***
Istnieją dziwne rzeczy na tym racjonalnie poskładanym świecie. Winda przy Półwiejskiej miała złą sławę. Zbudowano ją jako wewnętrzną dobudówkę w starej kamienicy zaraz po tym, jak rozpowszechniła się elektryczność. Krótko potem zaczęły się zjawiska jak z literatury gotyckiej. Mówiono szeptem, że niejeden, który wsiadł do windy, już z niej nigdy nie wysiadał. Znikał. Kilku młodych w ten sposób pojechało, lecz nie wiadomo, dokąd. Później winda zaczęła jeździć samoczynnie, uruchamiała się pusta, jeździła po piętrach, a potem stawała pomiędzy nimi.
Jednak najciekawszym przypadkiem była sprawa NN. Jak inni, przyszedł w 1905 roku na sobotni bal dobroczynny u swej ciotki. Wsiadł na parterze i miał wysiąść na trzecim, ale nie dojechał. Winda zatrzymała się pusta. Po mężczyźnie nie było śladu. Zgłoszono nieobecność na balu, sprawę nazajutrz przejęła policja. Wszystko byłoby jak zawsze - wsiadł, nie wysiadł, znikł - ale po kilku dniach pojawił się odnaleziony.
Gdy chciano go przesłuchać na posterunku policji, okazało się, że mężczyzna bredzi i ma wszelkie oznaki choroby umysłowej. Twierdził, że wsiadł tego a tego to dnia do rzeczonej windy przy Półwiejskiej, a był 14 lutego 1905 i zamierzał wysiąść na trzecim piętrze, gdzie mieści się olbrzymie mieszkanie jego dalekiej ciotki z wielkimi pokojami w amfiladzie. Jednak gdy winda się zatrzymała i wysiadł, jego oczom ukazał się zgoła nieoczekiwany widok. Klatka schodowa odmłodniała o kilkadziesiąt co najmniej lat. Kiedy podszedł do drzwi mieszkania ciotki, zamiast solidnych, drewnianych drzwi z hebanu z mosiężną kołatką w kształcie lwa ujrzał jasne i nowe całkiem drzwi z klamką, a zamiast kołatki przycisk, zapewne elektrycznego dzwonka. Gdy otworzono mu drzwi, stanął w nich młody chłopak w kolorowym ubraniu i spodniach z nieznanego materiału w kolorze niebieskim i dziwną fryzurą na głowie. Na widok gościa ów chłopak tylko krzyknął i zatrzasnął drzwi, a w dali rozległy się chaotyczne odgłosy rozmowy. Kiedy nadal nie wiedział, co się dzieje, jego wzrok przykuł widok za oknem wychodzącym z korytarza na zewnątrz: miasto było pełne wysokich, sięgających "prawie samego nieba" wież ze szkła, w którym odbijało się właśnie zachodzące słońce. Po balu ani śladu. Bojąc się wsiąść do windy, zszedł schodami na parter, ale zamiast starych, skrzypiących i wytartych podeszwami stopni zobaczył świeżutkie, "jak czymś pomalowane i wypastowane froterką" stopnie, już nie skrzypiące. Kiedy stanął w bramie wejściowej stracił kontakt z rzeczywistością. Tracąc świadomość tego, co się dzieje, kątem oka ujrzał uliczny zegar z datą, którą odczytał z przerażeniem w umyśle. Był 14 lutego 2058 roku, godz. 16.19, a ludzie sprawiali wrażenie, jakby byli "czymś albo przez kogoś sterowani". Poruszali się szybko, sprawnie, automatycznie, jak roboty, manekiny albo marionetki, które ktoś niewidoczny kieruje za pomocą niewidzialnych sznurków.
Tę opowieść policja uznała za wytwór chwilowo osłabionej wyobraźni, lecz wtedy jeden szczegół przykuł uwagę sierżanta, znanego z rozwiązywania spraw pozornie nie do rozwiązania. - Czy mógłby pan pokazać mi swój zegarek? - spytał, a wtedy obydwaj spojrzawszy na tarczę, zamarli. Zegarek stał w miejscu, a jego wskazówki stanęły równo na godzinie 16.19. Kiedy zapadła cisza, sierżant spytał: - Czy może pan przeszukać swoje spodnie tudzież marynarkę. Zdziwiony mężczyzna sięgnął do wewnętrznej kieszeni modnego na przełomie wieków garnituru i zdziwił się jeszcze bardziej, gdy jego ręka niemal automatycznym ruchem wyjęła małe zawiniątko. Była to zwinięta w rulon gazeta, lecz kolorowa i pstrokata. Położył ją przed sierżantem, ten rozwinął pakunek. Wtedy wzrok obydwu mężczyzn napotkał stronę tytułową, gdzie wydrukowano dużą czcionką napis "Gazeta Galaktyczna",a także numer, serię i datę. Gazeta była datowana na dzień 14 lutego 2058 roku. Sierżant pokiwał głową. - Niech pan nigdy więcej nie jeździ starymi windami. Nigdy...!