W niewielkim pomieszczeniu o metrażu równym małej, jednoosobowej celi klasztornej albo jak kto chce więziennej było niebiesko. Przez opary i wyziewy ledwo dostrzec można było kontury postaci. Gdyby ktoś się bardzo skupił, mógłby doliczyć się z pięciu osób, z których trzy zaangażowane były w jakąś idiotyczną dyskusję, a dwie pociągając dymka gapiły się tępo raz w ścianę naprzeciw, raz w sufit, cały ciemny od związków węgla, a innym razem w to, co widniało za oknem, a tam niewiele widniało. Wszedłem jako szósty i stanąłem pod ścianą. W celi stały dwa krzesła, ale niepisany zwyczaj kazał nowo wchodzącym zaczekać, aż w kolejce zwolni się miejsce. Zapaliłem i wtedy dotarły do mnie monotonne, ale zarazem ożywione słowa Artura, diagnoza F20.0. -...więc oni pieprzą bzdury, bo wystarczy takiemu pierdolonemu robotowi, rozumiesz, wyłączyć ten cały prąd, wyjąć mu te cholerne baterie, czy na co on tam chodzi i co? I po krzyku, robot zdycha na miejscu i gdzie tu masz zagrożenie, gdzie ten bunt robotów, zagłada ludzkości…? - pytał retorycznie, trzymając fajkę blisko policzka, całego czerwonego od emocji. - No tak stary, ale… - próbował wtrącić rozmówca z naprzeciwka, ale Artek, diagnoza F20.0, nieuleczalne, dalej ciągnął swój monolog: - Bo cała ta sztuczna inteligencja, to całe AI, te wszystkie urządzenia, maszyny, można po prostu wyłączyć, a jeśli nie da się, to odciąć prąd z elektrowni. Nie powiesz, mi stary, że taki jebany robocik może działać bez prądu. No chyba, że czegoś nie wiem i może. - Tak, ale oni próbują zrobić częściowo sieci neuronowe z organicznych tych no, podzespołów, że niby wiesz taka sieć naśladuje układ nerwowy człowieka. I wtedy nie tyle bateriami jest zasilany, co jedzonkiem. Dajesz kurwa takiemu robotowi w mordę żarcie, hamburgera haha, a ten ci odpowiada “pięknie dziękuję, ale wolę kaszankę” i co? Sam się zresetuje, hehehe… - rechotał ważący na oko dobrze pod setkę dryblas o ciemnych, krótkich włosach i mięsistym nosie. - Albo tej, robot ci mówi, że jak go k...a, nie nakarmisz, to on cię...trach i po tobie! - obydwaj rechotali na całą celę, a pozostali trwali w swoim somnambulicznym świecie, w jakieś wacie szklanej, otoczeni mgłą już nie tylko z dymu, ale i jakąś dziwną poświatą, w której kompletnie panowały inne prawa. - No, ok, wyłączasz mu prąd, nie dajesz jeść. A co, jak on będzie ze słońca czerpał energię? Z wiatru? Z gówna? Z czegokolwiek? - To weźmiesz siekierę i rozwalisz mu łeb. Jednego pierdolonego robota mniej - znów cieszył się interlokutor Artura, diagnoza schizofrenia paranoidalna, nieuleczalne, uzyskano zadowalającą remisję, brak podstaw do ubezwłasnowolnienia, o co wnosili rodzeni bracia. Zamyśliłem się, kończąc palić fajkę. Rzeczywiście, problem buntu maszyn, zrobionych przez człowieka był w jakiejś część literatury science-fiction kiedyś ważny. Ci dwaj pacjenci, którzy nie przeczytali w życiu pół książki, jakimś cudem dyskutowali o tym samym, o czym dyskutują humaniści, etycy, filozofowie. Tyle, że potrafili znaleźć najprostsze z możliwych rozwiązanie, nad którym długo by się głowili tak zwani zdrowi. Jakimś ósmym zmysłem wyczuwali, co jest na fali, nadając po swojemu jakąś przeciw-falę, uruchamiając nieznane nigdy częstotliwości. Byłem przecież jednym z nich. Czemu więc oceniam jak zdrowy? Ale w powietrzu czuło się wolność. W tej zadymionej palarni małego szpitala dla obłąkanych przez chwilę doznaliśmy absolutnej wolności. Dobre i to, skoro życie nie dało nam nic więcej...