W poprzednią, i wiosny ubiegłe zawsze trafiałem do szpitala. Weltszmerc. Ból od bytu. Ciemna noc duszy. Wariowałem, kiedy widziałem, że świat zewnętrzny ostro rozmija się z tym, co kisi się we mnie. Za jasno, za ciepło, za przyjemnie. Zima otulała mnie, pozwalała na cierpienie w czterech ścianach, przytulne i znajome. A potem nadchodziła ta roznegliżowana dziwka, mamiąca wzystkich kwiatowym perfumem i feromonami wszelkiego stworzenia. Ludzkość wylana na ulice. Zamiast czuć się lepiej, kląłem na niezrozumienie. Czekałem do nocy, żeby wyjść z domu, a w dzień zasłaniałem okna kocami przeciwpożarowymi, żeby przetrwać.
Ta wiosna jest inna.
Od spodu kwiaty pachną znośniej.