Rzuć im w twarz szkielety wspomnień i wracaj

hopeless

 

                 Gdy w pijackim widzie niszczysz wszystko, co ci najdroższe, to znaczy dobrnąłeś do końca drogi. Dalej nie ma już nic. Ciesz się. Gorzej już być nie może.  

                 Leżałem w pół drogi do drzwi, jakbym wtapiał się w podłogę, próbował przeniknąć deski. Dziwnie wykrzywione ramiona, palce wczepione w podłoże i ten uśmiech, zastygłe mięśnie sprawiały wrażenie, że właśnie doznałem ulgi.

 

            Pisanie to kurwienie, zrywanie plastrów ze świeżych ran, rzucanie w lustro butelkami wypitej wódki, strzelanie do portretu żony. Czasami nawet najbardziej czysty strumień, wartki i pełen nadziei, zamienia się w ściek. 

 

             Moje życie obfitowało w dziwne zrządzenia losu, w wieku czterech lat złamałem nogę, bo matka i siostra bawiły się mną, jak żywą lalką. Po prostu cieszyła ich moja ciekawość, wyciągnięte dłonie do nowej zabawki. Rzuciły ołówek i stało się.  

            W bardzo wczesnej młodości odkryłem kobiecość, choć nie miałem wtedy o tym żadnego pojęcia. Dziś to wiem, bo zostało wdrukowane w moją podświadomość. Bielizna, kobiece majtki – fetysz nad fetysze. 

            Pierwsza krew w bójce – do dziś nie wiem, o co poszło, później nie miało to już żadnego znaczenia. 

 

             Ona, starsza i odważniejsza ode mnie, pojawiła się wraz z dojrzewaniem głogów. Podrapała mnie, chciała zbyt wiele, a ja zamarłem z przerażenia widząc co zrobiłem. 

 

            I to najdziwniejsze w moim życiu - najładniejsza laska w klasie, a może i w szkole wybrała mnie sobie, na męża. Nikt nie chciał wierzyć, ale to nie był żart. Stałem się najbardziej tajemniczym facetem w promieniu miliona kilometrów. Nie miałem kochanek, bo nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Miłość? Nie znałem takiego słowa, ani jego znaczenia.  

            Studia, potem drugie i trzecie. Okazałem się tak zdolny, że pierwszy film zrobiłem jeszcze jako student. Kariera, propozycje, dom pełen gości, cudowna żona, która przyciągała jak magnes – zrozumiałem, że świat bajki stoi otworem, i nareszcie mogę wszystko. 

 

           I tu pojawiła się M., tak po prostu, przyszła na plan z koleżanką, bez zamiaru pozostania na dłużej. Takie pisklę, które miało głodne oczy, malutkie piersi i tłuste włosy upięte w koński ogon. Nic, po prostu nic przy chmarze ociekających seksem debiutantek. W życiu nie pomyślałbym, że właśnie ona odkryje moją drugą naturę; zwierzęcość, o którą się nigdy nie podejrzewałem. 

 

            Całkiem zgłupiałem. Potrafiłem godzinami patrzeć na M., jak się śmieje, milczy, maluje paznokcie. Jak tańczy.

 

 

           I wtedy zrodziła się we mnie nienawiść.

 

          Dokładnie znam godzinę, minutę i sekundę. To jak pamiętać własną śmierć. Umarłem. Dokładnie o 19.33.45 czasu Greenwich, miejsce 180 kilometrów od Aberdeen – platforma wiertnicza XXX.   

           Kręciliśmy film, takie tam bzdety, scenariusz to kompletne badziewie. Ktoś mający kasę zapragnął zabawić się w producenta. Znany pisarz dał się skurwić i napisał coś pod dyktando buraka, który dał szmal i koło się zamknęło.  

           Czterdzieści pięć dni zdjęciowych, kasa, łatwy zarobek – dlaczego nie, kręciliśmy.  

           Od początku coś nie grało. Czułem, że za łatwo idzie. Pogoda super, jak na to miejsce, fala prawie zero, flauta - i dałem się podpuścić.  

          M. - dziecko szczęścia, młodziutka, kapryśna, potrafiła owinąć wokół palca dosłownie wszystkich. Nie tylko napalonych operatorów, ale i asystentki planu. Co miała w sobie, pewnie nikt nie wie. 

          Uwiodła mnie tak naturalnie, jakby narodziny i upadek tego świata, zależał tylko od nas. Mogłaby być moją córką - tak zresztą wrzeszczała moja piękna żona, rzucając talerzami, z których każdy, zważywszy na ich historyczne pochodzenie, stanowił majątek. Tak, była cholernie młoda, a robiła z nas szczeniaków. I to lubiliśmy. Kochaliśmy. A ja uwielbiałem.     

 

           Ze względów bezpieczeństwa, nie można było opuszczać na wodę żadnej z trzech motorówek – zagrożenie roztrzaskania się o filary platformy było olbrzymie. Ale tego dnia nie było fali. Nie do uwierzenia, że trafiliśmy na takie warunki. Dałem się ubłagać - koniecznie chciała widzieć z bliska scenę z zakładaniem ładunków. Chciała i już. Jak zawsze. I tym razem też uległem. Zajęty kadrowaniem znajdowałem czas by podziwiać, jak manewruje, uśmiechnięta z rozwianymi kruczymi włosami, krąży wokoło na pełnej prędkości. Ocieplała atmosferę, dawka spontaniczności była nam bardzo potrzebna.  

           Mogłem to wszystko zatrzymać, ale nie zrobiłem nic. Znowu,  jak zawsze, myślałem tylko kutasem.  

           Układało się tak dobrze. Planowo. Zdjęcia na ukończeniu. Już nawet oczami wyobraźni widziałem, jak siądzie na mnie w nocy, nie pozwoli na żadne wahanie, po prostu mnie zerżnie. Ona, wybranka nieczystych mocy, gwałcicielka wszelkich reguł, nie pozwoli mi zasnąć, da to, czego tak poszukiwał Sokrates. Zatopioną w smole czystość. Kaganek nadziei dla starca. 

          Pech chciał, a może nie tylko on, że coś było nie tak z kamerą na górze. Pewnie jakieś totalne gówno, ale musiałem tak wjechać. To już całkiem inna historia, jak to się odbywa. Masakra i nie będę tego opisywał. Ważne, że wjechałem tam cały. Ustawiłem kamerę jeszcze raz, wkurzyłem się na operatora, ale za chwilę dowiedziałem się prawdy. Szef zmiany, cały taki wielki i ważny dupek, któremu do kieszeni pchają kasę w niewyobrażalnych ilościach, zapragnął napić się ze mną - szefem tych z dołu, dupków z kamerami - whisky, najlepszej, jaką produkują na tej obsranej Ziemi. I ja, po tym męczącym pobycie na morzu, kupiłem to! Każdego można kupić, kwestia ceny – tak twierdzę od lat. Mnie można dobrym trunkiem. Skurwiłem się dla żółtobrązowego płynu, o wyglądzie szczyn, zapachu myszy i smaku najpodlejszej dziwki.  

           Prawdopodobnie pozwoliłbym otworzyć następną butelkę, gdyby nie sygnał alarmu. Ktoś tonął. Zjechałem na złamanie karku. Na dole wpatrzone we mnie oczy całej ekipy – przerażały.  

           Cisza strzeliła mnie w twarz. Powaliła na kolana. Wyrwała język. Nie było JEJ, mojej M, jedynej, najważniejszej. Podobno przyszła fala. Niespodziewanie. 

 

           19.33.45 czasu Greenwich, miejsce 180 kilometrów od Aberdeen,platforma wiertnicza XXX – tam zrodziła się moja nienawiść. 

 

            Gdy zginęła, nigdy już nie powróciłem do filmu, wszystko zniknęło. Wróciłem do żony, do nudnych przyjęć, mechanicznego seksu, nachalnych pytań o powód mojego odejścia z zawodu.  

            Wyjechałem na kilka lat. Japonia, Australia, potem Wietnam, Sajgon, Korea, kasyna gry na Sri Lance, Nikaragua, Indie i Afryka – Kongo to malaria. 

 

           Powrót do domu oznaczał życie. 

          

          Przez moment poznałem kogoś, kto mógł uchodzić za sobowtóra M. Aż zabolało. Zbyt mocno chciałem, aby tak było. Życie to zlepek dziwnych zdarzeń, nie do końca je rozumiem. Nawet nie wiem, czy chcę.

            Nie lubię urodzin. Za trzy godziny będę starszy o rok. Uboższy, bo coś mnie ominie, jak zawsze. Ktoś ustali porządek rzeczy. Kara, a może nagroda. Nie wiem, jak powinienem żyć. Od zawsze chciałem przytulić cały świat, ale on nigdy tego nie chciał. Są pytania bez odpowiedzi. Wyrzuty, nowe barykady. A ja wciąż nie potrafię dorosnąć.

             Dalej marzę o księżniczce z bajki, o cudach jakie powinna dokonać. Moja wyobraźnia przerasta wszystkie baśnie tysiąca i jednej nocy. Podziwiam kształt, smak i dotyk nieziemskiej postaci. I sam już nie wiem, czy to jawa czy sen.

              Dzisiejsza noc ma być bardzo mroźna. Ostrzegają. Mnie nie muszą. Pierwszy powiew zimna już otrzymałem - w prezencie dawno temu. Nie lubię urodzin i niepewności. Nienawidzę przemijania.

            Taki reset po północy dobrze robi. W moim wieku – lubię ten zestaw słów. Nic tak faceta nie wprawia w dobry humor, jak przekonanie o własnej sprawności. Sceny w naszych oczach zapisują się wybiórczo. Każdy ma inną wrażliwość na światło. Podobno wielkość matrycy i jasny obiektyw decyduje o wszystkim.

             Przedstawiono mi laskę, o której wszyscy mówią z niesmakiem. Brzydka, wredna i jeszcze do tego głupia? Nie. Nic z tych rzeczy. Dokładnie odwrotnie. Studia MBA i wysoka pozycja w międzynarodowej korporacji dobija wszystkich. Faceci mają więc kompleks małego członka, a kobiety kury domowej. Nie zaprasza się kogoś takiego do domu. I gdyby naród mógł decydować, to z pewnością pozbawiano by życia tak doskonałe istoty. 

                     W stroboskopowym świetle jej kształtna dupcia podbijała mi oczy, powstało zawstydzenie i dziwny żal związany z wiekiem. To wszystko rozpoczyna mój nowy rok. Utwierdza w przekonaniu, że jeszcze jestem facetem. Dla takich chwil warto czasem wyjść z domu. Nic tak nie wzmacnia ego, jak wyrzucenie kapci, sięgnięcie po kosmetyki z najwyższej półki. Zakazany na co dzień drink odświeża.  I życie zamienia się w bajkę.

                     Opowieść o zmaganiu niewinności z pasją. Zwierzęcości z czułością. Drapieżność, która gasi uśmiech, słowem tak cichym, jak powiew wiatru, wysysa szpik. Istotę życia. Nie ma takich istot. A jednak patrzę. Przypomina mi się pulsowanie gwiazd. Nie mogę oderwać oczu. Stroboskopowe światła kiedyś zgasną. Tęsknota nigdy.

                     Moja księżniczka nie była z tej bajki. 

 

 

Rzuć im w twarz szkielety wspomnień i wracaj

 

 

 

Gdy w pijackim widzie niszczysz wszystko, co ci najdroższe, to znaczy dobrnąłeś do końca drogi. Dalej nie ma już nic. Ciesz się. Gorzej już być nie może.

Leżałem w pół drogi do drzwi, jakbym wtapiał się w podłogę, próbował przeniknąć deski. Dziwnie wykrzywione ramiona, palce wczepione w podłoże i ten uśmiech, zastygłe mięśnie sprawiały wrażenie, że właśnie doznałem ulgi.

 

Pisanie to kurwienie, zrywanie plastrów ze świeżych ran, rzucanie w lustro butelkami wypitej wódki, strzelanie do portretu żony. Czasami nawet najbardziej czysty strumień, wartki i pełen nadziei, zamienia się w ściek.

 

Moje życie obfitowało w dziwne zrządzenia losu, w wieku czterech lat złamałem nogę, bo matka i siostra bawiły się mną, jak żywą lalką. Po prostu cieszyła ich moja ciekawość, wyciągnięte dłonie do nowej zabawki. Rzuciły ołówek i stało się.

W bardzo wczesnej młodości odkryłem kobiecość, choć nie miałem wtedy o tym żadnego pojęcia. Dziś to wiem, bo zostało wdrukowane w moją podświadomość. Bielizna, kobiece majtki – fetysz nad fetysze.

Pierwsza krew w bójce – do dziś nie wiem, o co poszło, później nie miało to już żadnego znaczenia.

 

Ona, starsza i odważniejsza ode mnie, pojawiła się wraz z dojrzewaniem głogów. Podrapała mnie, chciała zbyt wiele, a ja zamarłem z przerażenia widząc co zrobiłem.

 

I to najdziwniejsze w moim życiu - najładniejsza laska w klasie, a może i w szkole wybrała mnie sobie, na męża. Nikt nie chciał wierzyć, ale to nie był żart. Stałem się najbardziej tajemniczym facetem w promieniu miliona kilometrów. Nie miałem kochanek, bo nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Miłość? Nie znałem takiego słowa, ani jego znaczenia.

Studia, potem drugie i trzecie. Okazałem się tak zdolny, że pierwszy film zrobiłem jeszcze jako student. Kariera, propozycje, dom pełen gości, cudowna żona, która przyciągała jak magnes – zrozumiałem, że świat bajki stoi otworem, i nareszcie mogę wszystko.

 

I tu pojawiła się M., tak po prostu, przyszła na plan z koleżanką, bez zamiaru pozostania na dłużej. Takie pisklę, które miało głodne oczy, malutkie piersi i tłuste włosy upięte w koński ogon. Nic, po prostu nic przy chmarze ociekających seksem debiutantek. W życiu nie pomyślałbym, że właśnie ona odkryje moją drugą naturę; zwierzęcość, o którą się nigdy nie podejrzewałem.

 

Całkiem zgłupiałem. Potrafiłem godzinami patrzeć na M., jak się śmieje, milczy, maluje paznokcie. Jak tańczy.

 

 

I wtedy zrodziła się we mnie nienawiść.

 

Dokładnie znam godzinę, minutę i sekundę. To jak pamiętać własną śmierć. Umarłem. Dokładnie o 19.33.45 czasu Greenwich, miejsce 180 kilometrów od Aberdeen – platforma wiertnicza XXX.

Kręciliśmy film, takie tam bzdety, scenariusz to kompletne badziewie. Ktoś mający kasę zapragnął zabawić się w producenta. Znany pisarz dał się skurwić i napisał coś pod dyktando buraka, który dał szmal i koło się zamknęło.

Czterdzieści pięć dni zdjęciowych, kasa, łatwy zarobek – dlaczego nie, kręciliśmy.

Od początku coś nie grało. Czułem, że za łatwo idzie. Pogoda super, jak na to miejsce, fala prawie zero, flauta - i dałem się podpuścić.

M. - dziecko szczęścia, młodziutka, kapryśna, potrafiła owinąć wokół palca dosłownie wszystkich. Nie tylko napalonych operatorów, ale i asystentki planu. Co miała w sobie, pewnie nikt nie wie.

Uwiodła mnie tak naturalnie, jakby narodziny i upadek tego świata, zależał tylko od nas. Mogłaby być moją córką - tak zresztą wrzeszczała moja piękna żona, rzucając talerzami, z których każdy, zważywszy na ich historyczne pochodzenie, stanowił majątek. Tak, była cholernie młoda, a robiła z nas szczeniaków. I to lubiliśmy. Kochaliśmy. A ja uwielbiałem.

 

Ze względów bezpieczeństwa, nie można było opuszczać na wodę żadnej z trzech motorówek – zagrożenie roztrzaskania się o filary platformy było olbrzymie. Ale tego dnia nie było fali. Nie do uwierzenia, że trafiliśmy na takie warunki. Dałem się ubłagać - koniecznie chciała widzieć z bliska scenę z zakładaniem ładunków. Chciała i już. Jak zawsze. I tym razem też uległem. Zajęty kadrowaniem znajdowałem czas by podziwiać, jak manewruje, uśmiechnięta z rozwianymi kruczymi włosami, krąży wokoło na pełnej prędkości. Ocieplała atmosferę, dawka spontaniczności była nam bardzo potrzebna.

Mogłem to wszystko zatrzymać, ale nie zrobiłem nic. Znowu, jak zawsze, myślałem tylko kutasem.

Układało się tak dobrze. Planowo. Zdjęcia na ukończeniu. Już nawet oczami wyobraźni widziałem, jak siądzie na mnie w nocy, nie pozwoli na żadne wahanie, po prostu mnie zerżnie. Ona, wybranka nieczystych mocy, gwałcicielka wszelkich reguł, nie pozwoli mi zasnąć, da to, czego tak poszukiwał Sokrates. Zatopioną w smole czystość. Kaganek nadziei dla starca.

Pech chciał, a może nie tylko on, że coś było nie tak z kamerą na górze. Pewnie jakieś totalne gówno, ale musiałem tak wjechać. To już całkiem inna historia, jak to się odbywa. Masakra i nie będę tego opisywał. Ważne, że wjechałem tam cały. Ustawiłem kamerę jeszcze raz, wkurzyłem się na operatora, ale za chwilę dowiedziałem się prawdy. Szef zmiany, cały taki wielki i ważny dupek, któremu do kieszeni pchają kasę w niewyobrażalnych ilościach, zapragnął napić się ze mną - szefem tych z dołu, dupków z kamerami - whisky, najlepszej, jaką produkują na tej obsranej Ziemi. I ja, po tym męczącym pobycie na morzu, kupiłem to! Każdego można kupić, kwestia ceny – tak twierdzę od lat. Mnie można dobrym trunkiem. Skurwiłem się dla żółtobrązowego płynu, o wyglądzie szczyn, zapachu myszy i smaku najpodlejszej dziwki.

Prawdopodobnie pozwoliłbym otworzyć następną butelkę, gdyby nie sygnał alarmu. Ktoś tonął. Zjechałem na złamanie karku. Na dole wpatrzone we mnie oczy całej ekipy – przerażały.

Cisza strzeliła mnie w twarz. Powaliła na kolana. Wyrwała język. Nie było JEJ, mojej M, jedynej, najważniejszej. Podobno przyszła fala. Niespodziewanie.

 

19.33.45 czasu Greenwich, miejsce 180 kilometrów od Aberdeen,platforma wiertnicza XXX – tam zrodziła się moja nienawiść.

 

Gdy zginęła, nigdy już nie powróciłem do filmu, wszystko zniknęło. Wróciłem do żony, do nudnych przyjęć, mechanicznego seksu, nachalnych pytań o powód mojego odejścia z zawodu.

Wyjechałem na kilka lat. Japonia, Australia, potem Wietnam, Sajgon, Korea, kasyna gry na Sri Lance, Nikaragua, Indie i Afryka – Kongo to malaria.

 

Powrót do domu oznaczał życie.

 

Przez moment poznałem kogoś, kto mógł uchodzić za sobowtóra M. Aż zabolało. Zbyt mocno chciałem, aby tak było. Życie to zlepek dziwnych zdarzeń, nie do końca je rozumiem. Nawet nie wiem, czy chcę.

Nie lubię urodzin. Za trzy godziny będę starszy o rok. Uboższy, bo coś mnie ominie, jak zawsze. Ktoś ustali porządek rzeczy. Kara, a może nagroda. Nie wiem, jak powinienem żyć. Od zawsze chciałem przytulić cały świat, ale on nigdy tego nie chciał. Są pytania bez odpowiedzi. Wyrzuty, nowe barykady. A ja wciąż nie potrafię dorosnąć.

Dalej marzę o księżniczce z bajki, o cudach jakie powinna dokonać. Moja wyobraźnia przerasta wszystkie baśnie tysiąca i jednej nocy. Podziwiam kształt, smak i dotyk nieziemskiej postaci. I sam już nie wiem, czy to jawa czy sen.

Dzisiejsza noc ma być bardzo mroźna. Ostrzegają. Mnie nie muszą. Pierwszy powiew zimna już otrzymałem - w prezencie dawno temu. Nie lubię urodzin i niepewności. Nienawidzę przemijania.

Taki reset po północy dobrze robi. W moim wieku – lubię ten zestaw słów. Nic tak faceta nie wprawia w dobry humor, jak przekonanie o własnej sprawności. Sceny w naszych oczach zapisują się wybiórczo. Każdy ma inną wrażliwość na światło. Podobno wielkość matrycy i jasny obiektyw decyduje o wszystkim.

Przedstawiono mi laskę, o której wszyscy mówią z niesmakiem. Brzydka, wredna i jeszcze do tego głupia? Nie. Nic z tych rzeczy. Dokładnie odwrotnie. Studia MBA i wysoka pozycja w międzynarodowej korporacji dobija wszystkich. Faceci mają więc kompleks małego członka, a kobiety kury domowej. Nie zaprasza się kogoś takiego do domu. I gdyby naród mógł decydować, to z pewnością pozbawiano by życia tak doskonałe istoty.

W stroboskopowym świetle jej kształtna dupcia podbijała mi oczy, powstało zawstydzenie i dziwny żal związany z wiekiem. To wszystko rozpoczyna mój nowy rok. Utwierdza w przekonaniu, że jeszcze jestem facetem. Dla takich chwil warto czasem wyjść z domu. Nic tak nie wzmacnia ego, jak wyrzucenie kapci, sięgnięcie po kosmetyki z najwyższej półki. Zakazany na co dzień drink odświeża. I życie zamienia się w bajkę.

Opowieść o zmaganiu niewinności z pasją. Zwierzęcości z czułością. Drapieżność, która gasi uśmiech, słowem tak cichym, jak powiew wiatru, wysysa szpik. Istotę życia. Nie ma takich istot. A jednak patrzę. Przypomina mi się pulsowanie gwiazd. Nie mogę oderwać oczu. Stroboskopowe światła kiedyś zgasną. Tęsknota nigdy.

Moja księżniczka nie była z tej bajki.

 

 

 

hopeless
hopeless
Opowiadanie · 3 maja 2020
anonim