Literatura

Agencja absurdu (opowiadanie)

Marek Kielgrzymski

„A jednak nie” – powiedział sobie. „Jednak to niemożliwe!”. Myśl nie może być tak gęsta. Myśl płynie, rozlewa się, faluje… A tutaj co. Bolesna zwartość, krwista cielesność! Tego nie zaakceptuje żadna Agencja, nawet jeśli ma się kompana w szefostwie. Marcyl zmarszczył brwi i spojrzał na monumentalny szyld wypiętrzony ponad ulicą.: AGENCJA ABSURDU. Absurd, cóż to jest absurd!? Powinowactwo nonsensu, gorycz tych dni, które zmieliła już nieoznaczoność. Jego życie to absurd! Jeden, mięsisty, karkołomny absurd. Palce czasu, które co dnia go tykają, są irrealne. I to okrucieństwo! Bezwzględność czasu, który mija, złośliwie meandruje, tłamsi. „Co dalej? Cholera, co dalej z tym!? Myśl nie może być aż tak gęsta.”

            Przeszedł ciężkim krokiem opodal Ronda Szymborskiej, zatrzymując się przy strumieniu. Z otwartych okien samochodu uciekała kiczowata muzyka. Kościół grodził park zabytkowym górotworem. Tam w głębi, za sepiowaną mgiełką alejek, wyrastał obelisk. Marcyl zawsze tam przystawał i zamieniał kilka słów z Nasłuchującym.

Nasłuchujący przychodził tu, kiedy było wilgotno. Tkwił pod obeliskiem i rejestrował wszelkie dźwięki, jakie zdołał ułowić swoim wszechsięgającym uchem.  W wilgotnym powietrzu dźwięki rozchodziły się pełniej. Agencja kupowała wszystkie jego wysłyszenia. Płaciła słono.

            Strumień znowu wynalazł nowe koryto i teraz piął się ku odległym, błękitnym bukom, wbrew grawitacji, wbrew logice, pod prąd zwyczajom. Miasto niebawem znowu będzie musiało go powściągnąć. Nowe koszty, nowe podatki.

            Przez pomarańczową alejkę parku wysypaną rżanem przedefilowała rozgałęziarka       z wytartym napisem Kasztan Syntetics. Gdzie te czasy, kiedy Kasztanowcy ręcznie, powolutku, jak Baziuć przykazał, rozrzucali syntetyczne Kasztanki, nawołując się przeciągle z najdalszych okolic Parku.

            Marcyl znowu zmarszczył brwi i hipochondrycznym gestem przeczochrał zakurzoną głowę. „Nie, to jednak niemożliwe! Gęstość rozmyślań musi mieć jakąś swoją granicę, cezurę nieprzekraczalną, absolutną. Agencja odrzuci jego pakiet, to pewne jak pacierze babci Erwiny.”

Podjął decyzję. Spiął się, zwarł ramiona i wsunął się do wewnątrz siebie. Lekkie mrowienie w oczach uświadomiło mu, że to już. Ostatnią udręką chybnął się w tył i rozwiał się w chłodnym powietrzu miejskiego wieczoru. 

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 13 grudnia 2018 (historia)

Inne teksty autora

Dziennik 2018
Marek Kielgrzymski
Sen
Marek Kielgrzymski
Na imię mi Pustka (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Apokalipsa (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Wieczorem się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Nazajutrz się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Na spacerze się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca