I chociaż wszystkie dźwięki składają się na ogólną kakofonię odgłosów, jak co dzień, i może trochę weselej bo to przecież: wiosna nam wyrosła! - to jednak brak w powietrzu czegoś istotnego, tego woalu stanowienia, ukojenia i oddechu lekkiego, jakby nie-prędkiego.
Wiosnę czuć już w atmosferze dnia wyspanego, a tym bardziej efekt wzmocniony został dniem tygodnia - sobota - i już pędzi ostentacyjnie czasem dowolnie spożytkowanym i wedle życzenia wykorzystanym. Ktoś chciałby stopy pomoczyć w słonej, acz jeszcze zimnej bardzo wodzie, ale to zamiar nie pochwalany przez czynniki wysiężne, więc musiał zrezygnować - i to chyba rozsądne - mógłby wszak poczuć się niesympatycznie, kiedy mroźną wodę odczułby bezpośrednio na kończynach swych oddolnych, i pomyśleć gotów, że to jeszcze nie wiosna wychynęła zza bezpostaciowej maligny ziemskiego kołowrotka karuzelowatego!
A przecież mamy już świty prędkie i przebogate ponowną różą horyzontalną, wichury nieliche przetrzebiły widnokrąg i podwórka przyblokowe, a słońce ... o ! - to temat - rzeka.
Tak więc pomimo tej radosnej, szczerze pozytywnej i serdecznej atmosfery - zdaje się (a może tylko właśnie się wydaje), iż brak w tym wszystkim tej obecności szczerozłotej i wykwintnej chociaż tak zwyczajnej i codziennej; owej karkołomnej pieśni krwistej albo delikatności niewyperswadowanej krzykiem tuzinkowej obłudy i zezwierzęcenia. Dobrze, że wokół odgłosów jest tyle: słychać na ten przykład gong i echo jego zwielokrotnione w szybach i ścianach pudełkowatych domostw, sponad dachu lub spoza jego krawędzi mew uciecha daje się zauważyć w wartkim i bezpośrednim pokrzykiwaniu; bezprzykładny pomruk ruchu samochodowego dochodzi do - ledwie to zdołającej wychwycić -świadomości; wszystko jest przecież tak swojskie i zwyczajne, że momentami trudno jest wyłowić z pozornej ciszy te ujadania hałaśliwe-kąśliwe cywilizacji nieegalitarnej.