Literatura

W oczekiwaniu na (opowiadanie)

Marek Kielgrzymski

   Krążę wokół stawu Drugorskiego w parkowej dzielnicy G., plecy swędzą od skwaru, dłonie puchną od wewnętrznej strony. Kaczki leniwie obijają się o betonki przy brzegach. Miasto zapada w siebie, puchnie, tężeje i osiada metr za metrem - coraz bliżej starych korytarzy schronów, które wypełniali kiedyś mokrym piaskiem. Do plaży zawijany kilometr, dzieciaki z ręcznikami u szyi tuptają; siwy jamnik od rana leży pod śliwą, ozór zamiata ścieżkę. Upał poraża, nie ma czym zdychać.

  Od osiedla P. trzech układa dukt z trylinki; trakt szerokim łukiem omijać będzie staw miejski. Siedzą, kurzą fajki, czochrają się po odkrytych torsach; pot wsiąka w planetę, przenika przez warstwę ziemi, skwierczy na rożnach ukrytych popod miastem gdzie obracają się ci, co odeszli.

  Ocembrowany staw jest niewielki, można go obejść w kwadrans. Za każdym okrążeniem odległe dźwięki trąbki odrobinę się przybliżają. Osiedlowy Miles nadciąga. W taki upał! Że mu się chce dąć. Pewnie nie ma na piwko.

  W centrum akwenku Drugorskiego jest wysepka łabędzi. Ptactwo ma tam domek. Chatkę na koziej nóżce. Z brzegu ledwie widać biały daszek. Teren zarósł, roślinność rozsupłała warkocze, sięgnęła brzegów, weszła w mętną toń. Teraz woda jest zielona i ciemna.

  Okrążam staw od strony północnej - tu więcej cienia. Mdły zefir porusza koronami smukłych masztów flory, gałązki wibrują, konary spinają się w sobie, drewnieją jak ludzie, którzy za długo żyją. Jak to kiedyś mówił Piotr? „Czterdziestka i dosyć! Starczy. Potem choroby i harpie”. A teraz. Siedzi w szpitaliku w C. na zadupiu, ma czterdzieści sześć lat, leczy nereczki i chce mu się żyć jak nigdy dotąd.

  Mama kazała zrobić zakupy. Masło i sery rozpuszczają się w plastikowej torbie. Dębowe to już pewnie zupa a nie napój chłodzący, nektar nygusów. Nie, stanowczo nie dożyję kresu tego dnia. Zanurzę łeb w potoku Drugorskim, opadnę na srebrne, od puszek, dno, poznam świat szuwarów i mokrą, kliniczną Panią. Spłynę z puszkami do Zatoki, odmięknę i wreszcie trafi mnie niebieski szlag. Przybiję piątkę Neptunowi, stanę w dennym ogonku po mętne światło dnia.

  Siadam pod uschłym castanea sativa, dotykam dłonią gorącej ziemi. Kręci się w głowie, róża wiatrów dostaje świra. Stara kobieta wlecze wózek z gazetami. Kolorowy magazyn na szczycie stosiku próbuje się wysunąć z objęć sznura; poszarpuje błyszczącą okładką gdzie wielkie, złote litery nawołują do usuwania wszelkich anomalii skóry: „Blizny, rozstępy i trądzik bliznowcowy już nie straszne! Bądź szczęśliwy w swojej skórze!”. Kobiecina kolebie się w znoszonych chodakach, siwo-żółty warkocz obsuwa co rusz na lewe ramię. Tylne koło wózka zacina się, nie chce wirować. Ziemia zacięła się, zwolniła, słońce praży tylko jedną połać świata - parkową dzielnicę G. i osiedle P. Dalej mieszkają potwory a mapa jest pełna bielusieńkich plam.

  Wstaję, otrzepuję tyłek i ruszam ku centrum. Sztywne nogi z trudem poddają się woli. Świat to dekoracja, sztafaż; ja przemknę pod pudłami kartonowych bloków, wslalomuję między papierowe latarnie, wespnę się na piętro z modeliny i przycupnę przy oknie z papier mâché. Będę się gapił na podwórko z plasteliny, na plastikowych ludzi i drewniane samochody. Będę czekał na wygaszenie reflektorów.

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 22 grudnia 2018 (historia)

Inne teksty autora

Dziennik 2018
Marek Kielgrzymski
Sen
Marek Kielgrzymski
Na imię mi Pustka (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Apokalipsa (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Wieczorem się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Nazajutrz się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Na spacerze się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca