ławka mrozu śnieży wchodzę na krawężnik niezdecydowany żyć czy nie... nie ustąpię
w kolejce po wiatr zbasowany pomruk lasu odyńce podchodzą pod okna jam przechodzień przygodny przebłysnę jak asteroid w panspermię nie wierzę urodzaj myśli wieczornych przepraszam powielam czasem schematy nie znoszę stereotypów a sam jestem powieleniem inspiruje mnie noc ta pani alegorii filantropijna dama powłóczysta włóczę się włóczę gdzie lampy poniosą
wyobrażam sobie rysunek na szkle taka diorama przez taflę przebiegają cienkie żyłki promieni oślepiają publiczność
nie nasuwa się nic płaszczyzna skrzep ziemi
piszę do pana do pani do domu lat cichych przebiśnieg dziesiątki wartkich skojarzeń
z k a ż d ą c h w i l ą w y g l ą d a t o i n a c z e j te słowa określenia konstatacje opisy
można doskonale czerpać z siebie zawsze jest na początku świetnie potem ten balast mierzi skorupieje zasycha a tu nowy dzionek rodzi się czas kontynuacji nie wolno go przespać więc wychodzę do parku bary jeszcze zamknięte poeci śpią malarze schną alejki alejki alejki wernisaże wierzb jestem zależny od ciebie powietrze wdycham cię i nucę piosnkę dziękczynną zapytuję morze dlaczego płynne
próbuję wyobrazić sobie ten rysunek na szkle stylizacja przestrzeni wewnętrznej przez taflę przechodzą niebieskie żyłki
nadciągnął dzionek a ja nie wychynąłem jeszcze z nocy