***
Jeszcze jedno spojrzenie i się żegnamy, wiedząc, że za chwilę znów się ujrzymy. Macham jej ręką. Okna nie da się w tych pieprzonych nowoczesnych wagonach przyzwoicie otworzyć, więc idę do drzwi, przepychając się przez dzikie tłumy, ale i drzwi znajduję zatrzaśnięte na amen. Wracam tedy i macham, a z tego machania robi się minuta, nagle drgnienie, skład rusza i jedziemy na południe.
Siadam. Rozglądam się, ale nikogo nie obchodzi jeszcze jeden pacjent. Wyciągam kromki chleba, pyszne są. Piję seven up, dobrze rozpuszcza rdzę podobno, a mnie już gdzieniegdzie pojawia się rdza. Gapię się przez okno, krajobrazy miejskie przechodzą w przedmieścia, budki, słupy, latarnie, szlabany, domki i sklepy monopolowe, jak za dawnych dobrych czasów, potem pejzaż staje się już wiejski, polny, bezludny, potem łąki, wreszcie pierwsze lasy.
Bileciki - słyszę nagle. - Proszę - podaję mu. Ma jakiś mundur na sobie przynajmniej. - To nie ten pociąg - mówi mi, a ja: - Niemożliwe. - A jednak. Trzeba będzie uiścić opłatę dodatkową, a potem wysiąść na najbliższej stacji…- Nie, nie, niemożliwe…- bełkoczę, a wtedy tamten się szelmowsko uśmiecha i mówi: - Żartowałem. Dobry pociąg. - i odchodzi, a ja dłuższą chwilę nie mogę się pozbierać.
Co, nastraszył pana? - pyta mnie sąsiad, starszy, szpakowaty pan, którego żona i córki siedzą za nami. - Oni na tej linii się fatalnie nudzą - mówi - więc wymyślają historie. Raz, wie pan, jedziemy z rodziną, a ten przychodzi i mówi, że żona z córką wysiadła przed chwilą. Nie wiedziałem, że poszły obie do warsu, więc...pan rozumie, zdenerwowałem się z deczka, a wtedy ten widząc, że o mało nie zszedłem na kolejny zawał, uśmiecha się jak dziś i mówi to swoje sakramentalne: - Żartowałem, wie pan, kurwa, żartowałem! On mi mówi cholera “Żartowałem!”, na co ja: - A idź pan w cholerę, wszyscy tu jesteście zdrowo jebnięci. Pan wybaczy, że tak ostro, ale widzę, pan się też nieźle zjarał i najadł strachu, a nic pan nie zaklnie...to nie po męsku tak. O, w mordę i skopać im pecynę…- kończy dziarski staruszek, a ja słucham i nie słucham zarazem, bo ładne widoki za oknem teraz. Jakieś stare hałdy, składy węgla, opony, zardzewiałe żelastwo, zniszczone maszyny i nieznane mi urządzenia, potem pola uprawne dla odmiany, ale po chwili znowu poprzemysłowo jakoś tak się zrobiło, o nawet neony się znalazły i mdło świecą, pewnie nie wyłączają na dzień, bo by się spaliły prędko.
Wie pan, wali mnie to - odpowiadam, a potem dodaję: - Moje życie całe to są jaja nie takie, jak on tu odstawiał. Niech pan zapamięta moje nazwisko...Ma pan coś do pisania? Znaczy, żebym mógł panu autograf zostawić…?
Popatrzył na mnie jak na zdrowo stukniętego, ale posłusznie wyjął wysłużony notes, otworzył na pierwszej lepszej stronie, machnąłem mu porządny zawijas, a potem zerkając w notes zauważyłem datę, na której się notes otworzył. Widniał tam rok 2021, miesiąc listopad, dzień 19-tego. - Skąd on ma taki notes…? - pomyślałem, ale w tym momencie nagły sen, jak jesienna szaruga, spowił mnie i wraz z kołysaniem pociągu odprowadził w znane mi dobrze rejony…