Zapach Życia

mada

Zamykam oczy i przenoszę się w nowy świat. Płynę lekka ponad brunatno - czerwonymi skałami. Powietrze jak i ziemia są spieczone złocistymi promieniami słońca. Niebo bezchmurne nie daje śladu wybawienia jakim byłby deszcz. Wokół nie ma zwierząt, nawet najbardziej wytrwałe rośliny już dawno się stąd wyniosły. Powietrze jednak przesiąknięte jest aromatem piżma i drzewa sandałowego. To dziwne na tej pustyni i to ściągnęło mnie na ziemię.

Znów me powieki zatoczyły krąg. Nie znalazłam się jednak, ani na pustyni, ani też w ciemnościach. Teraz jak zjawa , która nocami pojawia się w zamkowych ciemnościach, tak ja nieomal przezroczysta, w lekkiej, przewiewnej jak mgła sukience siedzę na owocowej huśtawce bujana wiatrem o zapachu wanilii. Nieomal jak Ewa w rajskim ogrodzie spaceruję pośród grusz i jabłek, a wszędzie wokół waniliowy wiatr tańczy z liśćmi i z moim kapeluszem. Wszędzie śpiew ptaków, które jakby zapomniały widoku ludzkiego oblicza spoufalają się z kokardami mojej sukienki. Jest tu pięknie, ale powoli męczy mnie to wszystko...

Otworzyłam oczy i znów je zamknęłam. Tym razem znalazłam się na łące, na której tysiące kwiatów żyją ze sobą w harmonii, a trawa skąpana jest w rosie. Ja, jak mała Calineczka zbudziłam się w pąku kwiatka, który ubrał mnie w swoje płatki. Czułam, jak lekka ziemia parowała, a wokół mnie unosiła się delikatnie mleczna mgła. Szłam przez łąkę , ostrożnie posuwając się po podłożu. Dla kwiatów musiałam wyglądać jak jedna z ich przyjaciół, i nie tylko one się pomyliły.

Pszczoły, które przedtem z trudem nosiły złoty pyłek, teraz zaczęły przyjaźnie latać wokół mnie. Wiatr niósł w sobie rześki zapach frezji, róż i konwalii, a przy każdym mocniejszym podmuchu płatki odrywały się od kwiatów i wraz z nasionami i wiatrem wędrowały w dalekie kraje. Ja skuszona tym zapachem usiadłam na trawie i delikatnie posuwając dłonią po kwiatowych ciałach, uwiłam wianek. Popełniłam błąd i naruszyłam ich dobrą wolę i gościnność. Znów muszę opuścić przyjazne mi miejsce.

Przy kolejnym spuszczeniu mych powiek znalazłam się nad stromym klifem, o którego bok rozbijają się morskie fale. Nie były one jednak groźne, ale z miłym szeptem witały mnie i zapraszały do siebie. Bałam się trochę, ale przy igraszkach białej piany, tańczącej pod mymi stopami, pozbyłam się lęku.

Przecież to klif, na który stałam, był taki czarny i twardy, a fale jak błękitna pościel rozpościerała się miękko pode mną. Skoczyłam, więc bez obawy. Moje nagie ciało oplótł świeży wiatr, posiadający w sobie wszystkie znane mi zapachy.

Woda otuliła mnie swoja pierzyną, dała strój i bawiła się ze mną w chowanego.

Otworzyłam oczy. Ekspedientka w granatowej marynarce przypatrywała mi się zagadkowo.

- Te poproszę. Może pani zapakować - powiedziałam, podając błękitny flakon perfum.

mada
mada
Opowiadanie · 8 marca 2002
anonim