Powietrze – jeśli tylko zechce – brunatnieje. Palcami powalanymi gliną zagina krawędź dnia, chwilę miętosi ją, niespiesznie nasączając wilgocią. Zapachy zamieniają się rolami, błogość uwalnia się z ziemi. Zorganizowane molekuły sycą swe uwarunkowania. Postać zmienia się w krótkiej przerwie – gdy droga momentu kończy się, a chwila jeszcze nie zaczyna.
Noc gasi to widowisko; doskonałe przymierze.