Literatura

Siatka tła (opowiadanie)

Bogusz Jan Szulc

 

Wieczorne słońce odbijało się we wstecznym lusterku jej niewielkiego miejskiego samochodu. Kiedy zjechała z asfaltowej drogi, opony wzbiły w powietrze tumany kurzu, który, złocąc się w ostatnich promieniach, osiadał na we wszystkich zagłębieniach karoserii, jakby chciał usilnie zaznaczyć swoją obecność. Jednak wkrótce strumień z ogrodowego węża natychmiast przywróci obłej powierzchni właściwy jej blask. Jako że wiosna tego roku była niesłychanie sucha, przy okazji podleje się w ten sposób trawnik – pomyślała. Dwie dosyć spore torby z zakupami na tylnych siedzeniach miały wystarczyć na kilka pierwszych dni, potem zamówi więcej przez Internet. Inaczej nie miało to sensu, ludzie wpadli w absurdalną panikę i ustawiali się w długich kolejkach przed hipermarketami. Nie miała zamiaru w tym uczestniczyć, myślami była już od dawna w letnim domu pod lasem, do którego od dziecka przyjeżdżała z rodzicami by wypocząć. W tym roku było to dosyć niespodziane, bo kiedy tylko dziś rano w biurze szef ogłosił, że od tej pory do odwołania będą wykonywać swoją pracę zdalnie, natychmiast wiedziała gdzie przeczeka to zamieszanie. Zresztą, za dwa tygodnie góra miesiąc i tak będzie już po wszystkim.
Tym czasem na horyzoncie ukazał się las, na skraju którego bieliły się ściany niewielkiego domu. Okolica była przepiękna, sosnowe pnie pięły się ku niebu z ogromnym wdziękiem aż po horyzont w obie strony. Kilkaset metrów za domem, drobna rzeczka przeistaczała się w niewielkie rozlewisko, gdzie latem żaby wygrywały na swoich gardłach całe symfonie miłosnych westchnień. Z drugiej strony rozległa łąka, niezmącona widokiem żadnych innych zabudowań czy infrastruktury z wyjątkiem kilku betonowych słupów doprowadzających elektryczność do chaty.
Podjechała pod bramę i wysiadła by zdjąć z niej zwisającą staroświecką kłódkę. Natychmiast uderzyła ją niesamowita czystość powietrza i spokój niezmącony nawet szumem wiatru, jakby cała rzeczywistość zamarła w przedszepcie. Wjechała na posesję i nie zwlekając zaczęła wykonywać standardowe czynności mające przygotować dom do użytku. Ojciec, za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżali, z wielkim namaszczeniem pokazywał jej po kolei wszystkie czynności: otwieranie okiennic, odkręcanie zaworów z wodą, załączanie zasilania i tak dalej – był to swego rodzaju rytuał wskrzeszania. Teraz czynności te zajęły jej nie więcej niż piętnaście minut. Dom był raczej skromny, ale niepozbawiony wszelkich wygód, ojciec – architekt, zaprojektował go tak, żeby był idealną przestrzenią dla ich rodziny: niewielka altanka, łazienka z jacuzzi, łączność zapewniało kilka przytwierdzonych do dachu anten. Od tylnej fasady rozpościerał się wspaniały widok na ogród przez ogromne okno tarasowe, rozsuwane na długości ośmiu metrów. Wszystko wewnątrz było wykończone w jasnym drewnie, rodzice czerpali inspiracje z domów skandynawskich, minimalistycznych i prostych w formie, ale praktycznych i estetycznych. Ponadto ojciec, ornitolog hobbysta, wykupił wszystkie okoliczne działki przeznaczone pod zabudowę, pozwalając by zarosły dziko, tworząc tym samym prywatny rezerwat dla ptactwa, które potem obserwował godzinami z tarasu przez pokaźnych rozmiarów lornetkę.

Kiedy rozpakowała torby z zakupami do lodówki mruczącej coś tam cicho o mroźnych krainach, rozsunęła okno tarasowe. Było już ciemno, światło wydobywające się z okien domu rozświetlało zarośla gęstnące się ze wszystkich stron niczym kołnierz puchowej kurtki. Stanęła na progu, zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Cisza mącona jedynie delikatnym szelestem liści pieściła jej uszy a zapach wiosennej świeżości wnikał w nozdrza i przepełniał ciało uczuciem błogości. „Pora spać” pomyślała nagle, następnego dnia wstanie skoro świt, ale teraz zamarzyła o tym aby otulić się snem pośród tego wszechobecnego spokoju. Zgasiła więc światło w kuchni i wspięła się po drewnianych schodach do sypialni.

Następnego ranka zbudziła się tuż przed świtem. Elektryczny czajnik wzbudził do wrzenia ciecz, która krótko potem stała się aromatycznym roztworem zielonej herbaty. Słońce rozświetliło już niewielki salon, kiedy rozwinęła na jego podłodze matę do jogi i ustawiła swojego laptopa vis a vis na krześle. Monotonny, śpiewny głos kobiety o silnym teksańskim akcencie wypełnił pomieszczenie kolejnymi poleceniami wdechów i wydechów. Ona nieśpiesznie naśladowała figury prezentowane na ekranie przez youtuberkę. Po skończonej sesji przeciągnęła się i poszła pod prysznic. Ciepła woda spływała po jej nieskazitelnym bladym ciele i jasnych włosach, tak naprawdę nie zabierając ze sobą żadnych istotnych zabrudzeń. Ot taki poranny rytuał oczyszczenia. Rytuały od zarania dziejów są rzeczą niezwykle ważną w życiu człowieka, choć tak naprawdę nie zmieniają w nim niczego znaczącego, a wręcz wydają się jedynie marnotrawić czas i energię. Jednak to one w dużej mierze definiują nasze „ja”, a już na pewno odróżniają nas w sposób znaczący od innych gatunków, u których rytuały występują najwyżej w kontekście godów. My, ludzie posunęliśmy się w nich o wiele dalej, z pokolenia na pokolenie dopracowywaliśmy je do perfekcji, czyniąc z nich tym samym nieodłączną część, a nierzadko sens naszej egzystencji.

Kiedy w końcu zasiadła do komputera, pomyślała, że to ogromne szczęście taki spokój, który ma i że dzięki temu na pewno będzie teraz pracować o wiele efektywniej. Wskazała kursorem ikonkę programu do tworzenia wizualizacji. Przejrzała skrupulatnie część projektu wykonaną do tej pory i zabrała się do dalszej pracy - kolejne piętro monumentalnego wieżowca, który miał powstać gdzieś w odległej stolicy, powoli nabierało wirtualnego kształtu. Program miał tło przypominające papier milimetrowy, tylko szary poprzecinany nieco jaśniejszymi liniami układającymi się w kratkę, rozciągającą się po wirtualny horyzont. Bardzo lubiła ten wzór za to, że był powtarzalny i nieskazitelny, ale w każdej chwili mógł za jej sprawą wypełnić się dowolnymi obiektami. W pewnym sensie utożsamiała się z nim i często patrzyła na otaczający ją świat właśnie przez jego pryzmat. Zachwycało ją dostrzeganie symetrii i uporządkowanie z pozoru chaotycznej rzeczywistości, która jednak oglądana z odpowiedniej perspektywy i dystansu nabierała w swojej strukturze matematycznej harmonii. Jako człowiek nowoczesny, żyjący na początku świetlistego wieku dwudziestego pierwszego, oczywiście odrzucała teorię mówiącą o stworzeniu świata przez inteligentną siłę wyższą, jednak niejednokrotnie nie mogła się oprzeć przeświadczeniu, że tak złożony geniusz nie może być jednak dziełem ślepego przypadku. Z drugiej strony, ciężko było nie przyznać, że cały ten przypadek jest możliwy w tak niepojętej nieskończoności jaką jawił się wszechświat. Po prostu możliwych kombinacji wszystkich czynników jest skończona liczba (jak wielka by ona nie była) a więc w nieskończoności musi ona znaleźć swoje miejsce i tym sposobem we wszystkich znanych wymiarach powstał punkt w którym jest ona, przed służbowym laptopem z działającym programem do tworzenia trójwymiarowej grafiki - który ze swoimi trywialnymi obliczeniami, jest tylko namiastką zawiłości jaka tworzy się nieustanie sama z siebie.

Mijały godziny, wypełniające je telekonferencje migały twarzami osób z jej zespołu zamkniętymi w niewielkich prostokątach. Kolejne pociągnięcia kursorem po kraciastej przestrzeni, powoli zapełniały ją geometrycznymi bryłami przyszłych ścian i instalacji. Odkryła, że w takim otoczeniu jej praca rzeczywiście jest o wiele bardziej wydajna - być może skończy swoją część projektu znacznie wcześniej niż przypuszczała.

Starała się nie czytać zbyt wielu wiadomości ze świata, niczego i tak nie mogła zmienić, a oszczędzało jej to wiele niepotrzebnego stresu. Po południu odłożyła komputer i wyciągnęła się wygodnie z książką na kanapie w jasnym od słońca salonie. Ten brak jakiegokolwiek przymusu sprawiał, że utrzymanie rytmu dnia - wyraźnego podziału na czas pracy i czas odpoczynku, wydawało się z jednej strony kluczowe dla zachowania równowagi, a zarazem zupełnie zbędne i dziwne – poniekąd wyuczone i nienaturalne - tak jak recytacje wierszy na szkolnych akademiach z okazji dnia konstytucji albo sztuczki zwierząt cyrkowych. Jednak głębokie zakorzenienie tego zwyczaju sprawiało, że łatwej jej było krążyć po tej samej ścieżce wydeptanej wzdłuż płotu, mimo że ów płot nagle zniknął. Przynajmniej na razie, nie za bardzo umiała przekroczyć tę niewidzialną barierę, bojąc się, że cały ten mozolnie układany, dosyć pokaźnych rozmiarów, ale jednak – domek z kart jej idealnego życia, mógłby się zachwiać i runąć.

Wieczorem wylała na rozgrzaną patelnię puszkę pomidorów i przygotowała posiłek. Pomyślała, że może powinna założyć ogródek warzywny za domem. Jutro dopisze nasiona do listy zakupów na dowóz. Pielęgnacja grządek będzie doskonałym zajęciem, które szczelnie wypełni czas wolny, poza tym świeże warzywa to samo zdrowie – a zdrowy tryb życia był przecież dla niej bardzo istotny. Był jeszcze inny powód, jako dziewczyna wychowana w mieście, warzywa kupowała na straganie bądź w markecie. Powołanie do życia tak pożytecznych roślin, dbanie o nie i stworzenie dla nich optymalnych warunków do rozwoju, za pomocą pracy jej własnych rąk, wydawało się być niesłychanie ekscytujące. To tak jakby stworzyła swój własny kawałek świata, ale tym razem nie wirtualny tylko zupełnie namacalny i dający jej wymierną korzyść.

Po kolacji zadzwoniła na Skype do rodziców. Rozpikselowane odzwierciedlenie ich odległych twarzy przejawiało wiele zatroskania i niepokoju. Jednak ona uspokoiła ich, zapewniła że wszystko dobrze i że ptaki śpiewają o poranku ile tylko tchu starcza im w małych gardłach. Ojciec uśmiechnął się na to blado – tak przynajmniej jej się zdawało, połączenie było dosyć słabe, obraz co chwilę się zawieszał i przybierał formę abstrakcyjnej mozaiki, ale to nic, wkrótce przecież wszystko wróci do normy i ten substytut bliskości nie będzie już więcej potrzebny.

Mijały dni. W zasadzie każdy z nich wyglądał niemal identycznie jak poprzedni, zmieniały się tylko obrazy wyświetlane na monitorze, zaś cała reszta rzeczywistości pozostawała niezmienna. Słońce kładło się spać za horyzontem by następnego ranka zbudzić ją delikatnym muśnięciem po policzku. Ona czasami czuła się jak księżniczka z disnejowskiej kreskówki, która wstaje rano w swoim zameczku, śpiewa radośnie witając kolejny dzień. Jedyną rzeczą, która nie należała do rutyny w owych dniach był przyjazd błękitnej furgonetki z logiem hipermarketu. Wysiadł z niej mężczyzna w masce przeciwgazowej, załadował paczkę z jej zamówieniem, na specjalny samobieżny wózek – robota, którym za pomocą pilota zdalnego sterowania podjechał pod próg jej drzwi. Boleśnie przypomniało jej to o sytuacji panującej na świecie. Stojąc na progu, skłoniła się uprzejmie w stronę mężczyzny, stojącego od niej w odległości kilkunastu metrów, lecz ten nie bacząc na nic, szybko schował się w kabinie samochodu i odjechał. Chwilę później cichnący dźwięk motoru zanikł zupełnie i wokół nastała na powrót harmonia ciszy.

Rozpakowując zakupy pomyślała, że zrobi sobie dzisiaj dzień wolny od pracy i poświęci go na założenie ogrodu. Z wykonaniem swojej części wizualizacji była bardzo do przodu, bo tak jak się spodziewała jej efektywność znacząco wzrosła, więc mogła sobie pozwolić na przerwę. Niewiele myśląc udała się do szopy za domem gdzie znalazła szpadel i inne niezbędne narzędzia. Fizyczna praca była naprawdę miłą odmianą. Kolejne ciosy łopaty odsłaniały brunatną ziemię, pełną soczystych dżdżownic. Przez chwilę przez głowę przemknęła jej myśl, że byłoby to absurdalne, gdyby po wbiciu łopaty, pod warstwą trawy odsłoniła się, przypominająca papier milimetrowy, tekstura tła z programu, przed którym spędzała całe dnie. Rozbawiło ją to do tego stopnia, że kopiąc roześmiała się na głos do samej siebie.

Dzień zleciał bardzo szybko, tuż przed zachodem słońca wetknęła ostatnie nasiona do zroszonej za pomocą węża ziemi. Zadowolona ze swojej pracy, wróciła do domu aby udać się na spoczynek.
Rośliny w ogródku, wypuściły już pierwsze nieśmiałe liście, czasami uśmiechała się do nich wychylając się znad telekonferencji, ustawiła sobie monitor tak, by móc od czasu do czasu spoglądać przez okno w stronę grządek. Od pewnego momentu codzienne pielenie, weszło do jej dziennego rytmu – pośród wschodzących rzodkwi i marchwi, nie miało prawa pojawić się choćby jedno przypadkowe źdźbło trawy. Równe kwadraty grządek pokryły się idealną zielonością, była dumna z siebie, że pod jej ręką nawet natura, przybiera geometryczny kształt.

Siedziała tak zamyślona przez chwilę, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas gładziła się ręką po policzku. Zupełnie nie potrafiła przypomnieć sobie jak długo to trwało. Zamarła z ręką w powietrzu i spojrzała na nią jak na coś zupełnie obcego. Wtedy zdała sobie sprawę, że od miesiąca nie miała kontaktu z żadnym innym człowiekiem nie licząc dostawcy z hipermarketu, który nie zbliżył się do niej na mniej niż dziesięć metrów. Dziwne uczucie ścisnęło jej gardło i wcisnęło się pod jej skórę, by jak się miało później okazać, pozostać tam już na zawsze.

Uznała, że tego dnia musi zadzwonić do rodziców. Rozsiadła się w salonie przed dużym telewizorem, by widzieć ich w skali niemalże jeden do jeden. Rozmowa trwała długo i spełzła raczej na rzeczach trywialnych, wspominaniu dzieciństwa i wspólnych wyjazdów w Alpy, oraz na powtarzanym jak mantra życzeniu „oby to wszystko się już wreszcie skończyło, żebyśmy mogli się spotkać”. Kiedy skończyli rozmawiać było już późno, więc poszła prosto do łóżka. Nie mogła jednak zasnąć i długo wpatrywała się w sufit nad sobą, myśląc o tej obco-własnej ręce dotykającej jej policzka. Pragnienie bliskości, które umiejętnie stłumiła w sobie, nie tylko w czasach zarazy, ale także przedtem (jako kobieta nastawiona na sukces preferowała modny styl bycia niezależnej singielki) zdawało się w niej teraz wrzeć i kipieć. Wsunęła swoją rękę pod kołdrę i przejechała delikatnie po ciepłym kroczu. „To naturalne” - pomyślała - „widocznie ciało dopomina się uspokojenia hormonów”. Jej wiek i moment cyklu, zdawały się potwierdzać tę tezę. Kiedy była młodsza robiła to znacznie częściej, potem nie czuła już tej potrzeby, ale widocznie znów się ona pojawiła. Kiedy to się skończy, założy aplikację randkową i pozna kogoś. Na pewno tak zrobi. To oczywiste, wielu innych ludzi w tym momencie czuje dokładnie to samo co ona więc znalezienie kogoś wartościowego nie będzie trudne, ale na razie musi poradzić sobie sama. To myśląc powoli osunęła się w sen.

Od tamtej pory wieczorne zaspokojenie, weszło do jej rutyny, ale jej początkowy entuzjazm słabł co raz bardziej z każdym dniem. Dla urozmaicenia oglądała więc w wolnym czasie seriale i filmy, chłonąc fikcyjne życia ich bohaterów i przejmując się żywo ich losami. Wszystko popsuło jednak uświadomienie sobie, że to także jest wykreowane sztucznie i tylko udaje rzeczywistość jak wszystko inne obecnie. Oczyma wyobraźni widziała scenarzystę, zmagającego się tak jak ona z pustą przestrzenią wirtualnej kartki, siedzącego laptopem na kolanach w pociągu albo w kawiarni, wymyślającego na poczekaniu zupełnie nieprawdziwe wzruszenia i radości, potem wyobraziła sobie ekipę filmową, wyglądającą z utęsknieniem przerwy, która miałaby nastąpić po tym jak tylko nakręcą tę scenę rozstania głównych bohaterów, których uczucia są tak samo nieprawdziwe jak ściany ich domu, ulepionego gdzieś w wielkim studio z wiórowych płyt. W ten sposób wszelkie filmy i książki straciły swoją kojącą moc.

Siedziała zamyślona nad klawiaturą komputera. Jej początkowy zryw do pracy skutkował tym, że mimo, że do deadline zostało sporo czasu, ona wykonała już prawie cały swój przydział. Bała się, że jeżeli zrobi wszystko, jej codzienność straci swój kręgosłup, dlatego teraz nie śpieszyła się w ogóle. Nagle z zamyślenia wyrwał ją ptak, który z trzepotem wylądował na framudze okna. Był to gil, o cudownym upierzeniu. Siedząc za szybą, wpatrywał się w nią uporczywie, kręcąc swoją małą główką. Nagle jakaś fala wzruszenia napłynęła do jej ciała, wzięła głęboki oddech i wstała chcąc podejść do okna. W tym momencie zahaczyła o kubek pełen herbaty, której nie tknęła od rana, który z chlustem wylał się na jej służbowy komputer stojący przy biurku. Ekran poczerniał. Ona przez sekundę zamarła w przerażeniu. Pobiegła na dół po ręcznik papierowy. Kiedy wróciła na górę, wnętrza obudowy unosiła się smużka dymu, a całe pomieszczenie wypełniał swąd palącej się elektroniki. Chciała krzyczeć z wściekłości, ale czym prędzej odłączyła urządzenie od prądu. I opadła z bezsilności na podłogę. Wtedy przypomniało jej się, że od przynajmniej kilku dni, ze względu na dość wolne łącze nie zrobiła uploadu swoich projektów do chmury. Zbladła i nagle, wybuchła gwałtownym płaczem leząc na podłodze. Wszystkiemu zza okna przyglądał się Gil o fantastycznym upierzeniu.

Kiedy w końcu zabrakło jej łez, zeszła na dół po swojego prywatnego laptopa, który do tej pory służył jej tylko do oglądania ćwiczeń jogi i filmów. Zalogowała się na służbowy serwer. Ostatni jej update był osiem dni temu. Westchnęła. Nie znała się zupełnie na sprzęcie komputerowym, pewnie dane z dysku dałoby się odzyskać, ale w obecnej sytuacji... Łatwiej będzie jeżeli zrobi to jeszcze raz, była na tyle przed czasem, że finalnie wyjdzie na zero przed datą oddania.
Zabrała się ponownie do pracy, dni miały nadal swój ustalony rytm i porządek zdarzeń, jednak straciła cały entuzjazm. Mijał drugi miesiąc jej izolacji, samotność która przedtem zdawała się nie być czymś co miałoby jakieś szczególne znaczenie zaczęła doskwierać jej coraz bardziej. Rozmawiała przez rozmaite komunikatory z przyjaciółmi, ale miała wrażenie, że ich odpowiedzi były bardzo machinalne i trochę czuła się jakby prowadziła konwersację z botami – oni odpowiadali jej to co chciała usłyszeć, ona nie umiała ubrać w słowa tego co czuła i zdawało się narastać w niej od kilku dni. Nocami przyjemność płynącą z dotykania swoich miejsc intymnych zastąpiły napady płaczu. Płacz ten pozwalał usnąć, ale nie przynosił katharsis tak dawniej. Pewnego dnia, obudziła się z bardzo dziwną myślą: „A co jeżeli wszyscy inni ludzie poza nią na Ziemi zniknęli???”.
Myśl ta nie dawała jej spokoju, wstała więc z łóżka i zeszła na dół w samej tylko koszuli nocnej, żeby włączyć telewizor. Na ekranie pojawił się premier w śmiesznych okularach, ale z poważną miną, który stanowczym tonem mówił, że sytuacja jest trudna ale pod kontrolą, że to moment przełomowy i że teraz bardziej niż przedtem należy nie wychodzić z domu i korzystać z usług dostawców i że wojsko będzie wyłapywać i zamykać na kwarantannie wszystkich, którzy bez uprawnienia do tego opuszczą swoje domy. I że tylko od tego zależy kiedy sytuacja wróci do normy... Wyłączyła telewizor ze wstrętem. Stwierdziła, że zadzwoni do Mamy. Jej głos zabrzmiał w słuchawce jak zawsze, wydawał się jednak tak odległy i nieobecny jakby był jakimś archiwalnym nagraniem.

- Chciałem cię tylko usłyszeć – powiedziała do słuchawki.

- Dobrze córuś - padło w odpowiedzi.

Smartwatch na jej ręce zawibrował przypominając o konferencji zespołu grafików, siadła do komputera. Ekran wypełniły kafelki pełne rozpikselowanych twarzy, oświetlonych od przodu bladym światłem monitorów. Niektórzy ludzie, korzystali z „dowcipnej” funkcji programu do telekonferencji, pozwalającej generować zastępcze tło dla ich twarzy sugerujące, że znajdują się na plaży bądź na stacji kosmicznej. „Gdyby oni sami też byli wygenerowani, nie byłoby żadnej różnicy” - pomyślała o nich i ta myśl niespodzianie wzbudziła w niej dużo niepokoju.

Pracowała do wieczora, zrobiło już się ciemno kiedy przypomniała sobie, że przez to wszystko zupełnie zaniedbała swoje grządki. Czując dziwne poczucie winy, poszła czym prędzej do ogrodu. Tak jak się spodziewała pośród zasadzonych przez nią w równiutkich rzędach roślin, kwitły mniszki lekarskie i inne chwasty. Zaczęła bez opamiętania wyrywać intruzów razem z korzeniami. Kiedy wyrwała ostatni z nich uniosła wzrok, który padł na ścianę lasu oddaloną od domu o kilkadziesiąt metrów, jednak to nie ona przykuła jej uwagę. Nad lasem, w odległości kilku, może kilkunastu kilometrów wzbijała się w powietrze bardzo intensywna łuna białego światła. W zasadzie łuna była widoczna na całym horyzoncie, ale od strony drogi nie było to aż takie dziwne – przecież tam były zabudowania, natomiast nad lasem, który był tylko przedmurzem ogromnej puszczy rozciągającej się w głąb na kilkadziesiąt kilometrów, było to bardzo dziwne. Stała przez chwilę wpatrzona w owo zjawisko, ale nie mogąc go zupełnie zrozumieć, westchnęła tylko cicho i wróciła do domu.

Od tamtej pory jej niepokój zaczął przybierać formę paranoi, tym większej, że kiedy zaglądała do wiadomości, dowiadywała się, że opuszczanie domów i przemieszczanie się bez pozwolenia jest surowo wzbronione. Myśl o tym, że została sama na całym wielkim świecie, kołatała się coraz głośniej w jej umyśle. Racjonalizm nie nadążał już w ogóle z uspokajaniem jej myślami, że przecież to absurdalne. Siedząc przy komputerze otwarła stronę hipermarketu. Od pewnego czasu można było robić zakupy w formie symulacji: animowanym koszykiem sklepowym jeździło się po wirtualnych alejkach, pakując do niego wirtualne przedmioty. Sama grafika była jednak tak nieudolna i brzydka, że odrzuciło ją od monitora. Szybkim ruchem wrzuciła do wózka kilka przypadkowych rzeczy i czym prędzej przeszła do płatności. Wiedziała, że widok kuriera nawet z odległości uspokoi w końcu jej paranoję. Dostawa miała przyjść następnego dnia po południu.

Od rana czekała przy oknie z widokiem na gruntową drogę prowadzącą do jej domu, a następnie dalej w las. W końcu pojawił się na niej tuman kurzu i wyłonił się biało-niebieski samochód dostawczy. Wyszła na próg by przywitać kuriera, jednak zamiast niego z bocznych drzwi auta wytoczył się robot na gąsienicach i potoczył się w stronę jej progu niosąc pakunek.
- Dziękujemy za bezpieczne zakupy i zapraszamy ponownie do skorzystania z naszych usług! – wybełkotało syntetycznym głosem urządzenie, po czym odwróciło się i odjechało w kierunku samochodu. Przez przyciemniane szyby kabiny nie była w stanie dojrzeć, czy w pojeździe znajduje się kierowca, który steruje robotem, czy też nie. Furgonetka odjechała, a ona stała na progu jak wryta z paczką niepotrzebnych rzeczy u stóp, w poplamionej koszuli nocnej, której nie ściągała z siebie od kilku dni. Zaczął padać ulewny deszcz.

Tego dnia do zmierzchu nie potrafiła już zabrać się za nic. Leżała tylko na kanapie w salonie, z szeroko otwartymi oczami lekko dygocąc. Deszcz nie przestawał padać kiedy zaczęło się ściemniać. Ocknęła się z tego dziwnego letargu i zdała sobie sprawę, że zostawiła otwarte na oścież drzwi wejściowe do domu przed którymi leżała doręczona wcześniej paczka. Podniosła się i podeszła by je zamknąć i wtedy jej wzrok padł na las, nad którym mimo ulewnego deszczu górowała łuna białego światła, które zdawało się odbijać i lśnić w każdej pojedynczej kropli spadającej na liście i dom. Niebywale silny impuls sprawił, że rzuciła się w kierunku komody na której leżały kluczyki do jej samochodu. Drżącą ręką sięgnęła po nie i wbiegła z domu. Samochód odpalił za pierwszym razem mimo długiego postoju. Deszcz zalewał szybę takimi strumieniami, że wycieraczki na najwyższej prędkości z trudem nadążały z odgarnianiem gromadzącej się wody. Wyjechała na drogę i skręciła w kierunku lasu. Mały samochodzik fatalnie radził sobie na grząskiej gruntowej drodze, jednak ona nie przejmowała się tym w ogóle, brnąc przez mroczne odmęty lasu. Z poziomu drogi dziwne światło nie było widoczne w ogóle, ale widziała, że jadąc cały czas prosto prędzej czy później musi dotrzeć do jego źródła. Mijały długie pełne napięcia minuty. Samochód od czasu do czasu zakopywał się w błocie, ale na szczęście udawało mu się wyjechać z zapadlisk o własnych siłach. Wody na szybie było już tyle, że nie widziała absolutnie nic. Zacisnęła więc powieki i wcisnęła gaz do dechy. Silnik ryczał, koła boksowały w miejscu, deszcz tłukł się o szybę i dach wydając odgłos podobny do galopu stada koni... i nagle ucichł. Tak jakby ktoś jednym szybkim ruchem wyłączył radio. Puściła gaz i otworzyła oczy. Przez okna samochodu sączyła się jednolita mdła biel. Samochód nadal toczył się przed siebie. Wcisnęła hamulec i auto zatrzymało się z piskiem. Chciała żeby to, co właśnie zobaczyła okazało się koszmarnym snem. Uderzyła się więc ręką po twarzy. Raz... Drugi... Piąty, ale nie obudziła się. Powoli otworzyła drzwi samochodu i ostrożnie postawiła nogę na podłożu. Było twarde, bez faktury, jednolite niczym idealnie wypolerowany granit. Wysiadła z samochodu i rozejrzała się, za jej plecami była ściana lasu nad którą wisiały ciężkie czarne chmury, z których nieustannie padał deszcz, samochód zostawił na podłożu wyraźnie ślady błota i hamowania. Natomiast w każdą inną stronę, aż po horyzont i dużo, dużo dalej, rozciągał się jednostajny widok, przedstawiający pustą siatkę przypominającą papier milimetrowy, szarą z regularną kratką o jaśniejszym odcieniu.

Symulacja uległa nieodwracalnemu uszkodzeniu.

 

 

2020

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 23 marca 2021 (historia)

Inne teksty autora

Stacja
Bogusz Jan Szulc
A więc wojna...
Bogusz Jan Szulc
​ Wyznanie
Bogusz Jan Szulc
Początek
Bogusz Jan Szulc
Koty gorszego Boga
Bogusz Jan Szulc
bezdech
Bogusz Jan Szulc
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca