Małe życie, mała śmierć

Avlis Murer

Siadasz na mnie okrakiem i rozkładasz moje jasnoszare z braku słońca nogi.  

Staram się powstrzymywać drżenie, a ty to wyłapujesz,  

mrużysz oczy jak zadowolony kot.  

Myślisz, że to podniecenie. 

 

Patrzysz przez chwilę na swoje dzieło, swoją ofiarę, upragnioną wieczerzę.  

Wygłodniały i słaby, właśnie na taki posiłek czekałeś cały dzień. 

Moje ręce odrzucone są na boki,  

okrywa mnie jedynie delikatnie prześwitująca tkanina. 

Przypominam Twojego Chrystusa, prawda? 

I tak też się czuję. 

Zdjęta z krzyża, bez sił. 

Tylko wiara mnie jeszcze trzyma.  

 

Zaczynasz brać, co Twoje. 

Wbijasz się we mnie jak pyton, szybko i boleśnie,  

czuję twój jad w całym ciele, każdy nerw powoli eksploduje. 

Zaczynasz unosić się i opadać, unosić się i opadać,  

wciąż nade mną, niespokojne morze. 

Słyszę ryki twojej burzy, fale obijają się o skały. 

 

Powoli docierasz do brzegu, łaknąc swego odwiecznego skarbu – satysfakcji.  

 

Przypływ wezbrany, jesteś coraz bliżej. 

I nagle role się odwracają. 

Widzę twoje zaskoczenie, wypełnia cały pokój, jest gęste i słodkie. 

Chciałabym je przeżywać wciąż i wciąż, tak długo na nie czekałam. 

Odpycham cię, delikatnie obracam, cały czas czując twoją obecność w sobie,  

i już jestem na górze, dosiadam cię. 

W mojej głowie brzmi Morrison, riders on the storm - i to właśnie ja,  

czuję to, czuję te pioruny pod sobą. 

Chociaż coś innego błyska teraz w Twoich oczach. 

Czy aby już się poddajesz? 

Jeszcze moment.  

 

Jęczę, przyzywając cię do siebie - jestem Twoją syreną,  

a koniec Odysei jest bliski. 

Całuję Twoje usta, całuję mocno i namiętnie, potem schodzę niżej,  

kąsam delikatnie skórę gardła. 

Morze wydaje z siebie delikatny pomruk.  

 

I już wiesz, że była to ostatnia wieczerza, że całuję cię po raz ostatni. 

 

Już nie kąsam. 

Wbijam zęby głęboko, tchawica chrupie pod ich naciskiem,  

a pomruk przeistacza się w stłumiony grzmot. 

Niespokojna woda przelewa się czerwienią,  

kładę dłoń na Twoich gniewnych oczach.  

Burza cichnie. 

 

Morze satysfakcji potrafi być przepastne i rozległe,  

ale gdzieś się musi kończyć. 

Wszystko ma swój koniec. 

Pomyśl, to Twoja ostatnia La Petite Mort. 

Jakże dosłowne. 

Spodobałoby Ci się, poeto. 

 

Sięgam po kieliszek stojący przy łóżku, strącając przy okazji twoje zdjęcie. 

Szkło tłucze się na miliony odłamków  

i Twoja przeszłość spogląda na mnie z podłogi,  

Twoje oczy nadal błyszczą i paruje z Ciebie niepokój,  

a może lęk, którego nie chciałeś nikomu pokazać. 

Odwracam się z powrotem, mam teraz całą Twoją uwagę, 

nareszcie pozwalasz mi decydować,  

robić to, co do mnie należy.  

Już wiem, co to jest. 

 

Podnoszę Twoją głowę lekko, delikatnie układam ją na poduszce.  

Kieliszek napełniam tym, co po sobie pozostawiasz,  

Twoją esencją, którą tym razem przyjmuję z rozkoszą.  

Wiara przemieniona w wino, wino przemienione w wolność.  

 

Wznoszę toast.  

Moje odbicie w zwierciadle naprzeciwko powtarza ruch, zlizuje czerwień z ust.  

To moje pierwsze La Petite Vie.

 

Avlis Murer
Avlis Murer
Opowiadanie · 16 czerwca 2020
anonim
  • marzena
    Wspaniałe, aż mam dreszcze. Niesamowite wrażenia, chcę więcej!

    · Zgłoś · 4 lata
  • marzena
    /Patrzysz przez chwilę na swoje dzieło, swoją ofiarę, upragnioną wieczerzę.
    Wygłodniały i słaby, właśnie na taki posiłek czekałeś cały dzień. / popraw, bo nie wiadomo kto jest głodny, a kto jest posiłkiem.

    · Zgłoś · 4 lata