KWIAT DZIERŻGAWCA
Chata stała tam od zawsze. Samotna, ze słomianą strzechą, na szczycie kopca smaganego wiatrami. Jedyne miejsce w całym Wszechlesie, o którym nie wolno było rozmawiać. Miejsce wyklęte. Kiedy Jaryna osiągnęła wiek lat piętnastu, wszystko co zakazane powodowało w niej nieustanny festiwal pożądliwości, doprawionej szczyptą wyzwania. Jak na tak młody wiek, życie zdążyło ją też okrutnie doświadczyć. Od początku chowała się praktycznie sama, przy niewielkiej pomocy życzliwych ciotek. Nie pamiętała wielu szczegółów z dzieciństwa, jednak jedno wspomnienie pielęgnowała ze szczególną pieczołowitością. Wspomnienie, które zadecydowało o jej przeznaczeniu.
***
Jak każdej nocy Jaryna wypatrywała matki. Nie mogła już doczekać się wieczornych opowieści, lecz za drzwiami jej małej komnatki wydarzała się zupełnie inna historia.
- Pamiętaj Białka, szczególnie ona nie może się dowiedzieć - stwierdziła kategorycznie babka.
- Nie będę potrafiła, jestem za słaba....
- Dobrze wiedziałaś, gdzie prowadzi ścieżka. Wiesz co za to grozi!?
- To było za twoich czasów! Teraz nikogo już nie chowają żywcem, nie strasz mnie więcej!
- Sama się prosisz! Złamałaś zakaz, a do tego wróciłaś brzemienna! - Głos babki załamał się. - A teraz wyjdź, daj mi zażyć dzierżgawiec...
- Jak możesz tak mówić? To był przypadek! Polowaliśmy, kopiec był tak blisko! Biegłam za sarną. Poza tym nic stamtąd nie pamiętam, obudziłam się dopiero po...
- Wyjdź! Nie chcę tego już dłużej wysłuchiwać!- krzyknęła staruszka.
Zza ściany dobiegł głośny trzask drzwi i oddalający się szelest kobiecych stóp. Dziewczynka była zbyt mała, aby zrozumieć o czym rozmawiały kobiety, zapamiętała jednak wszystko, co do joty. Nie mogła tego wiedzieć, ale kiedy patrzyła tego wieczora na gwiazdy pozdrawiające ją przez mały świetlik w kształcie swastyki, babka wydawała właśnie swoje ostatnie tchnienie.
***
Białka zatrzymała się raz jeszcze. Ostatni raz spojrzała na dom, w którym jej córka czekała na nią z niepokojem.
- Nigdy sobie tego nie wybaczę Jaryno! Gdybyś tylko mogła zrozumieć. Nie mam wyboru! - wyszeptała sama do siebie - Wiem, że w końcu zrozumiesz. Jestem tego pewna!
***
Jaryna pamiętała, jak bardzo nauczyciele przestrzegali dzieci przed tym miejscem. Na apelach, na gimnastyce, na zajęciach z tropienia. Cały czas, do tego stopnia, że największą obrazą stało się przezwanie kogoś "dzieckiem kopca". Jej równieśnicy niewiele się nad tym zastanawiali, ona jednak, od czasów zaginięcia matki, myślała o kopcu codziennie. Kiedy nauczyła się run i rozumiała już nieco więcej na temat świata, w którym przyszło jej żyć, postanowiła poszukać więcej wzmianek o tym tajemniczym miejscu. Wielki Dąb stanowił źródło wiedzy, którą Rada zdecydowała się podzielić z mieszkańcami. Dziewczyna nieśmiało przekroczyła próg drzewa i obudziła spiącą przy ciosanym stole kobietę. Wieszczka obdarzyła ją podejrzliwym spojrzeniem, westchnęła, po czym chwyciła ją za rękę i zaprowadziła do wnętrza. Przez dłuższą chwilę spacerowały pośród półek ze zwojami, na których zapisana była cała dostępna wiedza ich polis. Rozpościerała się ona aż po samą koronę drzewa. Wkrótce Wieszczka pociągnęła za odpowiedni sznurek, a przyporządkowana mu drabinka opadła z wdziękiem na dół.
- Tam znajdziesz wszystko, ale nie sądzę, żeby było tego wiele. Kopiec to nieprzyjazne i odległe miejsce, po co się tam zapuszczać? Mamy przecież wokół Wrót Nawii tyle innych, pięknych, antycznych ruin...
- Po prostu jestem ciekawa. Czy inne polis też mają takie kopce?
- Chyba nie powinnam była cię tutaj przyprowadzać. - Zafrasowała się Wieszczka.
- Przepraszam. Nie nadużyję Pani zaufania. - Dziewczyna skłoniła się.
- Wiem dziecko, wiem - odparła Wieszczka i oddaliła się. Jaryna zapaliła oliwną lampkę i skierowała się ku odpowiedniej szafce. Pośród wielu półek, odnalazła runę oznaczającą mapę świata. Delikatnie wyciągęła zwój z tubki i rozwinęła go na przyległych do ściany deskach. Oprócz nakreślonych granic plemiennych i ikon poszczególnych ruin, całą mapę wypełniał Wszechlas. Był wszędzie, odradzał się i wzrastał nieustannie. Wystarczyło około trzydziestu cykli, aby z małej sosenki powstała potężna sosna, a z dębiku dąb. Wszechlas był pełen życia, które zapewniało jego mieszkańcom dostatnią egzystencję. Co sześćdziesiąt sześć dni nastawała pora wiatrów, kiedy to cała fauna zamierała. Również ludzie chowali się wtedy w podziemnych hallach. Czas naporu trwał zazwyczaj sześć dni, po czym następował kolejny cykl. Rytm ten nigdy nie ulegał zmianie. Jaryna powróciła do studiowania zwoju. Mniej więcej po jego środku odnalazła Wrota Nawii. Na północy nakreślone były Bory Północne i Lasy Strzeżeńskie. Na południe rozciągała się Bariera Morska i Kraina Jezior Leśmianu. W skali jej dłoni, krainy te wydawały się zupełnie niewielkie, jednak w rzeczywistości obejmowały tysiące mil kwadratowych. Mimo ogromnej przestrzeni i względnego dobrobytu, krainy prowadziły ze sobą odwieczną wojnę. Ich przedmiotem było jedyne deficytowe dobro Wszechlasu - dzierżgawiec, zazdrośnie strzeżony przez Wrota Nawii. Ostatnio Lesmieńcy i Strzężanie zawiązali sojusz, biorąc tym samym Nawijczyków w kleszcze. Gdyby nie sprytny manewr Radomysła, najstarszego z radnych, Wrota Nawii mogłyby przestać istnieć. Sprytnym fortelem opóźnił on wojska przeciwników i pchnął w ramiona wiatrów. Od tego czasu nawiązał też cichy sojusz z Północnymi, aczkolwiek jego warunki pozostawały utajnione. Jaryna wróciła do punktu wyjścia. Na południowym zachodzie polis, tam gdzie powinnien widnieć Kopiec, znalazła tyko prześwit i przepalone krawędzie zwoju. Wystarczyło to jednak do wymierzenia odległości i ustalenia kierunku marszu. Do pory wiatrów pozostawało jeszcze osiem słonecznych dni, a całość drogi nie powinna jej zająć więcej niż cztery. Zapamiętała wszystkie szczegóły mapy, po czym odłożyła ją starannie na swoje miejsce.
***
Dzierżgawiec był dobrem reglamentowanym. Mogli go zażywać jedynie nieuleczalnie chorzy, bardzo starzy, lub ci, którym Rada zdecydowała się przyznać prawa rodzicielskie. Jeśli wierzyć pogłoskom, członkowie Rady liczyli sobie ponad tysiąc pięćset lat, ale wciąż nie spieszno im było go zażywać. Po co umierać, jeśli można żyć wiecznie? Tuż po wielkim wietrze wszystko zawsze powracało do życia w pełni sił. Porządek, w którym cierpienie nie istniało, było jedynie dobrowolnym wyborem. Idylla, którą ojcowie założyciele zapoczątkowali ponad milenium temu. Nie wiadomo dlaczego, Jarynie ten stan rzeczy wydawał się nienaturalny. Skoro we Wszechlesie nie istniała utrata, to dlaczego jej matka opuściła ją tak wcześnie? Dlaczego przez te wszystkie lata ciotki lamentowały nad swoją bezpłodnością? Dlaczego żadna z nich nie chciała wziąć dzierżgawca, aby móc urodzić? Bały się śmierci. A czymże jest strach, jeśli nie cierpieniem? Jaryna wciąż nie potrafiła dopasować tych elementów w spójną całość. Według wyciągu Sławona z ksiąg Florantinus, nasiona dzierżgawca atakowały pewien lokalny rodzaj dżdżownicy, występujący wyłącznie na Polanie Świątynnej, o kilka staj za głównym polis. Następnym etapem był wzrost źdźbła z odwłoku i wykształcenie czerwonych kwiatów. Według naukowca, proces ten mógł trwać nawet około stu cykli wietrznych, stąd też dzierżgawiec był bogactwem iście deficytowym. We Wszechlesie śmierć była cudem, a narodziny zbędnym luksusem.
***
Członkowie Rady wznieśli hall pod Wielkim Dębem własnymi rękoma. Było to w burzliwych czasach, kilkadziesiąt lat po upadku Antycznych. Oficjalna wersja głosiła, że ojcowie założyciele przywędrowali pod Dąb od strony Wielkiej Bariery Morskiej, a każdy z nich miał wtedy jedynie po dwadzieścia lat. Nikt, oprócz samych radnych, nie był w stanie potwierdzić tej wersji. Nikt również nie śmiał o to pytać. Po ponad milenium hall rozrósł się niewiarygodnie. Z kilkunastu pomniejszymi pomieszczeniami, stanowił obecnie wielki kompleks bogato zdobionych komnat, połączonych ze sobą siecią podziemnych tuneli. Drewniana wioska i osiedla na powierzchni stanowiły jedynie wierzchołek góry lodowej. Serce Wrót Nawii biło głęboko pod ziemią, nieśmiertelne.
W auli północnej trwała narada.
- Nie dadzą rady Niegomirze! - zaoponował Radomysł - Ostatnio atakują średnio co trzeci cykl, a i tak zawsze ich odpieramy.
- Nie wpadajmy w rutynę - skomentował Termafryt - Już kilka razy udało im się podejść na kilkanaście staj od Świątynnej Polany!
- Masz rację - poparł go Ziemipęd - Tylko, że to nie Leśmieńcy są teraz naszym największym zmartwieniem...
- Co masz na myśli? - Odchrząknął Niegomir.
- Mój goniec doniósł, że tuż po ostatnim wietrze, na kopcu zauważono postać kobiety.
Oczy pozostałych mędrców przeszyły Ziemipęda pełnym koncentracji, zimnym spojrzeniem. Przy stole zapanowało poruszenie.
- To niemożliwe! - krzyknął Termafryt.
- Niestety, możliwe bracie - wtrącił pełnym zatroskania głosem Niegomir - Wrota zostały zapieczętowane, ale w żadnej księdze nie stoi, że nie można ich otworzyć z drugiej strony.
- To jakiś absurd! - wydarł się Termafryt - Zbadałem kopiec wzdłuż i wszerz, centymetr po centymetrze. Tam nic nie pozostało.
- Nikt nie byłby w stanie przywołać Wrót! - Twarzy Radomysła przybrała mroczniejsze niż zazwyczaj oblicze.
- Nikt z was już nie pamięta przepowiedni Wyraju? - zapytał z nutą cynizmu Termafryt.
- To było tysiąc pięćset cykli temu. Teraz my jesteśmy Wyrajem. - Radomysł skrzywił się niepomiernie.
- Wieszczka ostrzegała, by nie igrać z dzierżgawcem! Jak zwykle nikt z was mnie nie posłuchał. Chcieliście go hodować na skalę przemysłową. Nie taka była wola Nawii, gdy nam go zostawiała.
- Mnie, nie wam! - podkreślił bez ogródek Radomysł.
- Od samego początku byłem temu przeciwny - kontynuował nie zważając na impertynencję Radomysła Termafryt - Gdyby tylko Sawon zdołał wcześniej wynaleźć inny sposób na chów dzierżgownic...
- Tę decyzję podjęliśmy wspólnie. Wtedy nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy pomnożyć populację, inaczej Leśmieńcy zadeptaliby nas liczebnie. Ale masz rację, mrok wzbierał już dostatecznie długo, niczego nie wyczuwacie? - spytał Zemipęd.
- Czułem to odkąd Białka powiła córkę! Zawsze wam powtarzałem, że Jaryna musi zostać zgładzona! Ona niesie w sobie mrok! - rzucił oschle Radomysł.
- Niech tylko spadnie tej dziewczynie choćby włos z głowy! Jaryna rozwija się prawidłowo, nie przejawia żadnych inklinacji... - Termafryt nie krył wzburzenia..
- Dosyć! - Przeciął spór Zemipęd - Najpierw musimy odeprzeć Leśmieńców, a potem zajmiemy się własnym podwórkiem.
- Poślijmy więc po Północnych.. Będą nas po nogach całować za tych kilka gramów czerwonego kwiecia... - zaproponował już spokojniejszy Radomysł - Ogłaszam mobilizację.
Termafryt stuknął laską o kamienną posadzkę.
- Postanowione zatem?
- Postanowione - odpowiedzieli chórem ojcowie założyciele.
***
Tego dnia Jaryna pracowała jak nigdy dotąd, w pocie czoła kosząc czerowone kwiaty. Wiedziała, że za przywłaszczenie choćby jednego źdźbła groziła kara żywego pochówku. Wzięła ostatni zamach. Kosa z łatwością przecięła kilka pobliskich krzewów, które Jaryna oczyściła i wrzuciła do sakwy. Policzyła wyrobek, zawinęła pęki i złożyła je w młyniarni. Następnie podeszła do sosny, przy której zostawiła wcześniej przygotowany pakunek na drogę. Upewniwszy się, że nikt jej nie widzi ruszyła w głąb boru. Tego dnia las wydawał się wręcz wyciągać ku niej ramiona, a ptaki raźnie wskazywały drogę. Kilka minut później napotkała gęste, ciągnące się na przestrzeni wielu metrów, ostrężynowe chruśniaki. Owoce te dojrzewały niezwykle rzadko, raz na kilkanaście cykli. Postanowiła, że zbierze trochę na wieczór. Kiedy schylała sie po kolejne, nie wiadomo skąd, poczuła nagle przeszywajacy prąd w okolicach szyji. Gdy upadała na ziemię, zdążyła jeszcze zauważyć kątem oka dwie sylwetki: kobietę i mężczyznę.
- Co z nią zrobimy Brut? - spytała kobieta z mocnym leśmieńskim akcentem.
- Nawia nam ją zesłała, będzie naszą kartą przetargową - odparł mężczyzna i skinął potwierdzająco. Kobieta zamachnęła się raz jeszcze. Jaryna próbowała wykonać unik, jednak uderzenie dosięgło ją w niecałą sekundę. Oddech dziewczyny zatrzymał się od razu.
***
Wdech nastąpił tak samo gwałtownie, jak ustał. Dawno nie zaciągane powietrze ponownie zaświstało w krtani dziewczyny. Otworzyła oczy. Leżała na słomianym posłaniu, w pomieszczeniu którego nie znała. Wciąż w amoku, spróbowała odtworzyć sekwencję wydarzeń, które ją tutaj doprowadziły. Pole dzierżgawca, las, ostrężyny. Dopiero po chwili umysł przywołał obraz wrogiej pary. Pałka. Ból. Śmierć? Po raz pierwszy w jej krótkim życiu. A więc tak to wygląda? Poruszyła ręką, podniosła kolano. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Nigdzie nie zauważyła plecaka, także jej wysłużone ubranie gdzieś znikło. Miała teraz na sobie białą togę z grawerunkami w nieznanym języku. W pobliżu nie wyczuwała nikogo. Przez drewniane lufciki do pomieszczenia wpadały pojedyńcze promienie porannego słońca, a powietrze wydawało się czystsze niż zwykle. Odrobinę bolał ją jeszcze kark, ale po uderzeniach nie było ani śladu. Podniosła się i postąpiła parę kroków do przodu. Drzwi nie stawiały oporu i wkrótce zdała sobie sprawę, gdzie się znajdowała. Z ganku przy chacie na szczycie kopca, widziała niezmierzony, wszechogarniający las. Jak się tu znalazła, kto ją tu sprowadził? Ile czasu minęło? Rozejrzała się dokoła. Na ganku nie było śladów żadnej aktywności. Wzięła głęboki wdech i powróciła do środka. Usiadła na posłaniu i skryła twarz w dłoniach. Łzy same zaczęły jej lecieć po policzkach. Chwila ta mogła trwać wieczność, bądź zamknąć się w kilku ziarnkach piasku przesypanych w klepsydrze, kiedy to szelest stóp wybudził ją z odrętwienia. W ościeżnicy pojawiła się postać. Biło od niej potężne, niebieskie światło. Jaryna przymrużyła oczy.
- Nie bój się dziecko - odezwała się zjawa - Strach to tylko przeszkadzająca emocja.
Po chwili blask nieco przygasł. Jaryna mogła teraz dostrzec, że była to wysoka i smukła jak łania kobieta. Twarz otulały jej kręcone, sięgające do bioder, blond włosy.
- Kim jesteś? - spytała z przerażeniem.
- Nie poznajesz mnie? Jestem twoją matką.
- To niemożliwe. Moja mama umarła, jak byłam mała.
- Naprawdę mnie już nie pamiętasz? - Twarz kobiety zasępiła się.
Jaryna nie odpowiedziała. Przyglądała się tylko, wyczekując na dalszy rozwój sytuacji.
- Twoje przeznaczenie jeszcze się nie dopełniło. Musisz powrócić do Wrót Nawii.
Zjawa, która podawała się za jej matkę, zaczęła gładko sunąć w jej kierunku. Dziewczyna wyczuwała jednak podświadomie, że kobieta nie kłamie. Aura bijąca od istoty powodowała w sercu dziewczyny spokój i radość. Były wszędzie wokół.
- Wytłumacz mi. Chcę wiedzieć - wyszeptała Jaryna.
***
- Na początku był Wszechlas - rozpoczęła matka - Nikt nie pamięta, kiedy powstał. Po prostu istniał. Później pojawiły się istoty, ewoluowały, w końcu narodziliśmy się my, elfy.
- Kto? Nigdy nie słyszałam tego określenia. - Jaryna podniosła wzrok.
- Kiedyś rzeczywistość nie wyglądała tak, jak za teraz. Elfy przeszły ogromną ewolucję i tylko dzięki nim, masz teraz piękne, spiczaste uszy, szlachetne rysy, dobry wzrok i nigdy nie chorujesz. Niestety dziś już nie nie istnieją.
- Do czego zmierzasz? - Jaryna nie opuszczała oczu.
- Cierpliwości dziecko, do wszystkiego dojdziemy. Nigdy też nie umierasz. Zastanawiałaś się kiedyś nad tym?
- Odkąd zostałam sama! Dlaczego mnie opuściłaś!?
- Nidgy cię nie opuściłam. Proszę, daj mi dokończyć...
Wzrok matki zrównał się ze spojrzeniem dziewczyny.
- Świat nie zawsze był tym, czym jest obecnie. Kiedyś elfy żyły nieporównywalnie krócej, starzały się i umierały. A teraz? Pozostały po nich tylko szczątki świątyń i ruiny!
- Nie chcę tego więcej słuchać! Nie jesteś moją matką!
Jaryna zerwała się z łóżka i pobiegła w stronę ganku. Zanim jednak dotarła do wyjścia, na jej lewej dłoni zalśniła błękitna runa. W głowie dziewczyny zaczął wyświetlać się film.
***
- To musi być tutaj! Wrota Nawii! Jeszcze możemy to cofnąć! - wykrzyczał ciągiem Niegomir.
- Runa jest moja! - Radomysł nawet się nie odwrócił.
Pozostała trójka zastygła w napięciu.
- Pogrążasz świat w ciemności. Jeszcze mamy wybór! - odkrzyknął Termafryt.
- Nic wam do tego! - rzucił bez ogródek Radomysł.
Termafyt, Ziemipęd i Niegomir nie czekali już dłużej. Aktywowali runy ochronne i wymruczęli sylaby aktywizacji. Zanim wypowiedzieli ostatnią zgłoskę, wielka kula ognia uderzyła tuż przy nich, tworząc przy okazji falę uderzeniową. Pola ochronne wykonały swoją pracę, jednak nie na tyle skutecznie, by mogli zachować pozycję. Droga była wolna. Radomysł zaczął wbiegać po stromym zboczu. Niebo nad nim mieniło się kolorami pożogi. Co bądź przecinała je wstęga spadających, pomarańczowych bolidów. Chaos ścigał to, co było do niego przynależne. W głowie młodzieńca panowała euforia. Był wdzięczny swoim przodkom za więdzę, nad którą pracowali z dziada pradziada. Był wdzięczny, że to właśnie on mógł otworzyć Wróta Chaosu. Był wdzięczny samemu sobie. Wykonał tytaniczną pracę, a teraz postawi kropkę nad i. Nieśmiertelność! Czy nie tego chciały od zawsze wszystkie elfy? W miarę zbliżania się do wierzchołka, symbole wyhaftowane na jego płaszczu żarzyły się coraz mocniej. Ostatkiem sił pokonał końcowy dystans, wbiegł do chaty i rozwinął zwój. Wykrzyczał nigdy dotąd nie artykułowane fonemy. Nic nie wydawało się zmieniać. Kiedy zaczął powtarzać zaklęcie, światło pożogi przemieniło się w białe złoto, a kobieta przyozdobiona wiankiem uplecionym z czerwonych kwiatów zablokowała mu drogę. Przyspieszył, lecz na nic się to zdało, gdyż nieznana siła wyrwała go do góry.
- Głupcze! - krzyknęła Nawia - Przez twoją próżność mrok ogarnie wszystko! Nie masz pojęcia czego się dopuściłeś. Odpokutujesz za swoją chciwość!
- Runa jest moja! Nie masz już żadnej władzy suko! - wykrzyczał Radomysł.
- Czuję mrok u stóp. AAaaghrr... Ommenai!!! Gwebaen!!!!! - Światło bijące z kobiety zaczęło migotać. Pod Radomysłem zmaterializował się skórzany mieszek.
- Co to jest? - wysyczał nienawistnie.
- To wasza ostatnia nadzieja. Djesh!!! Gae!!! Vitz!!!
Postać rozmyła się tak nagle, jak się pojawiła, a Radomysł runął na podłogę. Obok niego wciąż leżał skórzany mieszek. Zgarnął go i podczołgał się do drzwi. Czerwień na niebie ustąpiła miejsca bieli. Po chwili usłyszał huk i huraganowy podmuch wiatru. Wykradziona runa zaczęła zbierać swe żniwo. Wyczołgał się na ganek. W jego oczach tliły się iskry triumfu. Nie musiał długo czekać. Wiatr porwał go prawie natychmiast. Spadając, z impetem uderzył w pierwszą z rzędu wysokich sekwoj rosnących u stóp kopca. Ostatnim dźwiękiem jaki usłyszał był trzask łamanej podstawy własnej czaszki.
***
- Dlaczego mi to pokazałaś? To nie mój świat, ja już tego nie pamiętam! - Jaryna ledwo składała słowa.
- Chaos upomina się o swoje. Tysiąc pięćset lat temu równowaga została zaburzona. Zbyt długo już jesteśmy w posiadaniu tego, co nigdy do nas nie należało. Zbyt długo nie rodzą się nowe istoty, a stare nie umierają. Moja energia jest na wyczerpaniu. Już dłużej nie zdołam tego powstrzymywać.
- Ale ja mam tylko piętnaście lat!
- Wiek nie ma tu znaczenia. Jesteś moją córką.
- Czyli nie mam wyboru?
- Tylko ty będziesz potrafiła tego dokonać. - Matka wzięła w rękę dłoń Jaryny. Runa na jej wewnętrznej stronie wciąż mieniła się niebieskawą poświatą. - W każdym polis znajduje się kopiec, taki jak ten. Aby znieść działanie cyklu wiatrów, na każdym z nich musisz aktywować runę światła. Tylko tak przywrócisz naturalny porządek.
Nastąpiła chwila ciszy. Jaryna poczuła nagły strach przed śmiercią.
- Nie bój się dziecko. Złe istoty wzmacniają chaos, dobre pomagają innym w wyzwalaniu się od niego - podsumowała Nawia - Tylko pamiętaj, jeśli podadzą ci dzierżgawiec, jesteśmy zgubieni. Nawet nie wiesz, ile kosztowało mnie przybranie realnej formy. Tymbardziej wydanie na świat ciebie. Jeśli umrzesz naprawdę, nie będę już mogła ciebie chronić. Jesteś cudem Jaryno. Cudem nadziei.
***
Tym razem pierwszy wdech nie sprawił jej wiele trudności. Natychmiast zdała sobie sprawę, że jest wleczona przez rosłego draba, a na jej kostkach i przegubach zaciśnięte są powrozy.
- Heike! Obudziła się! - krzyknął ktoś z akcentem Leśmieńca.
- Proszę, proszę... Nasza śpiąca królewna otworzyła oczka!
- Nie rozumiem twojego języka, wieśniaku! - W Jarynie obudził się wpajany od dziecka odruch nawijskiej wyższości.
- Popatrz no tylko, jaka wyrywna, Greenfreah - rzucił drab do wspólnika.
- Na pal z nią, pocierpi kilka cykli to inaczej będzie spiewać.
- Haha, nie możemy, jest zbyt cenna dla Prezydium.
Jaryna starała się łapać pojedyńcze słowa.
- Pretor zdecyduje, co się z nią stanie.
- Ma szczęście. Inaczej już dawno znalazłbym dla niej zajęcie - wyrechotał Heike i z całej siły klępnął Jarynę po udach.
- Odwal się popaprańcu! - syknęła Jaryna.
- Zawrzyj ryj nawijska suko, bo ci go zaraz wypalę!
- Dość! - Greenfreah podniósł głowę dziewczyny i założył jej knebel. Wraz z współtowarzyszem wrzucili ją na wóz.
- Pogoń konie, jeszcze daleka droga do Leashmeen - zarządził.
Gdyby nie sytuacja w której się znalazła, Jaryna mogłaby nawet polubić tę okolicę. Jechali ścieżką, której nigdy wcześniej nie widziała. Po obu stronach rosły dęby, a pobocze ukwiecone było setkami różnokolorowych kwiatów. Świeże powietrze, tuż po wielkim wietrze, przyjemnie cuciło. Czuła też, że czegoś nie pamięta. W żaden sposób nie potrafiła sobie tego jednak przypomnieć.
***
Pierwszy do auli audiencyjnej dotarł Ziemipęd. Jego sługa podał mu zwoje od zwiadowców. Pierwsze dwa nie donosiły o niczym nadzwyczajnym. Gdy rozwinął trzeci, ręka wyraźnie mu zadrżała.
- Coś jeszcze Panie? - spytał sługa w półukłonie.
- Nie, możesz odejść. - Choć nie mógł tego zauważyć, jego zazwyczaj dostojny wyraz twarzy zmienił się w chmurny i posępny.
Wkrótce do sali przybyli Termafryt i Niegomir.
- Niewyraźnie wyglądasz mistrzu Ziemipędzie - odezwał się Termafryt, a Niegomir mu przytaknął.
- Doszły mnie niewesołe wieści...
- Jakież to wieści? - rzucił na powitanie Radomysł, który pojawił się tuż za pozostałą dwójką.
- Wcześniej czy później, mogliśmy się tego spodziewać - rozpoczął Ziemipęd - Zwiadowcy donieśli o ogniskach Chaosu na granicy z Leśmianem.
- Przez pięćset lat nie było żadnych manifestacji! - odparował zdziwiony Radomysł.
- Jak widać Chaos znalazł sposób, aby przebić się przez barierę.
- A jak mówiłem, nie chcieliście słuchać! Runy Antycznych są na wykończeniu, a my wciąż nie umiemy logować nowych!
- Nie ma na co czekać. Mam jeszcze kilka. Zaczopuję to ognisko - postanowił Radomysł.
- Dalej nie wierzysz w przepowiednie? - W pytaniu Ziemipęda wybrzmiała niepowstrzymywana ironia.
- Nie prowokuj mnie - odpowiedział krótko najstarszy z czwórki - Wiesz dobrze, że nie masz ze mną szans...
- A wojska Leśmienców tuż pod naszą południową granicą? - przeciął spór Termafryt.
- Odeprzemy ich jak zwykle. Nie sądzę, aby próbowali atakować w tym cyklu. Powiadomcie Północnych. Musimy przerzucić na granicę wszystko co mamy.
- Postanowione zatem? - spytał Termafryt.
- Postanowione - odrzekli trzej pozostali.
***
- Pretorze. - Greenfreah ukłonił się nisko. - Oto zakładniczka, którą schwytali nasi zwiadowcy dwie mile od Świątynnej Polany.
- W końcu! Zostanie to wam odnotowane. - Pretor skinął głową, po czym dał znać, by zostawiono go z dziewczyną sam na sam. Wszyscy pozostali niezwłocznie opuścili salę.
- Pochodzisz z Wrót Nawii... - rozpoczął z płynnym, nawijskim akcentem.
Jaryna milczała.
- Wiem kim jesteś, nasza Wyrocznia przepowiedziała wszystko co do joty.
- Kim niby? - rzuciła zirytowana.
- Kimś Kto Zjednoczy Wszystkie Plemiona.
Dziewczyna splunęła Pretorowi prosto w twarz.
- Cóż, nie dałaś mi wyboru. Przepowiednia wypełnia się w stu procentach.
Władca Leśmianu przyklasnął podwójnie.
- Enne! Wiesz co robić.
Pretorianka podeszła do Jaryny i zawiązała jej oczy. W ciemności przeszywający serce ból wydał się dziewczynie dziwnie znajomy. Później pozostała już tylko ciemność.
***
Tym razem wdech był nieco boleśniejszy. Otworzyła oczy. Znów leżała na posłaniu. Nie była to jednak chata na szczycie kopca. Z sufitu, przez lufcik w kształcie swastyki, sączyła się czerwona poświata.
- Nie lękaj się dziecko. - Ciepły, męski głos płynął jakby z niej samej.
Miała już dość strachu. W sekundzie podniosła się z łożka. Zanim jednak zdążyła wykonać choćby krok, jej ciało zawisło w przestrzeni.
- Jesteś wyjątkowa, Jaryno. Moja krew.
Dwa metry z przodu, tuż pod nią, stał piękny, półnagi brunet. Jego oczy lśniły czerwienią.
- Kim jesteś!?
- Czyżby matka ci nie powiedziała, córko? - Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- Ty... Ty jesteś... Moim ojcem?
- Tylko tak Nawia mogła utrzymać ze mną rozejm. A teraz wypełni się twoje przeznaczenie.
- To niemożliwe!
- Niemożliwe jest kwestią umowną. Jeszcze tego nie dostrzegłaś?
- Nie ma żadnego przeznaczenia! Puszczaj!
- Ależ oczywiście. Ale najpierw podarunek.
Mężczyzna o czerwonych źrenicach zbliżył się do dziewczyny i dotknął jej stóp. Ciało Jaryny ogarnęły ogniste wibracje. Gdy podniosła dłonie, na lewej wciąż widniała znajoma, niebieska runa, na prawej zaś zauważyła prezent od ojca: swastykę. Powoli traciła przytomność. Gdy już prawie odpłynęła, w jej głowie pojawił się spokojny, kobiecy głos.
- Pamiętaj, masz wybór. Jesteś nadzieją...
Ciało nieprzytomnej Jaryny runęło na podłogę. Wiatr na zewnątrz wzmagał się.
***
Połączone oddziały Leśmianu i Lasów Strzeżeńskich uformowały cztery szeregi. Z przodu stali pikinierzy, za nimi ubezpieczająca łuczników ciężka piechota. Z bezpiecznej odległości, wszystkiemu przyglądali się ubrani w płaszcze z run ochronnych Pretor wraz ze Strzężycem. Naczelnik dał znak ręką. Jeden z członków elitarnego oddziału pociągnął smycz. Jaryna, związana w nadgarstkach, ledwo uniknęła upadku. Żołnież szybko przeprowadził ją na czoło armii. Chociaż dziewczyna stawiała czynny opór, smycz bezlitośnie przeciągnęła ją ku szpicy. Z drugiej strony ogromnej polany, schowane za linią drzew, kryły się jednostki Nawijczyków. Od czasu do czasu można było dostrzec, że końce ich pików przyozdobione były kwieciem dzierżgawca. Pretor kopnął konia ostrogą i wkrótce dokoptował do przywiązanej do słupa Jaryny.
- Mamy waszą zgubę! - ryknął - Dobrze wiecie, że nie jest zwykłym podlotkiem!
Z lasu na przeciwko wyłoniła się sylwetka Radomysła.
- Nie potrzebujemy jej. Przeliczyłeś się Pretorze! - wrzasnął z całej siły.
- Wyrocznia rzecze jednoznacznie! - Donośny głos Pretora pewnie przedostał się na drugą stronę polany.
- To Ja jestem Wyrocznią! - wydarł się Radomysł - Ta dziewka nic dla mnie nie znaczy.
- Jeśli tak uważasz, jesteś skończony. - Pretor obrócił się plecami i schował za pierwszym szeregiem.
Jaryna miała teraz najplepszy z możliwych widok na pole bitwy. Dostrzegła jak druga linia nawijskich oddziałów napina łuki. Groty ich strzał otulone były czerwonymi płatkami. Strzelali, aby zabić. Liczyli, że dostarczą trupów żarłocznym dzierżgownicom. Pomyślała, że niezależnie od wyniku potyczki, po dzisiejszym dniu i tak szykowało się dla nich wyborne ucztowanie. Kilka pierwszych strzał ze świstem wzbiło się w powietrze. Wszystkie wylądowały tuż przy nogach dziewczyny. Mogła wręcz wyczuć charakterystyczny zapach niedawno jeszcze obieranego dzierżgawca. Nie minęła sekunda, a kilka kolejnych grotów przeleciało tuż nad nią. Gdy sie obróciła, trzech Leśmieńców leżało na trawie. Nastąpiła chwila ciszy, po czym w powietrzu znalazła się następna partia. Tym razem wszystkie strzały zbliżały się ku niej z morderczą precyzją. Zdała sobie sprawę, że umrze na zawsze. Kiedy strzały dosięgły apogeum swojej trajektorii, prawa dłoń Jaryny rozjarzyła się. Swastyka szybkim ogniem przepaliła powrozy. Nie myśląc wiele, Jaryna uwolniła się od słupa i upadła na trawę. Trzy strzały po kolei wbiły się w drewno, do którego jeszcze przed chwilą była przywiązana. Raz jeszcze spojrzała na wewnętrzne strony dłoni. Na lewej płonęła niebieska runa dzierżgawca. Na prawej czerwienią mieniła się swastyka. Zaczęła biec. Zatrzymała się gdzieś po środku polany. Nie wiedziała dlaczego. Firmament odzwierciedlał teraz kolory jej dłoni. Niebo płonęło nimi równo, aż po horyzont. Dokładnie to samo malowało się w sercu dziewczyny. Podniosła ręce do góry. Nie lękała się już. Pamiętała.
- Jesteś naszą nadzieją - powtarzał kobiecy głos gdzieś z tyłu jej głowy - Potrafisz tego dokonać!
- Bądź grzeczną dziewczynką! Wiesz dokładnie co robić! - Gdzieś z przodu wybrzmiewał męski głos.
Oczy Jaryny pulsowały. Z lazurowego błękitu przechodziły w skrajną czerwień. Jedna ze strzał znów zaczęła pikować w jej kierunku. Zanim zdążyła opaść, galopująca na gniadym koniu postać w czarnym pancerzu pochwyciła dziewczynę. Przełożyła ją przez siodło i popędziła w kierunku przerębli pomiędzy oddziałami.
- Obserwowałam cię od małego. - Kobiecy głos odbijał się echem od przyłbicy. - Nie pozwolę cię skrzywdzić!
- Pani Wieszczka! - Ucieszyła się na pół przytomna dziewczyna.
Pędziły niewiarygodnie szybko. Po chwili zniknęły za zbawienną ścianą lasu.
- Umieranie to parszywa robota - odezwała się raz jeszcze kobieta. Jaryna spojrzała na nią. Za odpowiedź wystarczył Wieszczce kolor nieba i błękitne oczy dziewczyny.