— Przepraszam, jak masz na imię ? Jeśli mogę zapytać.
— Możesz, Tatiana.
Lilianna albo Lidia, Sławina lub też Penelopa - czemu nie ? Wokół i tak pełno liści, wiatr rozwiewa je na wszystkie strony. ONA stoi w deszczu, kaptur opadł jej na ramiona, ciemne włosy mokną.
— Zmokniesz.
— Lubię to.
Wkładam jej w usta słowa o zjawiskach pogodowych, lecz tu nie potrzeba słów, przecież oboje to wiemy: jest chłodno i nie trzeba tu słów. Potrzeba obecności, trwania w rozdwojeniu siebie prawdziwym.
— Co sprowadza cię tutaj o tak wczesnej porze ?
— Deszcz.
— Ja także przyszedłem z tego powodu. Cieszę się, że ciebie napotkałem.
— ...
— Przepraszam, nie przedstawiłem się: Araniusz.
— Tak.
Pełno owych liści i krajobraz wcale się nie zmienia, jaśnieje jedynie. Topole, one są tu najwyższe, najżywiej się chwieją.
Z mojego okna także dostrzec można topole.
— Naprzeciw mojego okna też rosną topole.
— Gdzie mieszkasz ?
— W Dziurawcu.
Ruszyliśmy mimowolnie w stronę przebijającego się przez mgły świtu. Parasol mój czarny przeniosłem także nad JEJ głowę.
— Nie. Chcę żeby padało.
Złożyłem parasol i przystanąłem. Krople dżdżu opadały na moją odkrytą głowę. Spojrzałem w stronę Bałtyku; te fale bijące o brzeg, zawsze, niezmiennie o brzeg.
Przeszył mnie dreszcz, kiedy zimna kropla spłynęła mi po plecach. Wzdrygnąłem się. Opodal nie było nikogo.
To była ONA.
— Mam na imię Pustka.
— Bardzo ładne imię.
Druga kropla wydrążyła sobie szlak w platformie moich pleców. Zrobiło mi się gorąco.
— Dziękuję, że tu byłaś. Chociaż przez chwilę.
Żółty liść, zdjęty nagłym podmuchem, przykleił mi się do okularów.