W przyrodzie istnieją niewyczerpane zasoby energii. Fizyka współczesna twierdzi bowiem, że energia materialna nie znika we wszechświecie, ale niemożliwe jest wykreowanie większej ilości niż przewidują znane prawa masy-energii. Prawdziwy problem leży w wynalezieniu sposobów efektywnej przemiany w użyteczne formy. Najczęściej bowiem zużywamy, sztucznie wygenerowaną, energię elektryczną.
Łatwość dostępu do paliw kopalnych sprawiła, że spalanie stało się głównym procesem pozyskiwania ciepła i elektryczności. To ślepy zaułek, z którego musimy wycofać się pośpiesznie, zanim zabraknie coraz droższych paliw węglowych i efekt cieplarniany zniszczy ekosystem. W perspektywie mamy bowiem rzeczywistość martwych, nieludzkich planet układu słonecznego.
Naukowcy, inżynierowie, a także politycy poszukują drogi wyjścia z cywilizacyjnej depresji. Rewolucja technologiczna stanie się koniecznym warunkiem przetrwania gatunku.
Mimo impasu, widać pewną alternatywę w postępie energetyki ekologicznej.
Oto ciekawostka zauważona na zdjęciach satelitarnych podczas badań pola magnetycznego Ziemi.
W głębinach oceanów, powstają samoistnie, mierzące tysiące kilometrów wiry elektryczne unoszone prze masy prądów konwekcyjnych ( popularnie nazywanych prądami morskimi ), Taki układ działa, jak naturalne dynamo o monstrualnych rozmiarach w polu magnetycznym wytwarzanym w jądrze planety. Według szacunków wielkość indukowanej mocy mogłaby zaspokoić potrzeby ludzkości na obecnym etapie. Dodać trzeba, że oceany zajmują aż 70% powierzchni globu.
Na razie z trudem przychodzi ujarzmianie atmosferycznych piorunów. Ich potencjał przemysłowy pozostaje niewykorzystany. ,,Średnio, jeden piorun transportuje 5 miliardów dżuli energii elektrycznej [1]. Jest to równowartość około 1390 kWh (kilowatogodzin). Z kolei roczne zużycie prądu w europejskim domu to ok. 4000 kWh [2]”.
Wypatrujemy zatem przełomu technologicznego.