- Zima, zima przyszła, la, la, la, la, la - szedł leśną drogą zajączek i śpiewał radośnie.
- Kto tak głośno śpiewa i fałszuje jak Perry na Grammy? - zapytała sowa, otrzepując skrzydła obsypane śnieżnym pyłem. A powiem wam, ze mądrość sowy jest wielka. Milcząca i poważna, rzadko wypowiada słowa i jej postawa jest groźna.
- A cóż ty taki radosny? - powiedziała sowa, nadal otrzepując skrzydła.
- Zima przyszła i bałwanka ulepię i będą sanki i jeszcze zbuduję iglo - podskakując odpowiedział zajączek.
- O, sam jeden podołasz tylu zadaniom, mały drżący ze strachu zajączku?
- Jestem bardzo zwinny i wbrew pozorom bardzo mocny! - wykrzyczał zdenerwowany zajączek.
- Nie wątpię w twoją zwinność, ale powiadasz mocny. Sowa pokręciła głową i zamrugała oczami ze zdziwienia.
- Tak, mam moc, którą dał mi księżyc jak był w pełni. - Wykrzykiwał wzburzony, słowami sowy zajączek.
A powiem wam, że zajączki bywają odważne. Wbrew pozorom, potrafią dzielnie stawić czoła zagrożeniom i nawet walczyć.
- Dobrze, skoro jesteś taki napalony, to pokaż co potrafisz. Poczekam na gałęzi i zobaczę ile czasu ci zajmie wykonanie iglo.
Zajączek zacierał łapki i zakasał rękawy kurtki, którą podarowała mu myszka, kiedy był u niej w odwiedzinach z okazji pięćdziesiątych urodzin. Niedaleko ośnieżonej łąki, znajdowało się zamarznięte jezioro. Chwycił sanki i pognał, aż tuman białej śniegowej chmury unosił się za jego ogonkiem. Nad jeziorem spotkał zaspanego niedźwiedzia, który zapomniał zasnąć. Przeoczył zimowy sen i błąkał się samotnie po lesie.
- Misiu mam prośbę, pomożesz mi skuć zamarzniętą taflę lodu? Potrzebuję prostokątne kostki.
- Zajączku, co za pomysł, wymyślasz dziwne zadania.
Odpowiedział ziewając niedźwiedź. A powiem wam, że niedźwiedź był bardzo stary i samotny. Jego życie wypełniała pustka i wciąż chodził głodny. Futro niegdyś gęste i brunatne, teraz było miejscami wyliniałe i przyblakłe.
- Postanowiłem zamieszkać w iglo, nie wrócę do swojej zapyziałej norki. Zostawiłem rodzinę, żonkę i małe zajączki, czyli synka i córkę. A niech sobie siedzą i skrobią marchewkę, ja tam nie wrócę!
Wrzeszczał poirytowany zajączek, aż para buchała z jego uszek, a nozdrza zrobiły się gorące. A powiem wam, że rodzina zajączka była wielka. Mieszkał z żoną, dziećmi, teściową i teściem, oraz wujkiem i ciotką ze strony matki. Nie posiadał wiele metrów przestrzennych, także siedzieli razem na kupce i gnietli czasem własne ogonki.
- Skoro prosisz i wziąłeś rozwód, to ci pomogę, ale jesteś pewny, że to dobry pomysł?
- Tak, jestem panem siebie, nie będę na posyłki, narażony na humorki i depresje i płacze tej poplątanej głupiej żonki!
Wrzeszczał poirytowany zajączek dosyć głośno, aż spadł śnieg z wierzchołka choinki.
- No tak, pomogę, też mam problem, moja niedźwiedzica wygoniła mnie z legowiska. Dlatego nie śpię, powiedziała, że za głośno chrapię i że przytyłem. Nie drapię jej po plecach, Ogólnie wszystko było na - nie. Nawet w nosie nie mogłem podłubać, a już o drapaniu po dupie zapomnij. Też chciałbym zamieszkać z tobą w iglo. Jestem taki samotny.
- Strasznie mi przykro. - Powiedział załamany zajączek i gniótł z napięcia własny ogonek, a drugą łapką szarpał nerwowo uszko.
Po wstępnym użalaniu się nad swoim losem, zajączek i niedźwiadek ochoczo zabrali się do pracy. Niestety zimą zmierzch nadchodzi szybko. Kilka kostek lodu zapakowali na sanki i zmęczeni usiedli na dwóch spróchniałych pniach.
- Powiem ci zajączku, że trochę głodny jestem i wypiłbym kielicha na rozgrzanie kości.
- Wiesz, masz rację, należy nam się duża flaszka i porządna kolacja.
Zostawili sanki i kilka kostek lodu. Przecież nikt nie ukradnie w lesie zamarzniętej wody, bo po co?
Droga przez las oświetlona tylko światłem księżyca nie była prosta. Niedźwiedź ledwo powłóczył nogami, a zajączek też nie był specjalnie rześki. Wędrowali jeszcze dobrą godzinę i padli. Nagle rozległ się huk. Wystraszony zając skoczył na równe nogi, a miś zwinął się w kłębek.
- Nie świeć mi latarką po oczach, głupia torbo!- wydzierał się na całe gardło zając.
- Ależ kochanie, szukałam cię przez całą noc, przyniosłam prowiant.- Powiedziała żona zająca.
A powiem wam, że zacna to istota i zasług ma wiele. Nigdy nie zrobiła nic, wbrew woli męża. Posłuszna spełniała wszystkie jego zachcianki. Nawet wylizywała mu brudne uszka i czesała ogonek. Już nie mówiąc o innych obowiązkach, czyli o stosunkach. Zajączek miętolił ją kilka razy dziennie, we wszystkich pozycjach. Nie odmawiała i zawsze gotowa i czysta nadstawiała zadek. Po zjedzeniu ciepłej zupki i wypiciu pół litra wódki, zajączek smacznie zasnął w ramionach żonki. Nastał ranek, słońce tańczyło ciepłymi promieniami po wierzchołkach drzew. Zasypany śniegiem las wyglądał jak puchowa kołderka. Wszyscy mieszkańcy puszczy, wydawali swoje dźwięki. Życie nabierało tępa. Nawet srogi mróz, nie ograniczał zwierząt, pełnych zapału do wykonywania swoich obowiązków. Tylko skacowany zając nadal spał, przytulony do misia.
Nagle nastąpił huk. Zając poderwał się przestraszony i szybko wytrzeźwiał.
- Co jest kurna!- krzyknął całą gębą, a ledwo się wydzierał, tak mu suszyło gardło.
- To ja, sowa przyleciałam zobaczyć twoje iglo. Przechwalałeś się wczoraj, że zrobisz je bardzo szybko.
Zajączek podrapał się po brzuszku i przecierał śniegiem zamroczoną gębę. Niedźwiedź nadal spał nieprzytomny, jakby naprawdę zapadł w zimowy sen.
- Widziałaś mądra sowo moją żonę? - zapytał zdziwiony zajączek, ponieważ niezbyt wyraźnie pamiętał wczorajszy wieczór.
- Nikogo nie widziałam, a przecież wiesz, że nie śpię w nocy. Pohukiwałam na gałęzi i tyle. Upolowałam jeszcze na kolację mysz. Była jakaś stara i zwietrzała, chyba miała pięćdziesiąt lat. Zjadłam bo byłam głodna, a wrzeszczała jak wariatka, aż mi się ucho zatkało.
Zajączek zdębiał, oczy wyskoczyły mu z orbit. Też nie przepadał za myszami, ale ta akurat była jego kochanką. Nawet ciepłe i przytulne miała mieszkanko, czyli norkę. Nie była zbytnio urodziwa, ale zawsze chętna i dobrze gotowała. Lubiła jak w czasie stosunku świeciło się światło. Nakładał jej gazetę na pyszczek, bo śmierdziało jej z mordki. Ale reszta była całkiem, całkiem.
Mógłby nie zdradzać swojej żonki, jednak usilna potrzeba panowania i nieposkromione żądze, wciąż pchały go w ramiona myszki. Była mniejsza i mogła wyczyniać cuda z zajączkiem, który po każdym stosunku trzy dni dochodził do siebie. Taki był wyświechtany seksem i zabawą w kotka i myszkę.
- No kurwa mać! Mało to myszy biega po lesie, musiałaś wpierdolić akurat tą?! - wyjątkowo rozdygotany zając, aż pękał z nerwów. Jego futerko parowało jakby wyciągnięte z kotła.
- W czym problem?- zapytała zdziwiona sowa.
- Miałeś zbudować iglo, a ty płaczesz bo zjadłam gównianą kolację. Wiesz, ja jednak jestem trochę ślepa. Mam problem z polowaniem. Zapłaciłam ostatnio jakiejś zajęczej babce, za żarcie. Umówiłam się z nią, że raz w tygodniu, podrzuci mi jakiś smakowity kąsek.
Zając posmutniał, usiadł i tracił oddech. Jego marzenia o zamieszkaniu w iglo, były tylko mrzonką samotnego wilka. Tak właśnie, chciał sobie udowodnić, że jest kimś więcej, niż tylko marnym zającem. Nawet przypuszczał, że zostanie królem puszczy i wszystkie mięciutkie myszki będą spełniały jego żądze. A tu masz, żonka go ubiegła i spryciara wykorzystała jak głupka.
Las pachnie pięknie, rześkie powietrze oczyszcza nozdrza. Mieszkańcy lasu korzystają z uroków natury. Wszyscy wiedzą, że lepiej żyć w zgodzie z przyrodą. Bo występek wbrew, może się różnie skończyć. Zresztą, kto to widział, żeby w środku lasu budować iglo.