Dola matki

marzena

 

Kiedy zapada noc i gwiazdy rozświetlają granatowo – czarne niebo, przez szyby wszystkich domostw zagląda opiekuńcza Dola. Cudowny dar, który posiada przekazuje ludziom. Pojawia się przy każdych narodzinach dziecka, w potrzebie i chorobie. Ludzie otrzymują siłę i wolę do życia.

W małej chacie na skraju lasu mieszkała rodzina. Ojciec mężny i silny zajmował się wyrębem drzew, a matka wychowywała małą córeczkę, która urodziła się w nowiu księżyca.

Żyli zgodnie i spokojnie, nie wadzili zwierzętom i szanowali porządek panujący w leśnej krainie.

Matka zauroczona dziewczynką nie potrafiła nadać jej imienia. Nosiła ją na rękach i śpiewała kojące pieśni. Jeszcze słońce nie wzeszło, a ona delikatnym głosem nuciła melodię do kołyski.

Czar, który roztaczały śpiewane słowa docierał w najskrytsze zakamarki lasu i dolin. Rośliny i drzewa wsłuchane w harmonię tonów, wydawały z siebie zapachy i opary. Nad krainą unosiła się mgła, która przybierała kolory czerwieni i szmaragdu.

Chata była podzielona na dwie izby. W mniejszej spała mała dziewczynka. Ściany pokrywał miękki zielony mech, a na podłodze leżały ciepłe niedźwiedzie skóry. Pierwsze słowa, które wypowiedziała córka, matka zawinęła w lnianą serwetkę. Pierwsze kroki, które zrobiła, matka zapakowała do drewnianej skrzyni. Dziewczynka rosła i nabierała sił. Z dnia, na dzień rozkwitała i wypatrywała przez okno promieni słońca i blasku gwiazd. Szybko dorosła i jej mądre oczy spoglądały na zapracowaną matkę, na jej poranione dłonie, którymi codziennie zbierała runo leśne na posiłek.

Zmęczona wieloletnim czuwaniem kobieta traciła włosy, a jej głos zmienił barwę. Mowa, która wcześniej koiła sny i myśli, zamieniała słowa w kamień. Utrudzona zasnęła i zapomniała pozamykać okna. Noc była ciepła i powietrze pachniało rozkwitającą kwiatami łąką. Dziewczynka boso wyszła przed dom i nie znając drogi poszła przed siebie.

 

 

Dzwonię do ciebie, proszę o chwilę uwagi. Kolejny telefon i następna prośba, błaganie.

Dlaczego twój świat zamknięty w czterech ścianach nie ma nazwy. Dlaczego dusisz słowa i wpychasz je do mojego gardła. Wiem jaka jesteś samotna i stęskniona, pragniesz obecności, ciepła i próbujesz się uśmiechać. Już za późno na zwątpienia, ratunek to opatrunek z jałowej gazy. Bez niego jesteś narażona na dotyk, który sprawia ból. Unikasz cierpienia, nie uciekniesz od zdarzeń, które są teraz twoją rzeczywistością. Za szybą w kredensie zamknięta przeszłość, zdjęcia i małe figurki, uśmiechnięte, zakurzone. Ale zapomniałaś, że kiedyś twoje włosy były gęste i pachniały świeżym powietrzem, byłaś piękna. Widziałam twoje zdjęcie z młodości. Te oczy, usta i uśmiech.

Nie staram się już ciebie kochać. Nie wiem dlaczego przekazałaś mi tyle nienawiści. To obrona, atak, przed czym? Przed życiem, miłością, która według ciebie zabija. Tak, uwierzyłam, że zabijanie to jedyne wyjście aby przetrwać. Zabijałam powoli, zaufałam, zawierzyłam twoim słowom.

Próbowałam uciekać od twoich myśli i prawd, ale nie dałam rady. Tak bardzo mnie kochałaś, że zaczęłaś zabijać także mnie. Bo to jedyne wyjście, aby przetrwać.

 

Ta chwila uniesienia zaowocowała powstaniem nowego życia. To piękne, że namiętność rodzi komórki, które po połączeniu są człowiekiem. Jestem twoim dzieckiem i będę miała swoją istotę, która rośnie we mnie.

Tylko moja, jedyna.

Odwiedzam cię, przynoszę w dłoniach małe życie, popatrz jaki to cud.

Postawiłaś skrzynię, wiem że do niej wejdę. Zamknięta przestanę oddychać i zapomnę jak mam na imię.

 

Matka z tęsknoty wypłakała oczy, w strumieniu przemywała twarz i szukała ukojenia.

Otworzyła wszystkie okna i drzwi, deszcze wypłukały zielony mech ze ścian.

Las zamienił się w gęste bagno. Wiatr pozrywał strzechę i połamał okiennice.

Traciła zmysły i kolor jej oczu przybrał barwę szarej ziemi. Zaciśnięte usta nie potrafiły wypowiedzieć słowa.

Kiedy zapadła noc i gwiazdy rozświetliły granatowo – czarne niebo, pod zniszczony dom podeszła Dola.

Podniosła udręczoną kobietę i pocałowała w skamieniałe czoło.

Siła, którą przekazała matce, była mocą małej istoty, znalazła ją samotną nad jeziorem.

Małe ciałko zawinięte w lnianą serwetkę nawet nie kwiliło. Lekko otwarte usteczka, spragnione wydawały ciche westchnienia. Dola spojrzała na kobietę i jednym dotykiem dłoni zmieniła jej życie.

Dom otoczyły chabry i lilie. Trawy i krzewy rozkładały swoje ramiona. Ptaki śpiewały, a las otoczyła czerwono szmaragdowa mgła. Matka nuciła pieśń, a jej melodia obudziła wątłą istotę, która otworzyła oczy i głodna ssała mleko z jej starej piersi.

 

 

Dziś wigilia, powinnam cię odwiedzić i złożyć życzenia. Pamiętam te kubańskie pomarańcze, zapach czekolady pod poduszką. Szeleścił woreczek, w który pakowałaś cudem zdobyte prezenty.

Wykrochmalona pościel i zawsze ciepły obiad, podany po powrocie ze szkoły.

Pamięć jest wybiórcza, żadna z nas nie potrafi przyznać się do winy. Twoja miłość rani, ja nie umiem kochać. Boję się, że to uczucie nas zabije.

 

 

 

marzena
marzena
Opowiadanie · 14 stycznia 2020
anonim
  • Kazimierz Siłuch
    przeczytałem dziękuję

    · Zgłoś · 4 lata
  • marzena
    Kaziu to tekst dla człowieka, który umiera z nadmiaru chorej miłości. Oby nie było więcej takiej prawdy, szkoda ludzkich serc. Można kochać i dawać nowe życie.

    · Zgłoś · 4 lata