Sny

Yarkeld

Uważajcie, o co prosicie, albowiem możecie to otrzymać.

Theobalthus z Mannen

...i żałować konsekwencji.

Bezimienny trefniś

Rodzice napełniają nas swoimi lękami... i dodają coś ekstra.

Powiedzenie Jeźdźców Stepów

Ojciec i matka znowu się kłócili. Zza ściany dobiegały przytłumione, niewyraźne krzyki. Rozróżniał tylko pojedyncze, nieznane dziecku słowa, choć podświadomie pojmował ich odrażający sens. Nie płakał - miał już osiem lat, był pełnoprawnym mężczyzną zobowiązanym znosić cierpienia i niewygody tak samo jak inni - bez słowa żalu, nie okazując uczuć. Obrócił się tylko na drugi bok i nakrył głowę - nie chciał słuchać rodziców kolejny raz... nie wiadomo, którą już noc, od kiedy sięgał pamięcią. Nienawidził ich - ich i ciągłych kłótni; wiecznie niezadowolonej i strofującej z powodu najdrobniejszej nawet błahostki matki i ojca spędzającego większość czasu ze służbą.

- Po co mi tacy rodzice - Daigan skupił się na tej myśli. - Byłoby lepiej, gdyby ich nie było.

- Tak... Po co ci tacy... rodzice... Byłoby lepiej, gdyby ich... nie... było - jego umysł wypełnił ciepły, męski głos idealnego ojca. Nie pamiętał, co śniło mu się tej nocy, ale było to coś bardzo, bardzo przyjemnego i orzeźwiającego jego duszę.

*

Gdy obudził się, pokój oświetlały promienie wschodzącego właśnie słońca. Chociaż spał krótko, czuł te same, co wczoraj, niezwykłe radość i rześkość wypełniające jego ciało i umysł. Pierwszy raz w życiu czuł się naprawdę szęśliwy.

Wyskoczył z łóżka nie przejmując się przeraźliwie zimną, kamienną podłogą i nie czekając na służącą ubrał się. Otworzył drzwi i szybko zbiegł po schodach. Ach, jak zazdrościł dzieciom sąsiadów mającym w domach schody z poręczami, po których dawało się zjeżdżać. Nie zwrócił uwagi na panującą w całym domu niezmąconą ciszę. Zazwyczaj już na piętrze dobiegały go odgłosy przygotowywanego posiłku, a nos drażniła mieszanka zapachów pieczonego chleba, świeżych ziół i parzonej herbaty i kawy. Nie zorientował się, że słyszy jedynie odgłos własnych szybkich kroków i trzeszczenie desek, a w nozdrza uderzają go fale wywołującej mdłości, słodkawej woni. Jego dziecięcy umysł wypełniała tylko radość.

*

Daigan obudził się przed świtem zlany potem, jak niezliczony szereg nocy wcześniej.

- Światło - wyszeptał ciągle jeszcze szybko, chrapliwie łapiąc powietrze, a tuż nad nim zmaterializowała się jarząca się słabym blaskiem kula. Stłumione światło nadawało otoczonej aureolą prostych, czarnych włosów twarzy Erin trupiej bladości, lecz wznosząca się i opadająca pierś uspokoiła go. Daigan ukrył twarz w dłoniach. Niesłyszalnym szeptem zdezaktywował czar. Bogato wyposażoną sypialnię znowu skryła ciemność bezksiężycowej nocy. Musiał dośnić ten koszmar do końca, by móc znowu spać. Po chwili ponownie miał osiem lat, stał na dole drewnianych schodów i miał zajrzeć do jadalni.

*

- Buu! - wyskoczył zza rogu i krzyknął chcąc nastraszyć kucharkę i zobaczyć jak dziewczyna podskakuje na zydlu.

Śmiech uwiązł mu w gardle, a skądś dobiegł go czyjś - może nawet jego własny - krzyk; długi i niepowstrzymany. To, co znajdowało się w kuchni nie było, nie mogło być jego rodzicami. Choć tak bardzo ich przypominało.

Rozpostarte na ścianach upstrzonych skomplikowanym wzorem z krwi, wnętrzności i odłamków kości ciała wyglądały jak potępieńcza karykatura ludzi, jak rozpięte skóry upolowanych zwierząt. Oboje zdawali się śmiać, szydzić z patrzącego Daigana zahipnotyzowanego makabrycznym widokiem. Oboje też wyglądali na zadowolonych tym faktem.

Nie zareagował, gdy ktoś wyważył drzwi. Nie słyszał ludzi plądrujących dom, ani wybuchu kuli ognia odpalonej przez często odwiedzającego ich maga, znajomego ojca. Nie słyszał jęków włamywaczy ani nie czuł swądu spalenizny. Nie czuł, jak ktoś go wyprowadził z budynku. Nie czuł ani nie słyszał niczego.

Jego umysł wypełniał ciepły, łagodzący wszelki ból i cierpienie szept:

- Niepotrzebni ci tacy rodzice. Dobrze, że już ich nie ma. Niepotrzebni ci tacy rodzice. Dobrze, że już ich nie ma. Niepotrzebni...

*

- Na szczęście tym razem nikt nie zginął - ta myśl była jedyną pociechą Daigana, gdy obudził się o świcie. Zwlókł się z łóżka; ostrożnie, by nie obudzić wciąż śpiącej Erin. Odświeżył się w łazience, po czym przebrał się w przygotowane poprzedniego dnia przez żonę szaty. Wolno wyszedł na korytarz, w kuchni zjadł niezidentyfikowane resztki kolacji i udał się do podziemi, do sali portalu. Znalazłszy się tam, podszedł do owalnej tafli matowego metalu wprawionej w ażurową, przywodzącą na myśl sieć wielkiego pająka ramę. Pogładził dłonią umieszczoną z prawej strony mlecznobiałą kulę szepcząc kilka słów. Sfera rozjarzyła się, tafla zafalowała niczym zmącona rzuconym kamieniem powierzchnia wody. Pojawiła się wybrukowana, zatłoczona mimo wczesnej pory uliczka kupiecka nieodległego miasta. Jednocześnie rama rozjarzyła się czerwonym blaskiem sygnalizując niemożność teleportacji. Daigan poruszył dłonią, a obraz zmienił się. W miejscu uliczki handlowej ukazało się ciemne pomieszczenie w całości wypełnione fiolkami, alembikami i innymi dziwnymi dla zwykłego przechodnia przedmiotami poustawianymi na sięgających sufitu regałach. Poświata wokół ramy osłabła i zgasła.

Daigan postąpił krok do przodu, po czym znalazł się wewnątrz sklepu. Jednym gestem uaktywnił oświetlające wnętrze kule zatopione w kamiennych ścianach. Chwilę później był już głęboko pogrążony w lekturze małej, poplamionej, oprawionej w sczerniałą skórę książeczki, którą zostawił poprzedniego dnia pod ladą.

Ledwie przeczytał jedną stronę zapisaną drobnym, niewyraźnym pismem, a drzwi od strony ulicy otworzyły się. Do sklepu wszedł pulchny mężczyzna lat około czterdziestu, odziany w purpurowe, zdobione srebrem i cekinami szaty. Nawet panujący w sklepie półmrok nie mógł ukryć siwiejących już resztek włosów. Kupiec Q'haz był jednym z niewielu naprawdę wiernych przyjaciół Daigana, nawet mimo bycia trzykrotnie młodszym od maga - choć obaj wyglądali na tyle samo lat.

- Witaj Q'hazie - mag natychmiast zareagował na odgłos wchodzącego do sklepu człowieka i równie szybko dostrzegł troskę na twarzy mężczyzny.

- Witaj. Rad bym dłużej z tobą rozmawiać, lecz przejdę od razu do rzeczy. Słońce mego życia, ma droga Ma'bdiel znowu jest w ciąży, co napełnia mą duszę niezmierzoną radością, alas, od kilku dni uskarża się na coraz silniejsze i nieustające bóle - kupiec wyglądał na coraz bardziej zasmuconego.

- Zaraz coś na to poradzimy - odparł spokojnie i łagodnie Daigan przechodząc koło Q'haza i kierując się ku regałom z glinianymi słojami pełnymi ziół. - Który to już miesiąc, Q'hazie?

- Miesiąc? - kupiec zamyślił się na moment licząc coś pospiesznie na palcach - Piąty... Nie, czekaj! Szósty. tak, szósty - odparł w końcu, a Daigan odstawił słoik, po który już sięgał, przyklęknął i spojrzał na niższą półkę.

- Jeszcze niedawno nosiłem małą Sha'nee podczas rytuału Wejścia w Życie, a tu już zbliża się kolejne święto - mówił mag podczas precyzyjnego odmierzania porcji różnych ziół i proszków z poszczególnych słojów i przesypywania do wyciągniętego nie wiadomo skąd kawałka papieru. - A zdawało mi się, że to było wczoraj. Jak ten czas szybko leci... - zamyślił się na moment trzymając w palcach szczyptę pomarańczowych, suszonych liści jakiejś intensywnie i słodko pachnącej rośliny, zanim zdecydował się odłożyć ją z powrotem do pojemnika. - No, gotowe - podjął po chwili. - Oto lekki środek znieczulający i oczyszczający cały organizm.

- Dziękuję. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz, przyjacielu.

- Podawaj wywar z tych ziół Ma'bdiel przez najbliższy tydzień dwa razy dziennie. Odwiedzę was jutro po południu. Przestań się martwić na zapas. Wszystko będzie dobrze. Dziecko wyrośnie na znakomitego kupca mając takich rodziców - to mówiąc Daigan rzucił delikatną sugestię na kupca. - Nie jest to najlepsza metoda, ale chwilowo pomoże mu - pomyślał.

- Masz rację - twarz Q'haza rozpromienił uśmiech. - Jeszcze raz ci dziękuję. Do zobaczenia.

- Do jutra. I nie zapomnij pozdrowić Ma'bdiel ode mnie.

- Nie zapomnę, Daiganie.

*

Daigan stał na schodach cichego domu i właśnie zamierzał zajrzeć do kuchni, by nastraszyć kucharkę. Nagle zdał sobie sprawę, co zobaczy za rogiem. Chciał się obudzić, lecz nie mógł. Chciał wrócić do pokoju na piętrze, lecz jakaś siła popychała go ku pogrążonej w ciszy kuchni. Nie mogąc uczynić nic innego zajrzał do pomieszczenia, lecz zamiast aż nazbyt dobrze znanego widoku tego, co zostało z jego rodziców spostrzegł coś znacznie okropniejszego. Cała kuchnia była usłana szczątkami Q'haza i jego żony. Już chciał krzyknąć, gdy jego wzrok zatrzymał się na dębowym stole w środku pomieszczenia - krzyk uwiązł mu w gardle. Leżało tam ich jeszcze nienarodzone dziecko, jego nieludzko potraktowane resztki. W uszach zadźwięczał mu delikatny śpiew.

*

...i wtedy obudził się - gwałtownie i niespodziewanie.

- Oni nie żyją. Zabiłem ich... To ja ich zabiłem w swoim śnie... Nie! To to coś! - myśli kłębiły się w jego głowie; nie mógł się skupić na najprostszych nawet czynnościach. Siedział tylko w przepoconej pościeli kiwając się w przód i w tył.

Po chwili uspokoił się na tyle, by zorientować się, że Erin nie ma w sypialni. Wyskoczył z łoża, porwał przyszykowane szaty oraz opartą o krzesło, okutą laskę. Wybiegł na korytarz kierując się schodami w dół, do sali portalu. Z hukiem otworzył niedomknięte drzwi. Przemknął wzdłuż stołów z magicznymi utensyliami. Prawie zderzył się z Erin wyraźnie czymś zdenerwowaną, będącą w szoku.

- Daiganie. Któż mógł... kto mógł uczynić coś tak... tak strasznego? Chciałam powiedzieć ci wcześniej - twarz Daigana zaczęła gwałtownie blednąć - lecz nie mogłam cię obudzić - Erin mówiła bardzo szybko, urywanymi zbitkami wyrazów i najwyraźniej nie dostrzegła, że twarz męża zbielała jak papier. - Spałeś.. jak zabity. Goniec przyniósł wiadomość...

Daigan bez słowa uaktywnił portal drżącą ręką dotykając kuli. Na tafli metalu pojawiła się fasada domu rodziny Q'haza i zbity tłum ludzi zebrany w półkole przed wejściem. Strażnicy właśnie wynosili ze środka zemdloną - taką przynajmniej miał nadzieję - kobietę.

- Dlaczego nic nie odpowiesz, kochanie? Co ci się stało? Daiganie?! Co się dzieje?! - ostatnie słowa Erin zlały się z gwarem rozmów sąsiadów i gapiów, przez których zbitą grupę przeciskał się Daigan.

- Przepuścić mnie - odezwał się podniesionym głosem, by przebić się ponad szum gorączkowo wypowiadanych komentarzy i domysłów.

- To mistrz Daigan. Przepuśćcie go. Szybko. Przepuścić Daigana - informacja o jego przybyciu rozniosła się w tłumie. Ludzie poczęli się rozstępować. Szum rozmów przycichł.

Mag wbiegł po schodach do domu roztrącając na boki dwóch niezbyt szybkich strażników. Skręcił do kuchni, lecz tam znalazł tylko szlochającą służbę.

- Gdzie!? - ludzie aż skulili się słysząc głos Daigana. Jeden ze strażników włócznią wskazał schody prowadzące na wyższe kondygnacje.

- L...lewo... Na... lewo... m...mistrzu - wyjąkał. Inny później opowiadał, że dostrzegł tylko mignięcie białych szat maga i ogień w jego oczach.

Pomknął schodami na górę. Tam skręcił w lewo, do sypialni kupca. Wiedział już, że to nie sen oraz co tam zobaczy, lecz nawet lata obcowania z koszmarem nie przygotowały go na widok, który ujrzał, na to, co zostało z jego przyjaciela i jego żony. Musiał oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Długo dławił w sobie fale wymiotów. Obraz w jego oczach zmącił się, a nogi mimowolnie ugięły. Uczepił się laski i trwał tak, nim nie zebrał dość sił, by móc stać.

- To ja... ja ich zabiłem... To ja przyzwałem siłę, która to uczyniła... teraz nie mogę już nic zrobić... Nic... Absolutnie... - szeptał, gdy wlókł się korytarzem na piętrze cichego już domu ciągle jeszcze podpierając się białą jak papier, drżącą dłonią o ścianę.

Nagle dostrzegł poruszenie w jednym z pokoi. W wejściu stanęło jedno z dzieci kupca wpatrując się ze skupieniem w Daigana. W chaosie powstałym po odkryciu zwłok ludzie musieli o nim zapomnieć.

- Czy to ty skrzywdziłeś mamusię i tatusia? - głos rudowłosej dziewczynki był pozbawiony jakichkolwiek emocji.

- Nawet im już nie mogę pomoc - wyszeptał mag. - Zbytnio się boję, ze spotka je los rodziców. Lepiej będzie im z rodziną - zaśmiał się zdając sobie sprawę, co właśnie powiedział. - Ja im nie mogę pomóc, choć powinienem, chociaż mnie wtedy mag udzielił pomocy.

*

Daigan nie poczuł, gdy mag wyprowadził go z domu, w którym zginęli jego rodzice. Jeszcze tydzień trwał w stanie katatonii nie reagując na jakiekolwiek bodźce z zewnątrz, dopóki łagodny śpiew całkowicie nie ucichł w jego umyśle. Następne dwa lata spędził mieszkając i podróżując z magiem. Starzec nauczył go podstaw posługiwania się magią. Gdy Daigan był gotów, by terminować u jakiegoś mistrza, odszedł. Nie spotkał więcej starca, który ponoć poległ w jakimś zaciekłym pojedynku z innym magiem kilka lat później. Dziesięcioletni Daigan trafił do wieży Asnecora z Elm prowadzącego coś w rodzaju szkoły magii i wraz z innymi dziećmi miał uczyć się u niego przez następne dziesięć-piętnaście lat. Dni upływały na ciężkiej, mozolnej pracy rzadko tylko przerywanej zabawą. Wtedy też zaczął mu się śnić sen - nocny koszmar, w którym na nowo przeżywał dzień śmierci rodziców.

Z początku śnił go tylko sporadycznie, raz na kilka tygodni budząc się w nocy w mokrej od potu pościeli, później raz na kilka dni, lecz im częściej śnił ten sam koszmar, tym słabsze były zewnętrzne objawy. W końcu, gdy co noc na nowo przeżywał tamten poranek, pocenie się, stłumione krzyki i inne objawy ustąpiły. Wciąż jednak chciał krzyczeć ze strachu na samo wspomnienie snu.

Wyraźnie opuścił się w nauce, lecz po paru tygodniach, gdy jako tako przyzwyczaił się do nocnych koszmarów, nadrobił braki. Wtedy jednak okazało się, że nie może zasnąć, choćby tylko na kilka minut, by nie przenieść się do tamtego pamiętnego dnia - wydawało się, że jesli cokolwiek wywoływało te sny, wiedziało dokładnie z góry, ile on będzie spać i w odpowiednim momencie przyzywało koszmar.

Wieczorem przed dziesiątą rocznicą śmierci rodziców czuł się bardzo dziwnie. Co więcej, tej nocy sen był inny. Zamiast rodziców ujrzał w nim ciała mistrza Asnecora i Dodiego, jego najlepszego przyjaciela. Gdy następnego dnia obudził się, od razu dostrzegł załamanych przyjaciół zgromadzonych wokół niego. Długo nie mógł uwierzyć w to, co się stało poprzedniej nocy. Jego sen okazał się rzeczywistością, a rozszarpane ciała Asnecora i Dodiego znalezione w sypialni mistrza, w jego łożu były niepodważalnym dowodem.

Na szczęście nikt nie skojarzył faktu, że Daigana nikt nie mógł tego dnia obudzić, jak gdyby ktoś go magicznie uśpił, ze śmiercią kochanków. Później długo tułał się po świecie poszerzając swoją wiedzę, starając się odkryć, co go spotkało. Wielokrotnie przeżywał załamania i osobiste tragedie będąc mimowolnym świadkiem, i jak sam uważał - sprawcą śmierci różnych osób. Zawsze, gdy w swoich snach zamiast rodziców dostrzegał kogoś innego, następnego ranka przekonywał się, że ludzie ci zginęli w okrutny sposób. Z początku chciał popełnić samobójstwo, lecz z czasem, z każdą kolejną śmiercią jeszcze usilniej starał się pomóc tym, których spotykał na swojej drodze. Tym więcej też wysiłku poświęcał, by odkryć prawdę o swoich snach.

*

Kilka dni po śmierci Q'haza powrócił do wieży z oprawionym w sczerniałą, łuszczącą się skórę rękopisem traktującym o pewnych bardzo rzadko spotykanych demonach. Wypożyczył ją z biblioteki Świątyni Pragnień - zanikającego kultu, którego wyznawcy czcili hedonizm jako drogę oświecenia i zbawienia - bez wahania płacąc bajońską sumę za możliwość przejrzenia manuskryptu w swojej wieży.

Przez kolejne tygodnie mag całe dnie spędzał w pracowni próbując odczytać oryginalny tekst wyblakły już pod wpływem czasu i skryty pod wieloma warstwami komentarzy dopisanych przez kolejnych właścicieli księgi.

Wyrzuty żony i prośby dziecka puszczał mimo uszu lub kwitował krótkimi: "Później", "Nie teraz", "Jestem zajęty". W końcu doszło do tego, że opuszczał komnatę w podziemiach wieży tylko na krótkie i nieregularne posiłki; nawet na noc nie wracał do sypialni. Cały czas poświęcał księdze.

Po niespełna miesiącu usilnych starań poczuł, że odniósł sukces. W manuskrypcie odnalazł obszerny fragment opisujący istotę zdolną do zsyłania snów o działaniu podobnym jak jego własne. Co więcej, kilka stron dalej opisany został rytuał zdolny zdjąć z niego klątwę. Nie mógł marzyć o wiekszym szczęściu. Pobudzony wizją odmiany swojego losu zdwoił wysiłki. Przez następne dni nie spał nawet, byleby tylko szybciej odprawić rytuał. Nie chciał już śnić prześladującego go przez dziesięciolecia koszmaru ani razu więcej.

*

- Wszystko gotowe - stwierdził po kolejnym sprawdzeniu opisu rytuału. - Czuję się taki wyczerpany - dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wpierw nie dosypiał przez ostatnie tygodnie, a oka nie zmrużył od co najmniej dziesięciu dni utrzymując się nanogach dzięki ogromnym ilościom różnych naparów. - Tylko siądę na moment i oprę się o ścianę. Zaraz będę gotów odprawić rytuał. Nareszcie uwolnię się od tej klątwy... - głowa sama osunęła mu się na pierś. Nie poczuł nawet, gdy zasnął.

*

Ci, którzy wyważyli drzwi i weszli do wieży jako pierwsi, długo jeszcze nie mogli otrząsnąć się z szoku po tym, co dane im było ujrzeć. Następni musieli wyprowadzić trzęsących się i bełkoczących cos niezrozumiale ludzi, tak jak i będącą w szoku Erin i nie reagującą na nic córkę maga. Cała pracownia Daigana nosiła ślady walki z użyciem potężnej magii. Nikt nie wiedział, z czym musiał zmierzyć się mag, lecz jego moc nie wystarczyła, by uchronić go przed okrutną i bez wątpienia bolesną śmiercią. Dopiero później odkryto jego ostatnie zapiski:

"Dziecko. To dziecko, które nie zna niczego poza skrajnym dobrem i skrajnym złem. TO - jak każde dziecko - nie rozumie konsekwencji swoich pochopnych czynów i kieruje się emocjami, chwilowymi pragnieniami. Przeto może bezpiecznie dla innycyh koegzystować jedynie w duszy dziecka. Ono szuka innych podobnych jemu dzieci i w swojej naiwności pomaga im tak, jak uważa za słuszne nie bacząc na skutki. Teraz przestał pomagać mnie. Musici"

Tekst na nadpalonym pergaminie urywał się w pół słowa, tam, gdzie arkusz stykał się ze zwęgloną książką. Wielu głowiło się nad tym przedśmiertnym przesłaniem, niejeden zaoferował pomoc wdowie i jej dziecku. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na córkę, choć wielu z przybyłych magów wyraziło pragnienie szkolenia jej. Nikt nie usłyszał wypełniającego jej umysł delikatnego śpiewu:

- Niepotrzebny ci taki ojciec. Dobrze, że już go nie ma. Niepotrzebny...

Yarkeld
Yarkeld
Opowiadanie · 14 marca 2002
anonim