Dziennik 2003

Marek Kielgrzymski

4 stycznia

 Fotokomórka w markecie zatrzasnęła drzwi i już nie otworzyła ich przede mną. Uderzyłem z rozpędu czołem w taflę szyby. Czyżbym tego wieczoru stał się bezmaterialny?

 Przyglądam się sobie okiem kamery Sony w Media Markt, na Przymorzu. Nieufnie; hmm, grunt to sztuka mimikry.

 

13 stycznia, poniedziałek

 Wilgoć zakrada się do szpar w czaszce, przyprawia o szum.

 

16 stycznia

  Staram się zachować prostą sylwetkę, ale brzuch mi wystaje. Chcę iść po linii prostej - wiatr czyni mną zawijasy. Świat jakiś odległy, płynny, jakbym mu się przyglądał przez szybę akwarium.

 

11 listopada

  Łazarz był pierwszym w historii Ludzkości zombi.

 

21 listopada, piątek

1111  Pochmurne ciało dnia. W krakaniu przedpołudnie – bladość lecz sytość.

1205 List do Diotymy Lecha Lamenta i tramwajem ku przeznaczeniu (znaczy: do Pośredniaka).

1230  Przesada jest matką szkarady.

1300  Miasto brudne, miasto biedne, ludzie przepuszczeni przez Rzeczywistość jak przez maszynkę do mięsa (cacy cacy fleischmaschine).

1315  Brak odwagi, by wywiesić plakaty anonsujące własny wieczór autorski. Nie będzie mnie na afiszu...

13coś  Pepsi buzuje w nas: woda, cukier, karmel, kofeina, kwas fosforowy, dwutlenek węgla.

 

23 listopada

 Dziś rano, tuż po przebudzeniu: nasłuchuję czy serce jeszcze stuka. Nic, żadnych wibracji.Wewnątrz zupełna cisza i białość, jak makiem zasiał, jak bezchmurne niebo.

 

25 listopada

 Odechciewa się wszystkiego; codziennie na nowo.

 

26 listopada

 Wiersze, wiersze, wiersze na drzewach, wiersze nabite na szpony anten, wierszem wyklejone ulice. Twarze-wiersze, wiatr-wiersz chłodny. Beznamiętne przestrzenie wierszy. 

 

27 listopada

 Obudził mnie krzyk... Nad ranem, jeszcze ciemno, chłód. Ale nie było żadnego krzyku. Przyśnił mi się – taki nieludzki, wchodzący na najwyższe, słyszalne rejestry niedostępne krtani ludzkiej i wsiąkający potem w mgłę jak w spleśniały budyń.

 Nakryłem się poduszką.

                  balet

 

faktycznie -

nic w przyrodzie nie ginie

mądrze w obieg powraca

skrupulatnie i wolno

„za dużo w pana wierszach trwogi,

naucza pan ludzi bać się brzasku...”

kupiłem znaczki kolorowe

lecz nie ma do kogo słać pozdrowień

jasna szlachetna twarz pokoleń

dobrego ziarna znak tajemny

ogień gdy gaśnie bliski jest rozpaczy٭

 

 

* z wiersza Krzysztofa Kamila Stolza

 

1 grudnia

  Ted Hughes: „lis wbiega w ciemny otwór mej głowy”.

 

2 grudnia

 Nowy etap tworzenia, zmiana konstytucji własnego cienia...

 

3 grudnia

  Zawieszony na haku poranka.

 

4 grudnia, czwartek, Sopot-molo, wieczór

  Uśmiech Marii przywodzi na myśl jasne krainy, dobroć w nim i rezygnacja. W niedzielę do stadniny na konie!

 

5 grudnia

  Gąsienice lęku.

 

6 grudnia, sobota, Sopot

  Koncert Polskiej Filharmonii Kameralnej pod dyr. Andrzeja Straszyńskiego (świetny koncert!) w sali kameralnej Opery Leśnej i cudowny spacer z Marią w śliskim deszczośniegu. Niespodziewana harmonia ze światem, ciepłe, dobre uczucie pogodzenia.

 

7 grudnia

  Tęsknota. Przestrzeń osobliwie zagina się do wewnątrz - może jestem pod horyzontem ognika zdarzeń... Ale nic się nie dzieje: dywan, jak dno spokojnej rzeki, przyjmuje w siebie niecierpliwe kroki, ściany patrzą bladym okiem, kolumny huczą brunatnym bitem Billa Laswella. Jednak: jakiś pastelowy niepokój.

 

8 grudnia

  Ciemne słowa smutnych opowieści.

 

9 grudnia

  Mrok. Resztki listowia zaczynają rdzewieć. Szelest z wolna zamienia się w metaliczny chrobot. Metalowe kulki, pod własnym ciężarem spadają z drzew i odbijają się od zamarźniętej ziemi jak piłki, kanciaste piłki. Toczą się po chodnikach znikając w oszronionej trawie.

 

10 grudnia

  Młodość poety jest tylko szumem wichrów szalejących między wersami jego wierszy.

 

Marek Kielgrzymski
Marek Kielgrzymski
Opowiadanie · 13 grudnia 2018
anonim