Ojciec Mizgoła

Marek Jastrząb

 

...zasłużony pogiętek z rodu szlacheckiego, miał na stanie syna. Pierworodny, z racji pokaźnego wzrostu nazwany Niziołkem, cieszył się jego wszechstronnymi względami. Mizgoła chodził mu pod szkołę dla odwrotnych prymusów, a w niedzielę pozwalał spać do pierwszej w nocy.

Aż pewnej dżdżystej i niesfornej zimy, poczuł wielką niemrawość w przerdzewiałych gnatach i za kudły chwycił go mus; foremne przeczucie, że zbliża mu się wielka pora zabrać za zdychanie, syna więc do drwalni zawołał i w te słowa rzecze:

- Moje ty cacuszko niedocacane, trzeba ci wiedzieć, że jestem wiekowy i długo nie pobawię na tym łez padole, jednakowoż zanim trafi mnie szlag, chciałbym ujrzeć wnuka. Wychowałem cię na dobre pacholę, nigdy mnie nie zawiodłeś, więc jako Tata też powinieneś ujść w tłoku. Idź za głosem serca i nie waż mi się na oczy pokazywać bez ukochanej, a ja postaram się dodychać do twojego powrotu, gdy zaś wrócisz w pół żywy z mitręgi, w nagrodę dostaniesz po matusi elektryczną gitarę, a po mnie, żyźniejszą połowę spłachetka -

Syn podjął ojca pod skrzeczące kolanko i gdy się miało ku stęchłemu dniowi, wziął nogi za pas, suchy prowiant, worek na oblubienicę i wypętał się z domu podśpiewując duchem.

Szedł, szedł i szedł, i przystawał coraz częściej, bo był okrutnie utrudzon i zmordowan wielce, a im dłużej nikogo nie widział, tym bardziej chciało mu się czegoś gorącego, i taka ci nim targała tęsknica, tak mu się ckniło do domu i porządnego żarcia, że nie dostrzegł, jak zrobiło się ciemno, straszno i pohukująco. Jak okiem rzucić, skroś wichury i fujawicy, nic nie szalało. Pokładł się tedy pod dębem i zaczęło mu się zbierać na żal. Lecz nim zdążył się rozżalić na dobre, zmorzył go sen.

Spał, spał i spał, a nad rankiem wstał, i było mu jak ręką odjął: w przeczystym powietrzu ni jednej maszkary, słonko przygrzewa po Bożemu, a las szumi po ludzku, więc zaczął trusiać pychotne jedzonko, co to mu Matuś dali z płaczem na kaprawą drogę.

Czegóż tam nie znalazł: salcesony śwarne i pachnące majdanem, ser dziureczny, odstały i mocno pleśniaty, chlebuś z omastami (na domowej skwarce), a do picia - jogurt.

Gdy się pożywił, popatrzył na świat najedzonym okiem i zaraz jął się rozglądać za nieźle młodym pudłem.

Ale gościńcem nic nie kroczyło, nie pełzało i nie kryło się po chaszczach. Lecz co to, ach co to, czyżby, ach czyżby dziewczyna? Z radości przymknął jedwabne oczęta i nagle zobaczył, że między tym, co widzi, a tym, czego nie dostrzega, skrada się wielgachny potwór. Traktem międliło się coś rozlazłego, a jak wyszło zza krzaków, okazało się nieurodziwą staruszką. Baba zapiszczała w te słowa:

- O mój złoty chłopcze, uratuj mnie biedną i nieszczęsną. Czarownik - łapserdak w złą złośnicę mnie zaklął i szpetnym wierszem przynudzać każe! Ratuj mnie, a chyżo, a ja ci się jakoś wywdzięczę do smaku.

Po słowach tych zrobiło się Niziołkowi niesporo i zbędnie, bo gdy starucha nie chce być staruchą, mówi do rymu, lecz nie do ładu i składu, sprawa jest nie bardzo. Pomyślał wiec naprędce:

- Czemu nie ratować, jak nie mam nic do roboty i czy to ja wypadłem komu spod ogona? Są gorsi, co ratują i jakoś im się wiedzie. Wiedźma nie wygląda na autentyk, licho wie, tak sobie kwęka, czy prawdą leci, ale słyszałem od tatuliny, że jak się pocałuje ropuchę w największą gulajkę, to ona w rumianą laskę się zmienia, tak też z tej mańki staruchę zażyję, a jak wrócę do domu, będę sobie grał na gitarze, oj dana.

- I pocałował babę.

Zamęt się uczynił i cała dróżka wirując i unosząc się to do góry, to opadając niżej, niż było jej pisane, pokryła się pyłem, a przed nim stał kawaler jak malowanie, lecz już nie płakał w żadnym rozsądnym kierunku, tylko śmiechem się zaniósł i powiedział tak:

- Witaj moje ty niedocacane cacanie, to ja, twój ociec, Mizgoła. W twoim oku widzę zdziwienie. Powiem ci, jak doszło do zamiany wiedźmy na mnie. Czując się płocho, zawarłem szkaradny pakt z Kusym. On mi wróci młode lata, jeżeli ty, bez podpowiadania, z własnej woli pocałujesz najgorszą paskudę, jaką przed tobą postawi. Jeżeli byś tego nie uczynił, byłoby ze mną krucho i wkrótce bym sczezł. Szukanie żony, to pretekst. Nie martw się tym. We wsi, za lasem, jest mój stary kumpel i on ma córkę, która by mi się nadała na twoją. Obrotna, gospodarna i do amorów gotowa. Dzisiaj nie, ale jutro pójdziemy. A pole dostaniesz.

 

Marek Jastrząb
Marek Jastrząb
Opowiadanie · 8 maja 2022
anonim