Literatura

Apokalipsa (Wydmy) (opowiadanie)

Marek Kielgrzymski

 Czym jest noc?

       Niepokalaną jasnością? Czarnym skarabeuszem światła?

                   Myciem zębów na dobranoc?

Czy cicho-głośnym skomleniem o obraz? Czym?

A czym dzień jest?

Czym ten jest dzień, kiedy widzi się i widzi się, i ogląda się fantastyczno-wspaniałą zagładę, szczęścia pokarm i sztorm nieokiełznany? Czym jest dzień jak nie codzień?

 Czym zaś jest i dzień, i noc, i noc, i dzień?

Niezgłębiona, niezatarta, nieułomna w prostocie zwyczajności;

nieodparty, niezagrzebany, niezwyczajny, nie pusty.

 Co to za dzień, oglądający własne złoto-rudo-czerwono-brązowe liście na asfalcie, przymykający łzawiące od wiatru oczy?

A może nie od złoto-rudo-czerwono-brązowych liści wiatru chłodnego? Co to za noc, kiwająca w tył i w przód źrenice odlanego z brązu kota i psa niedźwiedzich ostałości mruczącego o wiośnie?

 Czym jest to wszystko, czego zrozumieć i objąć myślą niepodobna? Objąć myślą i przytulić do metalowych guzików brązowego, czy granatowego płaszcza, a może do zamka błyskawicznego srebrzystej kurtki? Objąć i nie powiedzieć nic bo słowa są jak deszcz. Spływają i nie ma ich albo też pozostają w brudno-błotnych kałużach.

Objąć i wcale nie pocałować tylko objąć, i objąć, i objąć. Objąć. Iść. Objąć i iść po czym przystanąć i znowu iść. Iść.

Czym jest iść? Co to znaczy poruszać się w „być”? Czy gonić dni?                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           Jedna jest noc i jeden dzień jest. A kiedy przeminą, znowu jedna jest noc i jeden dzień jest. Bo każden dzień i każda noc jedne są i nie powtarzają się. Iść więc trzeba i iść. Dotykać dni i jak najlepiej całować je na dobranoc. A one odwdzięczą się albo też nie odwdzięczą się. Ale iść trzeba. I nie przystawać. Nie rozglądać się za sensem, bo może go nie być w pobliżu. Ale GDZIEŚ sens jest. Jest. Może w wędrówce. Może w dniu. Może w nocy. A może we wszystkim naraz, a może osobno?

A może na końcu tunelu.

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 22 grudnia 2018 (historia)

Inne teksty autora

Dziennik 2018
Marek Kielgrzymski
Sen
Marek Kielgrzymski
Na imię mi Pustka (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Wieczorem się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Nazajutrz się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
Na spacerze się żyje (Wydmy)
Marek Kielgrzymski
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca