Literatura

Funeralia oliwskie (opowiadanie)

Marek Kielgrzymski

Kiedy przekraczałem żelazną bramę cmentarza korony lip oświetliło zachodzące słońce. Cały dzień nie ukazywało swego oblicza, teraz niespodzianie przebiło gniewność chmur. Lubię, kiedy zachodzi – pomyślałem – Nie przepadam za tą odwrotną sytuacją.

Postawiłem rower nie opodal wygiętej ławki pod rozłożystym platanem i wyjąłem z sakwy termos. Gorąca herbata na cmentarzu oliwskim – dobry tytuł na banalny wiersz, che! Sam jestem banalny wiersz, o przemijaniu; snuję piosnkę wolnych rodników, wypłukuje mnie czas i entropia. Nuda i powtórzenie. Ale znam nudniejsze poematy, które mówią o niczym. Może nie umiem słuchać.

  Dzieci. Grupa małych twarzy zawieszona na wysokości niskiego parkanu usiłująca przekrzyczeć gawrony. Bez powodzenia. Po lewej mikre grobki dzieci, które zawsze budzą żałość i jakieś poczucie niesprawiedliwości. A może to one właśnie są szczęśliwcami; nie zanurzając się w tym świecie, pozbawione ciemnych doświadczeń ziemskiego bytowania, pozostały wolne i suwerenne. Te małe ciałka ukryte płytko w ziemi, te maleńkie trumienki... Jaki urzędnik czerni decyduje o istnieniu bądź nicości? Jakie obroty jakich żarn mielą nasze losy? Odczytuję moje roczniki: dzieci, które nie stały się dorosłe; które żyły dzień albo kilka godzin.

  Przez cmentarz wsuwam się do lasu – szumiącego, szeleszczącego setkami małych istnień. Krętą ścieżyną meandruję wśród narastającego mroku. Gdzieś daleko, w głębi, na granicy słyszenia majaczą czyjeś głosy, ale składam to na karb złudzenia.

Jestem pełen obietnic złożonych sobie, nieufny czy ich dotrzymam; pełen zbędnych słów o świecie, którego, tak naprawdę, nie rozumiem.

 Brocząc liśćmi spod butów zsuwam się z wolna koślawą ścieżyną pełną ukrytych korzeni, muld i krecich kopców, i nagle wstrząsam się cały widząc w półmrocznym oddaleniu ludzką postać wpatrzoną we mnie błyszczącymi oczyma. Zatrzymuję się na moment; dostrzegam nieostro brunatną marynarkę, znoszone spodnie i nieokreślonego koloru zmierzwione włosy opadające gęstwą na glinianą, rozmazaną odległością, twarz. Sylwetka, lękliwie zgarbiona, także nieruchomieje. Ruszam, niby to sobie nic nie robiąc z widoku Nieznajomego;  on schyla się ciężko ku ziemi, przykuca niezgrabnie i zbierając dłonie w garście sięga ku liściom, które głośno szeleszczą. Zgarnia je obydwoma rękoma, szerokimi łukami i pcha sobie do ust. Nie patrzy już na mnie, jest skupiony na absurdalnej czynności.

Nie bardzo wiem, co robić. Krętą ścieżkę mam wolną, ale świta w głowie myśl by zawrócić. Przekora podpowiada jednak odwrotną wersję; w końcu dlaczego miałbym wracać, nic się  groźnego nie dzieje.

Brunatny Człowiek rusza ustami pełnymi liści, które – słyszę to mimo odległości – wydają osobliwy, nieprzejednany chrzęst.

Bacząc, by się nie potknąć, zaczynam schodzić w dół. Z suchym trzaskiem pęka mi pod trampkiem spora gałąź; Człowiek wzdryga się, przerywa dziwne zajęcie i z ustami pełnymi liści, opuszczając długie ręce, powoli, trochę jakby bokiem, poczyna się wycofywać w cień lasu. Zatrzymuję się na chwilę aby wyciągnąć ze szprych szyszkę i ostrożnie kroczę dalej trzymając rower lekko na hamulcu. Skupiony na dreptaniu po trudnym podłożu, dopiero po dłuższej chwili podnoszę głowę i rzucam okiem w stronę tajemniczego Obcego. Ale nie widzę go nigdzie. Dziwne. Nawet gdyby zaległ w ściółce powinienem go jeszcze widzieć z tej odległości! Jednak nie; w lesie nie ma nikogo: tylko ja i setki małych czułek, szczypiec i odnóży. Nie wytrzymuję i przyspieszam kroku, tym bardziej, że ścieżka się wygładza, utwardza i można by już nawet jechać. Po chwili wskakuję na siodełko i rozpędzam rower. W oddali ozywa się puchacz. Włączam reflektor i wpadam na bitumiczny dukt gnając ile sił w nogach ku miasteczku, które wita mnie kwietnym kordonem, rdzawo zapalającymi się lampami i kiczowatą muzyką z otwartych okien samochodów.

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 23 listopada 2018 (historia)

Inne teksty autora

Dziennik 2018
Marek Kielgrzymski
Sen
Marek Kielgrzymski
Na imię mi Pustka (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Apokalipsa (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Wieczorem się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Nazajutrz się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Na spacerze się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca