ta-tu

Mrufka

Nie pamiętam. Dobrze nie pamiętam. Chyba zaczynał się gdzieś przy uchu lub tam ginął. Zależy. Zależy skąd rozpoczęło się wędrówkę. Równie dobrze można by powiedzieć, że początkiem był duży palec u nogi, że tam miał swoje atramentowe źródełko. To był jakby bluszcz, ale trzeba było dobrze się przypatrzeć, żeby zobaczyć małe listki-pazurki, które wczepiały się w ciało. Idąc za nim zwiedzało się najcichsze i najbardziej wyczekujące odwiedzin miejsca. Szparki, zakamarki, rozwidlenia i rozstaje. Można było zbaczać z trasy. To był szlak widokowy, stamtąd można się było wybrać wszędzie, wszystko zobaczyć z bliska. I tak staczał się człowiek zza ucha i otumaniony zapachem szyi wpadał we wgłębienie obojczyka by zawinąć serpentynę wokół prawej piersi. Można było zrobić mały wypad, zatrzymać się na ciemnej brodawce, która miała metaliczny smak i czerwieniła się co chwilę. I by nie wzbudzić zazdrości jej siostry bliźniaczki zdobywać się na delikatną uszczypliwość, sprostać im obu, nie zapominać, i pamiętać, że nic bardziej dla nich irytującego niż porównywać je ze sobą. Bliźniaczki są na to szczególnie wyczulone. Można się było z nimi zapomnieć, ale nie można było stracić z oczu dalszej drogi. Lekkim zygzakiem wiła się po żebrach, by potem, nagle, prostą linią zjechać w dół i z sercem w gardle spłynąć na biodro i przetaczać policzek po miękkim brzuchu, i rozbijać się o wystające kości i tonąć językiem w pępku. I znów wracać na szlak, teraz już niebezpieczny. Tu samemu trzeba było podejmować decyzje. Szlak biegł sobie gdzieś dalej po wewnętrznej stronie uda, ale wcześniej niby mijał to miejsce, którego zapach pozbawiał cię wzroku, którego zapach długo potem pozostawał na tobie, jak rozgnieciony w dłoni liść mięty, lub skórka mandarynki gdzieś na dnie kieszeni. Zapach był wieczny, skazani na banicję czuli go latami i wystarczyło głęboko wziąć powietrze by cała podróż rozsypywała się przed tobą tysiącem fotografii, a wszystkie prześwietlone lub niewyraźne, jakby fotograf był partaczem.

Tu wznosił się Rzym, długo przed swoim upadkiem. Idealnie prosty rysunek ulic, ale gubisz się co chwilę dopóki nie zaczniesz podążać śladem jakiegoś dzikiego kota. Musisz wstać z kolan, wyzbyć się strachu przed nadmiarem bogactwa i podążać jego śladem, wtedy dotrzesz do serca miasta, które każdego dnia jest gdzie indziej, nie zdziw się więc, gdy wylądujesz w zaułku, kot gdzieś zniknie a ty będziesz fosforyzował różowym neonem przed ciemnymi drzwiami, z których łypać będzie na ciebie zielone oko.

Do takich i innych miejsc prowadził atramentowy szlak jej tatuażu. I z tych miejsc była tylko jedna droga ewakuacji. Często nie wiesz nawet jak ją pokonałeś. Tak jakbyś spłynął kroplą po jej nodze i rozlał się kałużą u jej stóp.

Mrufka
Mrufka
Opowiadanie · 12 marca 2002
anonim
  • Arek Janicki
    Naprawdę mi się podoba, można się wkręcić, pogubić... Z czystym sumieniem daję ocenę 'bardzo dobry' :)

    · Zgłoś · 22 lata