Pod niebem zielonym ukrytego lasu rower prowadzę przegniły i kasztany rtęciowe toczę uważnym spojrzeniem. Mimowolne ruchy gałęzi. Przypadkowe grobki w tle poranka. Przedmioty w poszyciu.
Linia dźwięku napina się niespiesznie. Ból i pomarańczowa obawa trwonią dzień. Fletnia z koron i wyższych pięter drzewostanu kołysze się na granicy słyszenia. Woda u stóp brunatnieje w szlam. Zatrzymuję rower i spoglądam w jasny horyzont. Nie ma tam niczego, czego bym nie znał. Skupienie drogi. Perliste grudy. Kolorowe ptactwo o długich dziobach niemoty. Białawy nalot niemożności. Szmery w granatowym tle.
Najważniejsze to nie zatrzymywać się. Zapisać oddech i formę wzgórz. Skroplić się w wędrówce przezroczystego lasu. Peregrynować.