***

Rafał Sulikowski

***
Gdzieś około połowy mostu Przemysła II otwiera się widok na Dolną Wildę, zabudowaną bardzo różną architekturą, od zeszłowiecznych kamienic, przez socjalistyczne bloki po ponowoczesne apartamentowce. Jadę i nogę ściągam z gazu, bo coś dziś mi się nie zgadza. - Jejku, przecież jest 4 rano, jeszcze nic nie brałem dziś… - mimowolnie szepczę pod nosem, zmieniając bieg na wyższy i zwalniając do przepisowej 70-tki. Zamiast typowego widoku, na niebie gromadzą się miedziane chmury, słońce jeszcze nie wzeszło. Niby nic, tylko obłoki, cóż dziwnego. Lecz pomiędzy oparami z pary wodnej przebijają jakieś wieżowce z lśniącego szkła i dziwnej, kolorowej stali. Mają różną wysokość, ale sięgają nieba. - Ale widok - oczom nie wierzę. - Jak z kiepskiego filmu science-fiction. Mrugam oczami i przez chwilę patrzę we wsteczne lusterko. To samo - w dali, na pozostawianym w tle horyzoncie piętrzą się drapacze. Sięgają tak samo wysoko, a niektóre nawet wyżej niż te sprzed przedniej szyby. - Nie no, naprawdę nic nie brałem - myślę sobie, ale droga już każe skręcić, więc obracam wzrok do przodu i znowu widzę niewysoką wieżę kościoła, domki przyklejone do stoku Dolnej Wildy, kamienice przy Traugutta, gdzie woziłem paczki i pamiętające czasy przedwojenne, a może i wcześniejsze zabudowania miejskie. Gdzieniegdzie, między tym wszystkim żarzą się jeszcze powidoki widzianych wieżowców, ale z każdym mrugnięciem słabną, nikną, oddalają się gdzieś w dal, której żaden opis nie odda dokładnie.

***

 

Rafał Sulikowski
Rafał Sulikowski
Opowiadanie · 16 lutego 2019
anonim