Wstęp do portfolio

Figa

To był początek maja; zimno i deszczowo, bardzo boleśnie dla ludzi, którzy pragną lekkości duszy. Dla ciała, które chciałoby być teraz gdzieś dalej, albo nawet trochę bliżej, byleby ogrzewało je ciepło pełnego słońca. Bowiem czekamy na pierwsze prawdziwie letnie dni przez cały rok, a kiedy nadchodzą zapominamy się nimi nacieszyć i czekamy kolejny rok na tę chwilę. Tym razem musimy poczekać jeszcze trochę. Jeszcze chwila i Kora wróci do Demeter.

Zawsze jest taki początek.

Innego nie będzie.

Nie zaczyna przecież od : cześć jestem Figa ze starego drzewa figowego, takie cudowne dziecko, które nie może wyrosnąć. W zasadzie to powinnam być avocado, w smaku nijakie i nie wiadomo czy jeszcze dojrzałe czy już zgniłe.

Nie, tak się nie pisze.

 

Ale pisze się, że to był zimny i deszczowy wieczór maja. Maj był zawsze dla mnie wyjątkowy. Nie wiem czy to dlatego, że majowe dni zdawały się być cudem gdy byłam dzieckiem czy dlatego, że nierozerwalnie wiąże się z najtrudniejszymi wydarzeniami mojego życia. Ten miesiąc co roku starałam się przeżyć jakby był podróżą, jakbym chciała wydłużyć sekundy i zapamiętać każde tykanie zegara. Tego dnia, gdy to się wydarzyło zapomniałam zsynchronizować głowę z kalendarzem. Podobno szczęśliwi ludzie kalendarza nie potrzebują.

Podobno.

 

Szczęśliwi podobno ludzie nie potrzebują również innych rzeczy takich jak remont mieszkania, zakupy w AGD totalnie niskie ceny i wino musujące za sześćdziesiąt złotych.

 

Pomyślałam o tych szczęśliwcach gdy tylko zdałam sobie sprawę, że to już, tu i teraz muszę podjąć decyzję czy zamówić koszulę niebieską czy czerwoną i która bardziej będzie pasowała na rozmowę o pracę. - Niebieskie są takie oklepane i polityczne, wybierz czerwoną, pokażesz pazur. Zamów i chodź spać, rano znowu będziesz spóźniona. - Nie byłabym spóźniona gdybyś ciągle nie krzyczał na mnie rano, mogłabym w tym czasie spokojnie się malować. - Ja krzyczę? Ja do ciebie próbuje dotrzeć! Wstajesz ze zgniłą miną i nie pamiętasz o tym, że trzeba dziecku zrobić śniadanie. Ogarnij się, dobranoc, bez odbioru.

 

Kochany jest, gdy tak mówi. Jest taki stanowczy i męski, i trochę tajemniczy. Próbowałam zrozumieć co to znaczy ogarnąć i jak to słowo w ogóle się odmienia. Sprawdziłam w internecie i okazało się, że jest taka książka! Ogarnij się, pani Sahry Knight. Zamówiłam i miałam nadzieję, że po przeczytaniu tej książki dowiem się jak ogarnąć.

Moje życie było mocno nieogarnięte. Co zabawne, wszyscy myśleli, że jestem chodzącym ogarniaczem a nawet ogarem (prawie ogrem); że ogarnęłabym wszystko, nawet obrady w sejmie i zasady przyznawania kredytów hipotecznych dla tych co nie ogarniają.

 

Drwią ze mnie, myślałam. Piszą jak mnie słyszą i widzą jak mnie piszą. Dlaczego to robią - zadawałam sobie to pytanie i pomyślałam, że czas najwyższy usiąść i rozpisać to jak algorytm z funkcjami zależnymi, rozłożyć na czynniki pierwsze; policzyć zyski i straty wewnątrz. Nie pamiętałam co się działo na zajęciach, jak pisało się formuły i jak wyliczyć wskaźnik swojego ogaru. Zrobię to jutro, pomyślałam. W ten sposób minęło kilka lat, stałam się jeszcze większym ogarem, a niewiadomych w tym układzie przybyło.

 

Kilka lat później, pod koniec kwietnia mały Max obudził mnie słowami: - Mamo głodny jestem, zrób mi coś dobrego. - Zrób sobie sam, masz 6 lat. - Mamo ale chodź mi pomóż robić śniadanie, jestem głodny. - Już idę. - Mamo gdzie jest masło? - Błagam cię idź do niego, ja wychodzę. Nie zapomnij dzisiaj zadzwonić do doradcy, umów nas na siedemnastą. Miłego dnia.

Umówiłam nas na siedemnastą i spóźniliśmy się obydwoje. Ja zostałam dłużej w pracy, zapewne miałam coś ważnego do zrobienia, a on w ciągu dnia przypomniał sobie, że ma trening piłki ręcznej. Spóźniliśmy się do doradcy, psychologa, z pracą magisterską, z kupnem samochodu i mięsem wołowym w promocyjnej cenie.

 

Spóźniliśmy się z wieloma innymi rzeczami i Bóg mi to teraz wypomina, każe pisać - obnażyć się przed słownikiem w telefonie i rozpisać siebie słowami, których zapominam przez codzienne rozmowy w innych językach. Najwyższy czas sobie przypomnieć i zrobić to czego zawsze chciałam; napisać książkę i opisać tą postać, która siedzi we mnie i kopie mnie w prawą półkulę mózgu wyłączając i włączając logiczne myślenie co kilka godzin. Pokazać światu, że znam ten mechanizm, choć nie mam dyplomu; że Wirginia Woolf miała rację, że poza trudnością komunikowania się jako my sami, istnieje wyzwanie w postaci bycia sobą. Powinno się o jej książkach pisać matury, i o tym, że świat jest zerojedynkowy jak pisał Einstein, tylko nie wiemy jak patrzeć by to zobaczyć.

 

Mój syn jest podobny do mnie. Ma moje oczy i moje usta, gestykuluje dokładnie tak samo. Jest liderem w grupie przedszkolnej dobrych i złych chłopców ale nie lubi być zależny od innych. Mąż jest strategkiem, jego życie to poker w którym zawsze wygrywa. Nie rzuca słów na wiatr, a raz wypowiedziane nie jest bezwzględne.

Figa
Figa
Opowiadanie · 6 maja 2020
anonim
  • marzena

    · Zgłoś · 4 lata
  • Paweł Kaczorowski
    Czołem, Figa! Mineło kilka ładnych lat i teraz imperatyw pisania jest mocno wsparty na pokładach cierpkich autorefleksji i rozczarowań. Niepretensjonalne to jest jednak, mimo tego "kryzysowo - rozliczeniowego" nastroju. Na granicy, ale się trzyma i wciąga. Bardzo dobrze się zapowiada jako początek dłuższej historii. Byleby uważnie balansować między wewnętrzną złością, która nadaje pęd i siłę słowom, a nadmierną wylewnością. To zawsze ryzykowne kiedy się piszę o swoim własnym doświadczeniu. Poproszę o więcej. // Masz kilka literówek: nierozerwa(l)nie, pazur(a), strateg(ik)iem - chyba, że to nowe pojęcie branżowe - i sporo przecinków do poprawienia. Pozdrawiam! :)

    · Zgłoś · 4 lata
  • Figa
    Dzięki Paweł, słuszne uwagi :)

    · Zgłoś · 4 lata