdzieś w zaułkach, którymi się przemykano, aby nie zapamiętać, wiatr rozwiewa kartki ze starego testamentu, rozklejonego jak stara kurwa. Kompot z bonusowym HCV’em przelewany z pompki do pompki…

 

To planeta Ziemia, tu wszyscy są trafieni. Buteleczka krzyży po złoty pięćdziesiąt per 2 jednostki zapominalskie, toczy się ospale między kurz a cień w oczach, na dworcu – w piaskownicy odległy szum morza i znaki – przypuszczalnie Neandertalczyków – pisane palcem po piasku. Co tym razem – pogrzebacz, czy upośledzacz?

– Po prostu dwubiegunowo uciekam od patologii.

– Dobra jazda, niech Ci dalej narta nie zakantuje.

– Oby ci żyłka nie pękła, krzyżyk na drogę, ale nie ten, nie tamtędy, jak nie to poszedł w czorty!

 

Kondomy z przydziału z szuflady, sąsiadującej z szufladą ze sprzętem do iniekcji dla zaufanych grzejniczków; zaufanie państwa zyskuje się latami… wzdłuż muru psychiatryka, procesja chromatych w stronę słońca… zachodzącego. A ten parchaty lis, ryj jakby umoczony, wpadka, te szramy i zagaszone przed laty na skórze papierosy, trzęsące się palce, badania moczu, odznaczyć w aktach, wszystkie argumenty w dwu czy ośmiu lewych rękach wypadają naraz z jednej, prawej dłoni, wraz z wykorzystaną haniebnie strzykawką, co się sekundę turla po podłodze i zatrzymuje przy kubku w z fusami po kawie i rozmokłymi petami… pogryziony pasek od portek szczeka sprzączką, zużyty użytkownik osuwa się na barłóg… znajome ulice mgliście przelatują pod powiekami… aż coś jebnie w głowie. Czas na tramwaj do syropu, nieuwaga, w tem: graffiti polskie – „oczyśćmy Katwszawice z Podwszonego Ścierwa” – i stuk, puk, pirogen potrafi solidnie wytrząść.

 

– Twoja choroba stawia życie małżeńskie dzielnicę dalej pod groźbą psychiatryka, niedobze, idź już sobie.

– Panie Boże, poodkurzałem przynajmniej jak człowiek, a nie jakieś bydlę… po sobie.

Wstecz, wsteczny, wspak, prześwietlona taśma. Skrzypliwa stancja i zakłopotane, zniesmaczone spojrzenie Matki Polki nr seryjny …4195732, emerytura, hostia, suczka się oszczeniła, krzyżówki i dobre, tanie konserwy.

– Przecież mówiłam o tym pół godziny temu.

– O jezusmaryja, jak dawno się tak nie zgrzałem.

…Co? To była niedziela, tak bywa, jeszcze wtedy nie wiedział nic o skręcie, za to dzwony pobliskiego kościoła już- choć ledwo – łomotały poprzez beton, szkło i poprzez rezonans telewizornio-odbiornika, odpalonego na częstotliwości śpiewów regionalnego kółka młodzieży katolickiej. Osobowość, te chore bydlę, w trakcie powolnego zlepiania się na powrót do powszedniego kształtu, z jakimś chrobotem, czymś jakby zgrzyt kruszonego pod podeszwą szkła, choć niekiedy brzmiało to bardziej pod nutę obiegu wody w rurach grzewczych.  Etc.

To już było, będzie znów, nie patrz przez ramię, wykręca w lewo, prawie zawsze w drodze powrotnej z lasu. Na przejściu przez jezdnię stanął jak zacięty robot, nie mogąc stwierdzić, ile w zasadzie mija go aut i które są widmowe. W stronę dusznej ciszy, skrzypkowie na gałęziach. Spowolnione zbliżenie kamery w oczach na korę starego grabu, miast tego widać gęstą czarną skórę, jak przez półprzezroczystą szklaną przesłonę. Brak wskazówek co do garbnika.

 

Coś zalega społeczeństwu w gardle, coś zalega w kompostowniku,  nowa seria bakterii wspomagających metafizyczne bakterie gnilne jest w rządowym przygotowaniu.

 

 

III

 

Okolice gęsto zainfekowane człowieczeństwem, postrzegane jako organizmy, generalnie rzecz biorąc mają to do siebie, że patrzą, węszą i mniej lub bardziej sprawnie wyławiają obcych; na przykład tych igrających z ogniem i beztroskich, lekkomyślnie nieprzytomnych na własnej ścieżce ku zatracie, czy może po prostu mających problem z podłapaniem i zastosowaniem się do szeroko pojętych ludzkich norm. Tacy odstępcy w swojej ślepocie nie potrafią uszanować wszelkiego rodzaju kodeksów Moralności; ani też z wiernie pochylonym czołem uznać autorytetu Prawa i pomyłki Konceptu. One to sprawują nadzór i pod ich nadzór z ulgą oddają się wszyscy ci, którym pisana jest Przynależność.

Są jeszcze jednak osoby mądre i roztropne.

– Bycie narkomanem polega przede wszystkim na czekaniu. Ja chcę tylko spać.

Wraz z gryzącym dymem i skrzeczeniem sadzy, pod naporem gaszącego światło ciśnienia, dogasa wciąż zdolność ulegania podszeptom kolejnych obliczy jednej i tej samej iluzji. Ludzkie życie rzadko bywa przerzucaniem slajdów w osobistym projektorze. Co kto ma za osobę? Pilnuj bytu swego, koleżanko i kolego. Kto przerzuca slajdy, kto kieruje nagraniem i jakim sposobem wkraść się w to może błogosławiona klątwa zakłócenia?

Proces był w zaawansowanym stadium i gdy pacjent nie zakłócał częstotliwości za pomocą transgresorów świadomości, cała ta pożałowana godna sprawa zaczęła się dopraszać o konkluzję. Który to już raz… Zramolała ukraińska babuszka próbuje ponownie policzyć swoje zmutowane kartofle z worka niepamięci. Nihil novi? Naturalnie, ale gdy zbyt dobrze poznać wędrówkę tym tunelem, aby wątpić w to, że pozna się go bardziej… cokolwiek wątpliwe tylko, czy aż do tej bramy, za którą Otchłań jest mikrobem.

– Stefek, pierdolę ten proszek, pomyliłem żebra z ramionami, głowa spadła mi w okolice kolan i urosła do rozmiarów aeroplanu… a do tego nie chciał mi stanąć. Czekasz i nic się nie dzieje.

W wewnętrznej i bezkształtnej ciemni umysłu, razem – jednym chórem schorzałych ego, naprzemiennie głuchych, losowo oślepłych – uroili sobie znak przypisujący do bękarciego rodu błaznów i wyrzutków. Znamię Kaina powstaje na skutek prześwietlenia pochodnią Niosącego Światło. Te błogosławieństwo jest znacznie okrutniejsze niż uchwycenie spojrzenia bazyliszka.

Postrzeganie wymaga wtedy innych oczu – doprasza się o nie podświadomie petryfikującym głodem… o oczy, które nie podlegają ułudom tej domeny upośledzonego tyrana. Zewnętrzna względem planu materii i bezgraniczna energia chaosu, w tych czasach, które wielu uważa za własne, zdaje się drzemać pod powierzchnią bezpiecznej pieczęci logiki; niektórzy zaś wyławiają wskazówki zapowiadające przebudzenie, blask katastrofy.

Sztuczka jednak zawsze była ta sama, a wartość Rozumu, z narzędzia przekształconego w największą kurwę wśród bożków, od zbyt dawna była zainfekowana i ślepa na swój stan. Jednym z głównych enzymów, który bierze udział w deformowaniu schorzałej tkanki człowieczeństwa jest koncept grzechu, winy… choć jeśli by tak obejrzeć wybrane losowo wiadomości z kilku kanałów i różnych dni roku, tak łatwo uznać, że coś się tu przeterminowało.

Coś przeterminowanego w kolejce po wątpliwą receptę. Padaczka na zamówienie… sam zaprojektuj sobie nowotwór.

– Co tak śmierdzi, czy to czasem nie Twoja zarobaczona dusza, drogi kolego?

Czy to trzeźwość poniża tych, których los wymyka się jej zwierzchnictwu? Czy też po pierwsze i od początku wrzucenie ducha w kukłę organizmu jest już poniżeniem i bydlęcym piętnem? Obelżywa banalność, twój-swój zasmarkany stan ontologiczny

oraz moja bardzo wielka wina

z zespołem Patologiczne Wymówki

wczoraj w sąsiedzkiej piwnicy, zgaś światło.

– Dzień dobry, Klinika. Wszyscy mamy dziś niewyraźną gębę, mam i ja, do odpracowania.

 

IV

 

Dla pewnych rzeczy nie ma usprawiedliwienia i szukając usprawiedliwień w momencie, gdy wszystko rusza z posad, tracąc ugruntowanie w jakiejkolwiek możliwej rzeczywistości (jakby którakolwiek była możliwa) od pewnego etapu widać tą tzw. uczciwą część siebie pod postacią jakby starego lunatyka, opowiadającemu ścianom o zapomnianych językach.

 

Gdy we własnym spojrzeniu jest się owadem wbitym na szpilkę (a to dziwne bydlę), czas zaprowadzić porządek na strychu niepamięci. No wypadałoby tu posprzątać. Pomyśleć o tym całym chłodzie i przestrzeni, które będą, które zawsze były, tam gdzie i kiedy nie było Orzeczenia. Orzeczenie o Istnieniu szukane gdzieś w fałdach barłogu pełnego powypalanych dziur…

 

O czwartej nad rzekomym, ale nie wchodzącym w grę porankiem, wiatr skrzypliwie owionął uliczną latarnię na rozdrożu. Irlandczyk rzekł:

– If you won’t quit drugs, you’re getting nowhere.

To się źle składało, jak brzydkie, poczerniałe puzzle, bo roztropek celował w odlotach do nikąd. Za mało alkoholu dolanego pod stolikiem do kawy z automatu, zbyt oczywiste odpowiedzi w nagrodę za bezsenną tułaczkę i wrażenie nie umoczonego ryja. Drzewo rodu Ci usycha, umyj uszy.

– Tak, pamiętam dziadka Leszka, po szklance ramolił te swoje opowieści na stryszku.

– Ale co się w zasadzie z nim stało?

– Czekaj, czy to nie był fotel?

– Fotel był zaś drzewem, a czym ja byłem? A tak, tak, nie byłem, przepraszam, to tutaj się zgubiłem.

~~~Jednostki prenatalnie uszkodzone i podlegające grawitacji błądzenia.~~~

– No doprawdy, ja rozumiem różne rzeczy, ale co do tego chłopaka to nie, umywam ręce.

– Ot, jeszcze jeden, co puścił swoją przyszłość jak dzieciak papierowy okręt nurtem wiosennego ścieku.

<W pełni mobilny automat ze zniczami i z toaletą, pełniący wartę przy nagrobku Twoim i rodziny już za 33 zł za dobę!> Zajęczo-żuczo-wronia plaga na cmentarzach… Emeryci są przerażeni, a przy bramie sprzedają odstraszające trąbki i zaostrzone patyki. W dodatku ktoś po nocy chodzi pętlami w kółko i mówi, że czas się skończył. Rozbuchane źrenice, panie posterunkowy, wytrąbić się diabła nie da, ale coś z tym zrobić trzeba, psy ujadają.

 

– Nie wyglądało jakbyś miał zamiar zejść z tamtych torów. Kazałeś mi się zawrócić, byłeś kulturalny, ale… pić trzeba umieć.

– Siooostrooo, szpryyyycaaaaa!

– Zacznijmy od tego, że zgubiłeś wątek. Literatura ocala, a tam gdzie jej nie ma, nie potrzeba ocalenia. Ruszaj się! Raz, dwa, trzy! Musisz złapać rytm, a potem idzie już górki. Głuchoniemych i innych cichociemnych trzymamy w starym dworze.

Stary dwór miał aurę tanich detergentów, przeznaczonych jednakże do działania na obiekty psychiczne. Detergenty oraz insektycydy parapsychiczne to działka wyżej postawionych agentów, którzy od bliżej niesprecyzowanej demiurgicznej korporacji otrzymują niekiedy misje – takie, do wykonania których przydatne jest założenie rękawiczek.

To była doprawdy świąteczna wizytacja, ale gdy personel zaczął przestawiać meble i pacjentów, stwierdzono że nie ma obiektu odnotowanego na karcie jako legitymujący się nr. ___ dowodu osobistego.

– Halo? prosiłam o dowód, a co mi pan tu z tym podrobionym aktem zgonu jak psu z gęby!? Mam wezwać policję? A tą receptę zatrzymam!

– Nie ma potrzeby, już prawie go dopadli.

– Mieliśmy śmiecia w garści, już widziałem te rozkwitające siniaki.

– Panie funkcjonariuszu, ale proszę sobie przypomnieć – w którym dokładnie momencie stracił pan podejrzanego ostatni raz z widoku?

– O zobacz Lusia, a tu, widzisz, miał 9 latek i no spójrz jaki był słodki.

Gdy wszedł diler, Kantygerd zgodnie z poleceniem Popielnika skitrał się za ścianą.

– It’s because you’re Polish.

– A ty kim jesteś?

– Sądząc po tym jak brzmiał, cieszę się, że go nie widziałem.

Heroina z crackiem w ciasnej kuchni; tym razem bez towarzystwa dwulatka na rękach taty, czy gościa wyglądającego na regularnego pijaczka, co przy lepszym zapoznaniu okazał się dysponować iniekcyjną dostępnością li jedynie pachwinówki… buh! Nie zdążając zagrodzić trasy przepływu strumyka krwi po ręce, oparł się o ścianę, osunął na brudny dywan, aż wszyscy święci brzechnęli.

– Pamiętaj, przyjaźń na całe życie; – jednak nie lubię go na tyle, abym chciał, żeby został, ale to hańba, co mu się przydarzyło.

Ostatniej nocy odnotowano nagły wzrost śmiertelności wśród cukrzyków. Podejrzewa się stado dzików, ale służby drogowe zostały przytłoczone siarczystością tej zimy i pan leśniczy tłumaczył się, że na tej butelce nie było etykiety, nie wspominając już o trupiej czaszce, która w zamierzchłych czasach tak dobrze prezentowała się na czapkach, pierścieniach i naramiennikach pewnej formacji, którą być może pamiętały Stalingradzkie śniegi, nie w mniejszym stopniu zeszłowieczne. They Walked in Line… wzdłuż muru psychiatryka – w stronę chromatego słońca… coś zdrapuje aluminium z nieba.

– Panowie, ja chciałem widzieć podejrzanego, a co wy mi tu bałwana w celi pokazujecie?

– Ale no pod śniegiem, bóg mi świadkiem.

– Nareszcie rozumiem. Ukrył się pod śniegiem, skurwiel!

Zmiana tożsamości pomogła tymczasowo, miał kieszenie pełne niedopałków i cały plecak zerwanych i zgubionych wątków. Długo włóczył się po nieznanej sobie okolicy i rozwlekał te czarne taśmy po krzakach. Obijając się pomiędzy momentami i substancjami, gdy zapominał o sobie, zacinało się coś w nim coraz gorzej i coraz gorzej szukał wymówek do zmiany adresu, tak aby móc schwycić list od nieznanego nadawcy. Przestał w momencie, gdy zrozumiał, że zapomniano o nadaniu tego listu. Że oni sami cały czas go pisali.

Spalił tą pocztówkę. Przeładowanie wagonu. Następna stacja… następne życie.

– Przepraszamy za opóźnienia w podróży.

 

 

V

 

Pseudo-oświecenia dojrzewające poprzez sukcesywne gwałcenie świadomości nieodpartą ulgą, rozkoszą ślepą na rozkład, jak umysł ślepca przepełnia głucha toń. Psychoaktywne rytuały upadku. Mężczyzna, który jest sobą, więc każdym i nikim, przez rozżarzoną matrycę instynktów,  w czarną noc oddaje hołd łonu starej nierządnicy i wiedźmy. Ryt. Młoda kobieta, splamiona poprzez magnetyzm destruktywnego pożądania, zasypia odurzona i śni w czystym źródle niewinności.

Z księgi, którą cisza objęła na lata, przeklęta dłoń wydobywa szelest.

Rozpędzenie w zapomnieniu. Przeciąg, aż od drzwi odpada klamka. Brak gruntu. Karłowaty, cuchnący olejem silnikowym maszynista brutalnie szarpie awaryjny hamulec. A gdy więzień zamierał i gdy nie widział, przylazł on, widmowy komornik – zabił wadliwe drzwi dechami. Plomba.

Spomiędzy wymiarów, z opóźnieniem nadchodzi szarpnięcie pobudki. Jest ciemno i tak rażąco trzeźwo. Ze zgryzoty nie myślał nawet o szukaniu łomu. Po krótkiej szamotaninie duszącego bezruchu zaczął szarpać szorstkie deski zniszczonymi dłońmi i pokaleczył palce, ale bez tej zapalczywości, którą ożywiała w nim intoksykacja.

Zdziera skórzaną powłokę z głowy, odrywając włosy i strupy.

Czy to dlatego, że widywałeś ufność, albo obietnice w oczach innych, wydaje ci się, że ciągle jesteś czymś więcej niż tylko widmem, które sadystycznie, z oficjalnym milczeniem, zapomina się egzorcyzmować?

Luki w systemie uniwersalnego braku. To pułapka, w której tkwisz i nadzieja, która cię ożywia. Pozwalasz się nabrać, ale postrzegasz to, jakbyś sam był zwycięskim oszustem, przyczajonym aby wyczarować lukę w systemie, otworzyć w świetlicy klapę i po drabinie wyjść na zewnątrz, poza, gdzie powietrze jest rześko zimne i wietrzne prądy mówią o przewadze przestrzeni nad czasem.

Ale zawsze odzywa się smycz. Im bardziej, głębiej, żarliwiej kultywowałeś eskapizm – tym bardziej (po interwale nieobecności) odnajdywałeś swoje łachy zbrukane, ten organizm, który zrzuciłbyś jak kokon. Ale poczekaj, przepalone styki rejestrują błękit żył i tym razem się śmiejesz, bezgłośnie i okrutnie, jak gad.

Tryumf woli, bydlę, nad-pod-od-człowieku, diabli bękarcie błazna, purpurowy kłamco; będziesz cierpiał, krzyczał, śmiał się bardziej, bo ta przepaść nie ma dna i jak powyżej, tak poniżej.

A teraz: pokora. Tyk, tyk…

 

pierwotnie na potrzeby webzina ulvhel i magivanga (przed 4 laty)

 

Oceń ten tekst
katastrof
katastrof
Opowiadanie · 16 czerwca 2018
anonim