Uwielbiam na nią patrzeć- jak śpi, jak się wścieka, jak zlizuje spod nosa piankę z kawy, jak poprawia szybko włosy z obawą, że ktoś zobaczy niesforny kędziorek wyzierający z gładko zaczesanych pasm. Wydaje jej się, że jest sama. A przecież obok niej wciąż przewijają się tabuny ludzi i jestem ja- ten, który widzi w niej boginię.
Jagoda z trudem próbowała odzyskać przytomność, czuła, że spod ociężałych i spuchniętych powiek spływają łzy. Łzy szoku i bezsilności wobec zastanej sytuacji. Jeszcze przez chwilę nim się opamiętała, miała wrażenie, że to tylko zły sen, z którego wybudzi się lada moment, a potem z udawanym uśmiechem na ustach opowie o nim w pracy. Twarz miała obrzmiałą do tego stopnia, że gdy próbowała otworzyć szerzej oczy widziała tylko wąskie pasma, migawki zlewających się kolorów, wśród których dominowała czerń. Rejestrowała fragment po fragmencie miejsce, w którym się znalazła. Zauważyła, że całe pomieszczenie było wyłożone ciemnymi, niemalże czarnymi deskami. Jedynym źródłem światła był mały elektryczny kominek usytuowany po lewej stronie od drzwi. Krzesło, na którym siedziała stało idealnie na środku, naprzeciwko rysowały się stare, drewniane drzwi na zasuwkę. Odwróciła wzrok w prawo, tam stała komoda, a na niej jakieś tandetne bibeloty- drewniane sówki, koniki, jakieś zdjęcia, które wyglądały z daleka jak sielskie obrazki wycięte z gazet. Aby dodać sobie otuchy powtarzała w myślach, że lepszy taki widok, niż zimna piwnica ze szczurami i łańcuch na szyi. Usilnie starała się wsłuchać w każdy dźwięk, nawet najmniejsze stuknięcie czy skrzypnięcie drewna wywoływało u niej falę niepokoju.
Starała się przypomnieć sobie, co się z nią działo zanim się tutaj znalazła. Zamknęła oczy i czuwając odtwarzała w pamięci zlepki obrazów. Ciągnął ją przez krzaki dzikich róż. Robił to z dużą lekkością, jakby nie wymagało to od niego najmniejszego nakładu sił. Jej ciało sunęło nie zostawiając za sobą śladów, była przecież lekka, drobna, niemalże jak dziecko. Miała otwarte oczy, więc wszystko widziała, jednak nie miała sił by krzyczeć lub się szamotać. Kończyny bezwładnie opadały na wszystkie strony, a kolce i drobne gałązki rozdzierały jej ubranie kawałek po kawałku. Czuła, że plecy ma zupełnie gołe, tylko jej piersi przysłaniały resztki koronki z letniej bluzki zawiązywanej na szyi. Była bosa i nie wiedziała, czy to dlatego, że zgubiła sandały, czy w ogóle ich nie miała na sobie przed porwaniem. Szedł powolnym, ale równym krokiem, nie miał nawet zadyszki, tylko czasami dłoń zatopiona we włosach i alabastrowej skórze Jagody dziwnie podrygiwała, jakby dopadały go skurcze.
Co było wcześniej? Jak się znalazłam w jego łapach?-pytała siebie w duchu Jagoda.
Szum morza, usłyszała szum morza i wtedy przypomniała sobie, że przechadzała się jego brzegiem w sobotni lipcowy wieczór, zachodzące słońce odbijało się w tafli wody, która zdawała się być coraz ciemniejsza. Z plaży Jagoda odbiła wąską ścieżką w las, tak dobrze znane jej z dzieciństwa miejsce. Mimo zapadającego zmroku i chłodnego morskiego wiatru szła pewnym siebie krokiem, w końcu przemierzała tę drogę tak wiele razy. W jednej chwili poczuła dziwny ucisk w mostku, ogarnęły ją mdłości i wrażenie, że przestaje panować nad własnym ciałem. Było jej słabo, lecz nie traciła przytomności- jej umysł tonął w nieznanym dotąd stanie. Oparła się o drzewo, starała się głęboko oddychać. Wiedziała, że jeśli nie będzie miała siły by przejść kolejnych kilka metrów do głównej drogi, to raczej nie spotka żadnego człowieka, który mógłby jej pomóc. W końcu szła mało uczęszczanym skrótem. Usiadła na ziemi, zdała sobie sprawę, że jest sama w lesie, w zupełnej ciemności. Serce waliło jak oszalałe, mdłości nie ustępowały, Jagoda stopniowo przestawała czuć swoje ciało, jakby jej organizm celowo wyłączał się kawałek po kawałku. Rozpadam się- ta myśl, jak ostry nóż przecinała jej umysł nie pozwalając zracjonalizować stanu, w jakim się znalazła. Panika nabierała na sile pod naporem odczucia bezsilności i rezygnacji. Jagoda stwierdziła, że poczeka, może odzyska siły lub straci zupełnie przytomność i będzie jej już wszystko jedno, co się wydarzy dalej. Uświadomiła sobie, że akurat dziś, ten jeden, jedyny raz nie zabrała ze sobą telefonu, który przecież od wielu lat jest jej nieodłącznym towarzyszem. Nie umiała krzyczeć, nie miała siły na wzywanie pomocy, z jej ust wydobywało się tylko dziwne charczenie. Siedziała oparta o drzewo, na policzkach czuła delikatne podmuchy morskiego wiatru. Jej uwagę przykuł pień, który zapamiętała z dzieciństwa. Jeszcze piętnaście lat temu dla Jagody i jej siostry ten pień służył za ladę sklepową, kozetkę lekarską, domek, statek piracki i stół, przy którym gościły ważne osobistości. Teraz ten sam pień, mógł być świadkiem śmierci jednej z nich. Jagoda zauważyła na pniu rozbłyskujący w ciemności biały kwarc przypominający kształtem zaciśniętą pięść. Tak bardzo zaciekawił ją ten przedmiot, że resztą sił doczołgała się do pnia, żeby tylko kamyk wziąć w dłonie. Gdy ujęła między palce białą błyskotkę paraliż jej ciała zaczął postępować dalej. Miała wrażenie, że pulsująca w żyłach krew w błyskawicznym tempie przewodzi po jej organizmie jakąś truciznę. Ręce opadły bezwładnie, głowa kołysała się na boki, a z rozchylonych ust spływała ślina. Ciało Jagody wiotczało, podczas gdy umysł nabierał ostrości.
Moja Jagódka, moja bogini. Zabiorę ją do domu, do należnego jej miejsca. Zawsze byłem przy niej, od początku. Unosiła mnie duma, gdy odnosiła każde, choćby najmniejsze sukcesy. Nadmorski las był naszą przystanią, naszym miejscem niekończących się zabaw. Na malutkim brzozowym pniu zostawiałem jej drobne upominki, żeby wiedziała, żeby pamiętała o mnie, o naszym przymierzu. Obiecałem mojej bogini, że będę jej wierny. Na zawsze.
Tylko ze mną będziesz bezpieczna. Oni cię krzywdzą Jagódko, nie widzą twojego piękna, nie potrafią go docenić w całej okazałości. Sprawię, że twoja uroda nigdy nie przeminie. To ja, tylko ja, dam ci życie wieczne o jakim inni tylko mogą pomarzyć.
Jagoda straciła przytomność. Ocknęła się dopiero w jakimś przestronnym, lecz ciemnym pomieszczeniu. Siedziała na dużym, twardym krześle z potężnym rzeźbionym oparciem. Ręce miała przywiązane skórzanymi pasami do podłokietników. Porywacz wszedł do środka z miską wody.
- Co mi zrobisz? Zabijesz mnie? Zgwałcisz?- zapytała ochrypłym głosem.
Nic nie odpowiedział. Uklęknął przed nią, zamoczył w misce z wodą starą gąbkę i zaczął przemywać jej stopy. Szczypało. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że ma na stopach jak i na reszcie ciała liczne rany i głębokie zadrapania. Nie mogła przyjrzeć się jego twarzy, było zbyt ciemno, a i jej wzrok zawodził. Delikatnie przesuwał gąbką po jej nogach, najpierw stopy, potem kostki, łydki. Gdy przechodził coraz wyżej czuła narastający dyskomfort. Zaciskała uda, on to wyczuł i zatrzymał się. Jagoda odniosła wrażenie, jakby jej oprawca starał się traktować ją z szacunkiem, wręcz z nabożnością.
- Myślę, że nie jesteś złym człowiekiem… Wypuść mnie, zrobię co zechcesz, tylko mnie nie krzywdź. Nie zgłoszę tego na policję. Powiedz mi chociaż jak masz na imię, żebym wiedziała jak się do ciebie zwracać.
Nadal nie odpowiadał. Zabrał miskę z wodą i zmierzał w kierunku drzwi. Przystanął na chwilę, jakby zawahał się czy odpowiedzieć Jagodzie. Pokiwał głową przecząco sam do siebie i wyszedł. Jagoda przyglądała się pomieszczeniu, w którym –jak sądziła- spędzi jeszcze długi czas, być może nawet resztę swojego życia.
W końcu jesteś ze mną i już nic innego się nie liczy.
Nie tak wyobrażała sobie ostatnie chwile swojego życia, z daleka od bliskich, w strachu i niepewności. Zastanawiała się jak wiele przyjdzie jej wycierpieć, w głowie chaotycznie przeskakiwały nagłówki z gazet mówiące o mordercach, gwałcicielach, handlarzach żywym towarem. Jagoda miała wrażenie, że lada moment będzie tylko chwytliwym tytułem w jakimś brukowcu. Po chwilach zupełnej rezygnacji przychodziła nadzieja, że przecież rodzina będzie jej szukać, że może jak w amerykańskim filmie w ostatniej chwili do tego pomieszczenia wpadnie policja. Wiedziała jedno- gdyby przeżyła, nic już nie będzie takie samo jak przedtem.
Drewniane drzwi znów się uchyliły lekko skrzypiąc. Jagoda starała się dostrzec jakikolwiek fragment przestrzeni znajdującej się za drzwiami, lecz nic z tego. Porywacz umiejętnie prześlizgiwał się do pokoju, tak aby nie mogła zbyt wiele zobaczyć.
Jaka ona jest piękna. Nie mogę się nadziwić, że już tu jest. Tyle czasu na to czekałem. Nienawidzę ludzi, ale ona jedna jest mi bliska. Ona jedna okazała mi prawdziwą przyjaźń, dopóki… Dopóki ONI mi jej nie zabrali.
Stanął tuż za nią, trzymając w dłoniach kilka przedmiotów. Ciało Jagody napięło się, czuła jak każdy najmniejszy mięsień tężeje, serce przyspiesza, a mózg krzyczy „uciekaj”. Wstrzymała oddech. On ujął w dłoń jej długie blond włosy, zupełnie jakby chciał je związać w koński ogon. Druga dłoń tymczasem sprawnie operowała szczotką rozczesując pojedyncze pasma i oczyszczając je z liści oraz drobnych gałązek.
- Skoro mnie zabijesz, a z pewnością to uczynisz-prędzej czy później, to zdradź mi proszę jak masz na imię i co takiego ci uczyniłam, że tak mnie krzywdzisz- z trudem powstrzymując łzy wyszeptała Jagoda.
W tym momencie jego dłonie znów zadrżały, jak wtedy, gdy ciągnął ją przez las. Słyszała jak oddycha, szybko i miarowo. Nachylił się nad nią i znieruchomiał, dotykając swoim czołem jej głowy. Musnął ją ustami, a po chwili dalej rozczesywał jej włosy. Milczał.
- Powiedz coś do cholery! Wolałabym żebyś krzyczał, nawet gdybyś miał mnie zwyzywać od najgorszych! To byłoby lepsze niż ta cisza! Tylko psychole tak się zachowują!
Jagoda zaczęła krzyczeć bez opamiętania. Próbowała się wyrywać, lecz silne dłonie oprawcy z całą mocą złapały za włosy, niczym pan pociągający za smycz swojego czworonoga, aby go uspokoić. Dziewczyna syknęła z bólu. On natomiast rozdzielił włosy na trzy pasma i zwinnymi ruchami zaczął zaplatać warkocz.
Będzie wyglądać jak wtedy, gdy byliśmy razem. Będzie taka dziewczęca i świeża. Tylko po co tyle gada. Zaczyna mnie to drażnić. Jak mógłbym ją zwyzywać? Tak się przecież nie robi. Nie takim kobietom jak ona.
Gdy tylko doprowadził do ładu jej włosy, ponownie opuścił pomieszczenie. Jagodę przeszedł dreszcz niezrozumiałej ulgi. Jeszcze żyję, jeszcze jest szansa, że to wszystko dobrze się skończy-pomyślała.
Mam dla niej piękną sukienkę, w kwiaty. Kojarzy mi się ze stokrotkami. Znalazłem specjalnie dla niej materiał z takim wzorem i krawiec uszył ją, według mojego projektu. Błękitna w stokrotki, bosa, z blond warkoczem. Całkiem jak wtedy, gdy się poznaliśmy. A to był najpiękniejszy dzień mojego życia. Tam, na plaży, gdy szukała bursztynów i muszelek.
Jagoda ponownie opadła z sił, nie jadła ani nie piła od ładnych kilku godzin, a niewyobrażalny stres i napięcie pożerały resztki jej energii. Zaczęła się zastanawiać nad tym kto i kiedy podał jej środek, po którym tak źle się poczuła. Przeczesywała w myślach wszystkie obrazy sprzed uprowadzenia. W pamięci nie odnotowała nikogo ani niczego podejrzanego, przecież była wśród bliskich i znajomych jej ludzi. Rozważała, że jest przypadkową ofiarą jakiegoś psychopaty, jednak sposób jego działania przeczył temu z całą stanowczością.
Przygotowałem dla niej to, co lubi najbardziej białą kawę z wanilią i drożdżówki. Chcę, żeby wiedziała, że przy mnie żadna krzywda jej się nie stanie, będę o nią dbał. Niech się dowie, że uwolniłem ją od NICH.
Nawet nie wiedziała kiedy on znów pojawił się w pokoju. Tym razem przyniósł tacę, a na niej była piękna malutka filiżanka wypełniona aromatyczną kawą, obok stał talerzyk z drożdżówkami. Wtedy też Jagoda dobitnie uświadomiła sobie, że uprowadzenie zostało wcześniej dokładnie zaplanowane i porywacz świetnie ją zna. Przysunął do niej krzesło, na którym usiadł, aby móc ją karmić. Jagoda wytężała wzrok, aby przyjrzeć się mężczyźnie, lecz był ubrany na czarno, na głowie miał kominiarkę, a w dodatku pokój sam w sobie był bardzo słabo oświetlony, więc na nic się zdały wysiłki dziewczyny. Delikatnie podstawił do jej ust brzeg filiżanki, dopiero wtedy Jagoda uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna i spragniona. Łapczywie połykała gorącą kawę, haust za haustem. Karmił ją niewielkimi kawałkami drożdżówki, nie stawiała oporu, bo wiedziała, że musi coś zjeść, żeby mieć siłę jasno myśleć i ewentualnie walczyć, jeżeli będzie tylko sposobność do ucieczki. Na sam koniec na tacy zauważyła zwiniętą w rulon gazetę, skinieniem głowy dała znać, że chce tam zajrzeć. Porywacz rozwinął gazetę, na pierwszej stronie widniał tytuł „Zasztyletowała własnych rodziców. Cała Polska szuka Jagody S.”.
Głuchą ciszę rozdarł nieludzki krzyk. Jagoda szarpała się, próbując się oswobodzić ze skórzanych pasów rozdarła skórę na kostkach i nadgarstkach. Gorąca krew spływała po dłoniach i skapywała z palców na podłogę. Krzyczała, dopóki nie straciła głosu. Podczas gdy targała nią rozpacz i ból, on był spokojny i niewzruszony. Wychodząc, zabrał ze sobą tylko pustą filiżankę i talerz, sam opuścił pomieszczenie zostawiając przed oczami Jagody gazetę.
Jeszcze do niej dotrze, że to dla naszego, dla jej dobra. Pozwolę jej się oswoić z nową sytuacją. W końcu to ja przy niej teraz jestem i tylko to się liczy. Z czasem zrozumie, że tylko przy mnie jest bezpieczna.
Znów zaczęła krzyczeć, niczym zwierz schwytany we wnyki, który szamocze się, a przy tym pozwala, aby ostre krawędzie jeszcze bardziej wbijały się w ciało. Po chwili głos Jagody został zagłuszony przez melodię. Przyjemny męski głos śpiewał Hey life fades away…please forgive me and try not to cry… Rozpoznała utwór Roya Orbisona, którego uwielbiał słuchać jej tata. To wspomnienie i jednocześnie okrucieństwo porywacza przerosło ją emocjonalnie i fizycznie. Stres wywołał wymioty. Do pokoju znów wszedł on- nieznany jej psychopata, morderca jej rodziców, człowiek na którego łaskę była zdana całkowicie.
- Ty pierdolony świrze!!- wykrzyknęła- Żadna kobieta nigdy by z tobą nie chciała być dobrowolnie, to teraz ze mnie robisz swoją lalkę?! Co ty masz w tym swoim chorym łbie?! Jesteś przeklętym schizolem i lepiej mnie czym prędzej zabij, bo nie będę z tobą dobrowolnie. Albo mnie zabij albo wypuść pojebie!
- Nie zwracaj się do mnie w ten sposób. Sama kiedyś mi obiecałaś, że zawsze będziemy razem. Ja dotrzymuję swojej obietnicy- po raz pierwszy mężczyzna się odezwał. Jego głos i tak nie pasował do głosów innych mężczyzn, których znała.
- Ja cię nie znam! Jak ja mogłam ci cokolwiek obiecywać?
Porywacz wyraźnie roztrzęsiony otworzył na oścież drzwi, za którymi było widać tylko gołe, białe ściany. Zniknął na chwilę, po czym wniósł niebieską sukienkę w kwiaty i położył u jej stóp.
- Co to jest? Dla babci na odpust? Taki masz fetysz, że ruchasz tylko laski w niebieskich sukienkach i z warkoczem? Wynoś się! Wolę już siedzieć w swoich wymiocinach niż to założyć! Odstrzel sobie ten durny chory łeb!
Ależ ona niewdzięczna. Jestem dla niej uprzejmy. Myję ją, karmię. Dbam, żeby była bezpieczna, a ona mnie obraża i w dodatku udaje, że nie pamięta o mnie, o naszej obietnicy.
- Naprawdę tego chcesz? Żebym odstrzelił sobie łeb?
- Oczywiście, że tak. Jeżeli uwolnisz choć jedną moją dłoń to mogę ci w tym nawet pomóc.
- Spełniłbym twoje życzenie bogini, ale nie mam broni.
- To się kurwa powieś! Sznurek chyba masz?!
Moja miłość pragnie mojej śmierci. Zrobię to. Nastraszę ją. Podobno miłość staje się silniejsza na myśl o utracie drugiej osoby, zatem niech poczuje jak by to było gdyby mnie straciła. Gdyby straciła jedynego człowieka, który może dać jej szczęście.
Przyniósł gruby sznur. Krzesło, na którym wcześniej siedział przesunął bliżej drzwi. Stanął na nim, a sznur zarzucił na hak, który był przymocowany do sufitu i wisiała na nim ozdobna latarenka. Zawiązał pętlę i przełożył przez nią głowę. Jagoda w osłupieniu spoglądała na mężczyznę. Pociągnął za sznur, aby zacieśnić pętlę. Nie czekając dłużej odepchnął nogami krzesło i gwałtownie opadł niżej, jego stopy podrygiwały zaledwie pół metra nad ziemią. W szaleńczym odruchu próbował walczyć o życie, więc złapał dłońmi sznur na szyi, lecz pętla niemiłosiernie się zaciskała. Nie mógł oddychać, słyszał trzask z tyłu głowy. Upadł na podłogę, hak nie wytrzymał. Jagoda zszokowana zachowaniem porywacza nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Podczas upadku zsunęła się z jego głowy kominiarka. Rozpoznała go, był to jej kolega z czasów dzieciństwa- Piotrek. Razem z siostrą przezywały go kamieniarz, bo jako prezenty podrzucał Jagodzie różne kamyki. Potem Jagoda wraz z rodzicami przeprowadziła się na drugi koniec Polski i znajomość została przerwana. Odnalazł ją na portalu społecznościowym, ale nigdy się nie spotkali jako dorośli ludzie, nawet nie wymienili kilku zdań na komunikatorze internetowym.
Ciałem Piotra wstrząsały drgawki, usilnie starał się złapać oddech. Leżał na boku, zwrócony twarzą w stronę Jagody, na bladej twarzy wyraźnie odznaczały się przekrwione wyłupiaste oczy. Uporczywie wpatrywał się nimi w dziewczynę. Otworzył usta- chciał coś powiedzieć, lecz spłynęła z nich tylko stróżka śliny i krew. Walcząc o życie odgryzł sobie kawałek języka, który wypłynął razem ze śliną. Ten widok ponownie przyprawił Jagodę o mdłości. Nawet gdy zamykała oczy wciąż pod powiekami miała obraz dygoczącego ciała i czerwonych oczu, odwróciła więc głowę w stronę migoczącego światła z kominka. Piotr leżał nieruchomo, od czasu do czasu wstrząsały nim krótkie spazmy, oddychał z trudem i dało się usłyszeć świszczenie podczas każdego wdechu i wydechu. Dziewczyna miała nadzieję, że ta sytuacja wstrząsnęła porywaczem i lada moment, jak tylko odzyska siły to ją wypuści.
- To dla ciebie bogini…- ledwo wyszeptał.- chyba prze…- zaczął się dusić.
- A zdychaj gnoju. Nie szkoda mi ciebie. Najważniejsze, że ja przetrwam- odparła Jagoda.
Jeżeli zdechnę, to tylko z tobą. Chciałem się z tobą zestarzeć, chciałem z tobą żyć, ale i śmierć u twego boku będzie łatwiejsza.
Jagoda uświadomiła sobie, że musi teraz dokonać wszelkich starań, aby się wyswobodzić z więzów i uciec, jej oprawca nie miał przecież możliwości, aby z nią walczyć. Zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Pomyślała, że spróbuje przesunąć się z całym krzesłem w stronę komody i może tam uda jej się znaleźć jakiś ostry przedmiot do przecięcia skórzanych pasów. Niestety, gdy z całą mocą starała się choć odrobinę przesunąć, krzesło ani drgnęło. Spojrzała w dół- masywne drewniane nogi były przymocowane do ziemi grubymi śrubami. Próbowała się wyrywać, naciągała pasy- bezskutecznie. Poczuła ponownie przeszywający ból spowodowany licznymi głębokimi otarciami. Podczas gdy Jagoda walczyła resztkami sił o wydostanie się, Piotr leżał bezwładnie, jego oddech stawał się coraz krótszy, a oczy zachodziły mgłą.
Nawet nie boli- pomyślał. Ja przynajmniej umrę szybciej i w mniejszych męczarniach niż ta niewdzięcznica. Umieram ze świadomością, że wypełniłem naszą obietnicę i jesteśmy razem. Do końca.
Przyglądała się jak odchodzi. Jej koszmarny porywacz, człowiek bez wątpienia chory psychicznie, który paradoksalnie był teraz jej jedyną szansą na wyswobodzenie i na przeżycie- gasł, a ona wciąż czuła w sobie siłę i chęć do życia. Liczyła na to, że skoro szuka jej cała Polska, to ktoś ją znajdzie, wyjaśni się cała sytuacja, a w najgorszym przypadku będzie musiała potem odsiedzieć wyrok za rzekome morderstwo własnych rodziców, ale będzie żyć.
Ciemnym pokojem znów wstrząsnął jej krzyk. Krzyczała najgłośniej jak tylko mogła, do utraty tchu, a w tle jak zacięta płyta leciał utwór Roya Orbisona. Po pewnym czasie straciła głos, do nozdrzy dotarł ohydny smród jej własnych wymiocin i krwi. Jagoda miała wrażenie, że w pokoju robi się coraz bardziej duszno. Zamknęła oczy, czekała aż zaśnie i obudzi ją dopiero dźwięk zwiastujący wybawienie z tej koszmarnej sytuacji. Zaschło jej w gardle, żołądek boleśnie kurczył się, a ciało drżało oblane zimnym potem. Czuwała, nasłuchiwała jakichkolwiek kroków, głosów-wszelkich oznak, które mogłyby zwiastować nadejście pomocy.
Zasypiała i budziła się co kilka godzin, jeszcze słabsza, jeszcze bardziej zdjęta bólem. Zwłoki Piotra nadal usilnie się w nią wpatrywały. Co jakiś czas próbowała wzywać pomocy, bo choć rozum mówił, że nie ma szans, to wola życia stawała się coraz silniejsza. Otworzyła oczy, bo wyczuła czyjeś kroki i jakiś głos, to Piotr wstał i mówił do niej, że ją uwolni, że przeprasza, poluzował więzy i wtedy ona wyszła z mroku, tak po prostu. Była wreszcie wolna. Słońce raziło ją w oczy, miała wrażenie, że jej ciało zlewa się z rytmem wzburzonych fal. W oddali stali jej rodzice, wołała ich, ale jej nie słyszeli. Nic to-pomyślała- jeszcze chwilę nacieszę się wolnością, zanim wrócę do pracy, znajomych i rodziny. Zapomniała o tym, że była brudna, głodna i obolała, to wszystko minęło, jak zły sen. Oczekiwała tylko na zachód słońca, zwróciła uwagę na piasek, który czuła pod stopami, nie wiedziała jednak, że były to w rzeczywistości tylko okruszki jej ostatniego w życiu posiłku. Słońce uparcie nie chciało schować się za linią horyzontu. Umierała. Ze zlepków wspomnień i wrażeń zmysłowych umysł Jagody stworzył obraz miejsca, które było poczekalnią, stanem zawieszenia między życiem a śmiercią. Tam było ładniej, bezpieczniej. Tam mogła czekać, na zachód słońca i pomoc, która dotarła za późno.
Kołobrzeg. Znaleziono zwłoki kobiety i mężczyzny.
W sobotni poranek spacerujący z psem mieszkaniec Kołobrzegu dokonał makabrycznego odkrycia. Pies podjął trop, który prowadził do domku na obrzeżach miasta, gdzie znaleziono zwłoki dwójki młodych ludzi. Ich tożsamość nie została podana do wiadomości publicznej, znana jest jedynie płeć denatów. Policja nadal nie podaje szczegółów tej szokującej sprawy. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że prawdopodobnie było to rozszerzone samobójstwo, a sprawa jest ściśle związana tajemniczym zaginięciem Jagody S..