Literatura

Stacja (opowiadanie)

Bogusz Jan Szulc

*

Małomiasteczkowy dworzec kolejowy usypiał powoli przykryty lekką pierzyną śniegu,

który padając przez cały dzień skrupulatnie przykrył cienką warstwą dachówki zabudowań i

niedbale sklecony z betonowych płyt peron. Dochodziła godzina dziewiąta wieczorem, kiedy ostre zęby sopli zwisające z gzymsów zaskrzyły światłami ostatniego tego dnia pociągu osobowego, który niespiesznie nadciągał, dysząc ciężko i wydmuchując z siebie ogromne obłoki pary i dymu.

Jolanta podniosła się krzesła za biurkiem wzdychając ciężko. Za chwilę jej służba miała

dobiec końca, jeszcze ten jeden ostatni raz musi wyjść na przenikliwy mróz i odprawić skład. Nim szkarłatny poblask jego końcowych latarni zniknie za zakrętem toru, ona wróci do swojej izby na poddaszu dworca, nastawi herbatę i pozwoli jej przyjemnemu ciepłu rozlać się błogością po wszystkich członkach jej ciała. Myśl o tym momencie wypełniła na chwilę jej głowę i dopiero pisk hamulców trzy-wagonowego składu otrzeźwił ją - była przecież nadal w pracy.

Wieczornym pociągiem podróżowało za zwyczaj niewiele dusz. Na peronie oczekiwały

dwie osoby – starsze małżeństwo podpierające się nawzajem, dygocące lekko w wyniku

przenikliwego zimna, kiedy tylko szereg, żółtawo oświetlonych okien przesunął się wzdłuż peronu, natychmiast ruszyli, w kierunku wagonowych drzwi za którymi przez najbliższych kilkadziesiąt minut będą rozgrzewać swoje poczerwieniałe od zimna ręce i policzki. Z wagonów wytoczyły się cztery postacie, które bardzo szybko oddaliły się i zniknęły w tumanach pary unoszących się wciąż nad stacją po wjeździe pociągu. Jolanta już miała unieść kolejowy lizak by dać maszyniście sygnał do odjazdu kiedy nagle drzwi środkowego wagonu otworzyły się z impetem. Na peron wyskoczyła pośpiesznie młoda kobieta, szamocząca się w na wpół założonym długim płaszczu, a za nią głowę wystawił stary konduktor, którego osobiście Jolanta nie lubiła bardzo ze względu na jego otwarcie wrogie nastawienie do niej.

- Paszoł won – wrzasnął konduktor do młodej kobiety po rosyjsku. Ta zaś odpowiedziała mu coś błagalnym tonem z zupełnie niezrozumiałym dla Jolanty języku, jednak zupełnie nie

przypominającym rosyjskiego. Wymachiwała mu przed twarzą jakimś świstkiem papieru, krzycząc coś, lecz kiedy próbowała z powrotem wsiąść do pociągu, konduktor odepchnął ją z taką siłą, że ta upadła na zaśnieżony peron. Konduktor gniewnie spojrzał w kierunku Jolanty, która przyglądała się całemu zajściu z odległości kilku metrów i powiedział:

- No co jest? Odjazd!

Jolanta niewiele myśląc uniosła lizak do góry i dmuchnęła w metalowy gwizdek. Koła lokomotywy zaboksowały w miejscu po czym skład niespiesznie ruszył. Twarz konduktora, który nadal stał w drzwiach wagonu, zmierzyła Jolantę nienawistnym spojrzeniem kiedy przejeżdżał obok. Gdy tylko ostatni wagon opuścił krawędź peronu, zawiadowczyni podeszła do wciąż leżącej na śniegu kobiety.

- Nic pani nie jest? - Zapytała. Pochylając się nad nią, zobaczyła, że dziewczyna ma oczy pełne łez, Jola wyciągnęła do niej swoją rękę i pomogła wstać.

- A to skurwiel – skwitowała.

Dziewczyna powiedziała coś w niezrozumiałym języku, pociągając przy tym żałośnie nosem,

drżała z zimna, była wyraźnie wystraszona i zdezorientowana.

- Chodź, zaparzę herbaty – rzuciła do dziewczyny kolejarka, po czym wzięła ją pod rękę i szarpnęła w kierunku budynku stacji.

Jolanta, pracowała jako zawiadowczyni od trzynastu lat. Przejęła tę posadę wraz z

niewielkim mieszkaniem służbowym na poddaszu dworca po ojcu, który zanim zapił się na śmierć, wychowywał ją samotnie. Matki nie znała, przez wiele lat ojciec utrzymywał, że umarła kiedy dziewczynka była bardzo mała, jednak pod koniec życia wyznał, że matka odeszła do innego i wyjechała za wielką wodę, zostawiając go samego z dzieckiem. Można powiedzieć, że dworzec był dla dziewczyny namiastką całego świata, latem pielęgnowała malwy przy pobielonym płocie, zimą zaś strącała sople z dachu tak by spadając samoistnie nie wyrządziły przypadkiem nikomu krzywdy.

Przez chwilę po ukończeniu liceum studiowała literaturę na uniwersytecie, jednak kiedy stanzdrowia ojca, w związku z nadużywaniem alkoholu, zaczął się pogarszać musiała wrócić na stację i przejąć jego obowiązki, gdyż taki był warunek postawiony przez kolej, aby mogli zachować niewielkie służbowe mieszkanie w którym żyli. Wkrótce potem ojciec zmarł we śnie, a ona już na zawsze miała pozostać na posterunku niewielkiej stacji gdzie rytm każdego dnia wyznaczał rozkład jazdy – ten sam i niezmienny od wielu lat, jak to wtedy bywało na lokalnych liniach.

Nie lubiła ludzi i stroniła od ich towarzystwa, zarówno tych z którymi pracowała jak i tych z miasteczka, którzy często wyzywali ją od dziwadeł i babochłopów. Kasjerki, które pracowały na tym samym dworcu, często wybuchały histerycznym wręcz chichotem i szeptały sobie nawzajem coś do uszu kiedy przechodziła obok. Jedynie stary maszynista Bronek, przyjaciel jej ojca ze szkolnych lat, zdawał się być wobec niej serdeczny. Pytał jak tam zdrowie, a z okazji świąt czasami podawał jej przez okienko parowozu, słoik z ciepłymi jeszcze gołąbkami, które gotowała jego żona. Jednak ich spotkania trwały zazwyczaj krótko - tyle co kilkuminutowy postój pociągu na stacji. Resztę czasu Jolanta spędzała w samotności, czytając książki, bądź słuchając radia, które było najcenniejszą rzeczą jaką odziedziczyła. Stary przedwojenny Pionier należał jeszcze do jej dziadka, który również pracował na kolei i dostał ów odbiornik jako nagrodę za ofiarną służbę w dniu przejścia na emeryturę. W tamtych czasach, takie radio warte było małą fortunę, nic więc dziwnego, że od zawsze ów przedmiot był traktowany w jej domu z ogromną czcią. Pamięta do dziś kiedy jako nastolatka dostała od ojca lanie paskiem, za to że sama bez pytania zmieniła stację za pomocą dużego bakelitowego pokrętła. Odważyła się ponownie dotknąć radioodbiornika dopiero kiedy ojciec zmarł i od tamtej pory z ogromną satysfakcją, codziennie wieczorem przesuwała podświetlany suwak częstotliwości, nasłuchując brzmień najdziwniejszych języków z całego świata i dźwięków obco radosnej muzyki, wyemitowanej gdzieś tam daleko w lepszym świecie, gdzie nie było małych stacyjek, ojców pijaków i złowieszczych sopli spadających zimą na głowy przechodniów. Kiedy weszły do izby, obca dziewczyna nie przestawała trząść się jak liść. Jola posadziła ją na łóżku i widząc, że kobieta jest niemalże bezwładna, zaczczęła rozbierać ją z grubych warstw

płaszcza, swetrów i zniszczonych butów, które jednak były bardzo solidne i wyglądały na

wojskowe. Kiedy zdjęła z niej sweter, jej oczom ukazała się czerwona plama krwi na rękawie

koszuli, która musiała sączyć się z rozbitego łokcia. Polka westchnęła cicho, następnie nalała

ciepłej wody do miednicy i zanurzyła w niej czysty strzęp prześcieradła, po czym klękła przy rannej dziewczynie i zaczęła podwijać jej zakrwawiony rękaw. Kiedy dotknęła jej skóry ciepłą szmatką, syknęła z bólu, jednak nadal siedziała oszołomiona patrząc martwym wzrokiem przed siebie. Jolanta polała ranę jodyną i zaczęła owijać w bandaż z służbowej apteczki.

- Do wesela się zagoi – powiedziała by zmącić w końcu niezręczną ciszę, która przez cały

ten czas wypełniała pomieszczenie.

- Köszönöm – wyszeptała przybyszka. W słabym świetle czterdziestowatowej żarówki, świecącej bezwstydnie swoją nagością na kablu spod sufitu, błysnęły jej czarne jak węgle oczy.

Mimo wyraźnego wyczerpania i zmęczenia, dostrzec można było wyjątkową południową urodę

kobiety, której długie czarne kręcone włosy opadały teraz swobodnie na ramiona, odznaczając się mocno na bieli jej koszuli. Jej wgląd był zupełnym przeciwieństwem, prawdopodobnie o kilka lat starszej od niej Joli, która miała niebieskie oczy, bladą cerę i jasne włosy.

- Jesteś głodna? - zapytała gospodyni, ale widząc jedynie pytające spojrzenie dużych

brązowych oczu, pokazała palcem na otwarte usta, a następnie pomasowała się po brzuchu.

Obca skinęła delikatnie głową, więc Jola wrzuciła kilka szczap drewna do staroświeckiej kuchni,

stojącej w rogu, polała je naftą i nastawiła wody na owsiankę. Po kilkunastu minutach przelała do dwóch niewielkich misek parującą strawę i podała jedną z nich siedzącej na łóżku dziewczynie.

- Köszönöm – wyszeptała ponownie, a potem nieco mocniejszym głosem dodała – Spasiba!

- Gawarisz pa ruski? - zapytała Jola.

Lecz dziewczyna pokręciła przecząco głową.

- Skąd jesteś?

Lecz ta wyraźnie nie zrozumiała pytania.

- Mam pomysł! - powiedziała Jola i podeszła do radioodbiornika. Przekręciła gałkę strojenia tak, że znalazła się na polu z napisem „Paryż”, niewielką izbę wypełnił śpiewny francuski akcent, jednak obca dziewczyna pozostała niewzruszona. Następna w kolejce była Praga, akurat nadawali jakąś muzykę, ale kiedy tylko odezwał się spiker, było wiadomo, że nie jest to język czeski, następnie Berlin – niemieckie twarde zgłoski też nie przypominały mowy, którą posługiwała się dziewczyna, wreszcie, czerwona wskazówka zatrzymała się na polu z napisem Budapeszt, szczęśliwie, akurat dwie osoby prowadziły jakąś zażartą dyskusję na antenie. Na dźwięk języka węgierskiego dziewczyna wyraźnie się obruszyła.

- Jesteś Węgierką?

- Magyar! Magyar! - odpowiedziała kiwając głową tamta.

Jolanta podeszła do niej z wyciągniętą, ręką i powiedziała uprzejmie:

- Jola.

Dziewczyna uścisnęła jej dłoń i nieśmiałym głosem odparła:

- Eszter.

Jola popatrzyła na nią przez chwilę w milczeniu i potem powiedziała wolno, starając się powiedzieć

najwyraźniej jak tylko umiała każde słowo, licząc że być może to pomoże:

- Dlaczego tu jesteś? Co robisz w Polsce.

Nie miała w gruncie rzeczy dużej nadziei, że węgierka zrozumie pytanie, jednak z racji tego, że to pytanie było chyba naturalnym pytaniem do zadania w kolejności, dziewczyna sięgnęła do kieszeni, płaszcza wiszącego na krześle i wyciągnęła z niego pomiętą kopertę, a następnie podała ją polce. Był to list, napisany po węgiersku, jednak adres zwrotny wskazywał na miejscowość w Polsce, położoną rzeczywiście, przy tej samej linii kolejowej, kilkadziesiąt kilometrów dalej. Z koperty wypadło też czarno-białe zdjęcie młodego chłopaka w polskim mundurze wojskowym, prężącego się dumnie na baczność. Eszter, pokazała palcem na owo zdjęcie i powiedziała:

- Albert.

A następnie zrobiła rękami taki gest jakby przytulała, przez jej twarz przemknęło nawet coś na

kształt uśmiechu.

Kolejarka speszyła się trochę, ale odwzajemniła uśmiech. Jednak widząc bardzo zmęczoną

twarz swojej towarzyszki, zaniepokoiła się i dotknęła ręką jej czoła. Było rozpalone. Bez trudu

ułożyła nadal bardzo słabą kobietę na łóżku, uprzednio zdejmując z niej zakrwawioną koszulę i

szczelnie przykryła pierzyną. Następnie wydobyła z apteczki tabletkę aspiryny której na szczęście

miała fiolkę i podała wraz ze szklanką herbaty chorej.

- Aspiryna – powiedziała.

Węgierka ufnie sięgnęła po tabletkę.

- Köszönöm – powiedziała słabo.

Jola, wrzuciła jej zakrwawioną koszulę do miednicy, nasypała płatków mydlanych i zalała ciepłą

wodą. Potem rozwiesiła koszulę nad piecem by ta szybciej wyschła. Kiedy skończyła nieznajoma

kobieta spała już. Usiadła na krześle naprzeciwko niej i przez dłuższą chwilę przyglądała się, jej

twarzy. Ta niespodziana opieka nad zupełnie obcą osobą, wyzwoliła w niej bardzo dziwne uczucie,

którego nigdy przedtem nie doświadczyła w swoim życiu. To uczucie przepełniało ją jakimś

dziwnym ciepłem, które rozlewało się od podbrzusza po całym ciele aż po koniuszki palców.

Owszem opiekowała się przedtem ojcem, kiedy chorował, lub wcześniej gdy cierpiąc na ciężkim

kacu zarzekał się, że to ostatni raz, ale czyniła to ze zwykłego poczucia obowiązku wobec rodzica

czy też może bardziej z wpojonego poczucia przyzwoitości. Teraz kiedy patrzyła na jej spokojny

oddech tajemniczej kobiety, czuła się zupełnie inaczej, jej serce drżało z każdym jej uniesieniem

klatki piersiowej, drżało z wielkiej troski i przejęcia, z rodzącej się czułości, tym silniejszej, że

będącym do tej pory uczuciem zupełnie obcym w całym jej trzydziestodwuletnim życiu.

Zegar dwa piętra poniżej w biurze, wybił północ. Jola dotknęła delikatnie czoła przybyszki,

gorączka znacznie zmalała. Gospodyni zgasiła więc światło w izbie i delikatnie wsunęła się pod

pierzynę obok śpiącej Eszter. Ciepło skóry jej pleców paliło niczym żelazo skrawek jej ramienia,

którym przywarła do niej. Serce waliło jej jak młotem, minęły co najmniej dwie długie godziny,

zanim udało jej się usnąć.

Obudziła się przed budzikiem, pomimo że miała zmianę tego dnia po południu, zerwała się

na równe nogi, obmyła twarz zimną wodą z miednicy, ubrała za duży na nią kolejowy, męski

płaszcz oraz wełnianą czapkę i wyszła. Eszter była nadal pogrążona w głębokim śnie, kiedy rzuciła

spojrzenie w jej kierunku zamykając drzwi.

„Oby tylko go mieli” - powtarzała cały czas w myślach Jola - „Jeżeli nie będą mieli, może uda mi

się złapać pociąg i podjechać do miasta obok, tamtejsza biblioteka jest znacznie większa, tam

muszą mieć! Ale czy wtedy zdążę wrócić zanim się obudzi? Pewnie nie. Niech to diabli!” Nogi

prowadziły ją same śliskimi chodnikami w kierunku Domu Kultury, do którego był przyklejony

niewielki budynek, z połowicznie wygasłym neonem głoszącym „BIBLIOTEKA” (a wieczorową

porą właściwie „BI – TEKA”). Była tam częstym gościem. Pracowały tam dwie kobiety, jedna z

nich nieznacznie od niej młodsza Celina była drugą życzliwą jej osobą w mieście. Ta piegowata

dziewczyna często żartowała, że Jola niedługo przeczyta wszystkie książki w księgozbiorze i będzie musiała się wziąć, za encyklopedie, leksykony i słowniki. Czasami zapraszała ją na szklankę fusiastej kawy i papierosa na zapleczu, gdzie przychodziło im się dyskutować o ostatnio przeczytanych lekturach. Nie zdarzało się to często, jednak było to bardzo miłą odmianą, od ciągłego poczucia niezrozumienia z którym spotykała się na każdym kroku. Niestety jej współpracownica, a w zasadzie i przełożona, starsza kobieta o siwych włosach i surowym wyrazie twarzy była zupełnym przeciwieństwem Celiny i napawała Jolantę wręcz grozą, kiedy świdrowała ją pełnym wyrzutu i niechęci spojrzeniem. Dlatego mimo, że uwielbiała to miejsce, jej wizytom w bibliotece, towarzyszył często niepokój. Teraz idąc tam, modliła się w duchu, aby los sprawił, że nie będzie tam tego starego babsztyla.

Kiedy pchnęła drzwi na sprężynowych zawiasach, natychmiast dotarło do niej, że tym

razem szczęście jej nie dopisało.

- Dz... Dzień Dobry – wymamrotała.

- Panienko! Halo! To nie jest poczekalnia na dworcu, proszę dokładnie otrzepać buty ze śniegu,

panienko! - Z jakiegoś powodu uwielbiała nazywać ją „panienką”. O tym, że byłą niezamężna

wiedzieli w mieście wszyscy, ale z racji jej wieku, mało kto używał tej formy w stosunku do niej.

Stara bibliotekarka, robiła to z upodobaniem, cedząc każdą sylabę, jakby chciała dobitnie pokazać

swoją pogardę i wyższość. Panienka posłusznie otrzepała buty nadzwyczaj dokładnie i weszła do

środka, tym razem już bez żadnych grzeczności skierowała się od razu ku regałowi z publikacjami

naukowymi. Przyglądała się uważnie grzbietom książek szepcząc pod nosem ich tytuły, jednak

nigdzie nie mogła dostrzec upragnionej pozycji. Wzbudziło to zaciekawienie bibliotekarki, która

wychyliła się zza kontuaru i powiedziała:

- A co to się stało, że panienka dzisiaj nie na dziale z poezją?

Jola zebrała w sobie wszystkie siły i powiedziała jednym tchem:

- Czy jest słownik Polsko – Węgierski?

Pracownicę wprawiło to w lekkie osłupienie.

- Powinien być, ale chyba jest na zapleczu. Ze dwa lata temu, na pięćsetlecie praw

miejskich, biblioteka dostała w prezencie cały zestaw różnych słowników, więc i węgierski

powinien być, ale wydawało się, że to tak egzotyczna pozycja, że szkoda na nią miejsca na półce,

bo nikt normalny nie będzie tego szukał... Zaraz przyniosę, chwilę to potrwa bo prawdopodobnie

będę musiała wypisać kartę – dodała mimochodem, przełykając ukradkiem resztki jadu, które

pozostały jej w ustach po wypowiedzeniu poprzedniego zdania. Wróciła po dziesięciu minutach.

- Proszę bardzo. Czternaście dni na zwrot!

Ale Jola już jej nie słuchała, porwała książkę i przycisnęła do piersi jak najcenniejszy skarb i

wybiegła. Idąc przez miasto, czuła dziwną lekkość, w końcu będzie mogła porozmawiać z kobietą śpiącą w jej mieszkaniu, może dowie się o niej czegoś więcej. Wracając kupiła na targu kawał mięsa z kury na rosół i czym prędzej udała się do mieszkania.

Kiedy otworzyła drzwi do izby zobaczyła, że Eszter leży nadal w łóżku, jednak oczy ma

otwarte. Czym prędzej, odłożyła więc mięso do garnka stojącego na kuchence i przysiadła na

krześle przy łóżku obok swojego niespodziewanego gościa. Następnie wyciągnęła słownik i

położyła go przed kobietą. Wertując strony, znalazła słowo „samopoczucie” i postawiła ołówkiem

przy jego węgierskim odpowiedniku niewielki znak zapytania. Eszter wzięła do ręki książkę i po

chwili wykazała słowo „lepiej”. Następne pytanie było już złożone z kilku słów i brzmiało „Gdzie

walizka, dokumenty?”. „Ukraść” - odpowiedziała węgierka.

Kolejarka westchnęła ciężko, następnie dotknęła czoła bielącego się pod burzą czarnych loków – nadal było wyczuwalnie ciepłe. Za pomocą stronic przekazała: „Ty leżeć, ja obiad” i zabrała się za rozpalanie pod kuchnią. Eszter, przyglądała się jej bacznie spod pierzyny, kiedy pomieszczanie wypełniła woń gotującego się rosołu z lanymi kluskami. Kiedy skończyła nakryła do stołu dwa

talerze, poczuła wtedy dziwną lodowatą kulę w gardle, gdyż gest ten przywołał nagle wspomnienie o ojcu. Wskazała przybyszce krzesło, a ona w samej halce zasiadła przy stole i przez chwilę jadły w zupełniej ciszy, spoglądając na siebie raz po raz. Po skończonym posiłku Eszter skłoniła się i powiedziała swoje:

- Köszönöm! - tym razem o wiele bardziej dźwięcznym i donośnym głosem.

Jola chwyciła słownik, odnalazła właściwe słowo i ponownie narysowała znak zapytania przy

słowie „przebrać”.

Eszter skinęła energicznie głową. Jolanta podeszła do niewielkiej szafy stającej w rogu pokoju

wyciągnęła z niej czystą halkę i wełniane kalesony, oraz znoszoną kolejową koszulę i sweter.

Następnie nalała ciepłej wody do dużej miednicy i postawiła na stole wraz z kostką mydła. Tym

czasem Eszter, zrzuciła z siebie swoją brudną bieliznę i niespodzianie, stanęła przed nią zupełnie nago. Jola spłonęła rumieńcem - nigdy nie wadziła innego człowieka bez ubrania, sytuacja ta strasznie ją peszyła, tak że natychmiast spuściła swój wzrok w podłogę, jednakże inna równoległa siła, której potęgi była jeszcze zupełnie nieświadoma, kazała jej cały czas rzucać ukradkowe spojrzenia w kierunku myjącej się dziewczyny. Miała bardzo zgrabne, choć nieco zbyt wychudzone ciało, przedniego dnia, spod grubej warstwy zimowych ubrań nie dało się dostrzec, jak drobną figurę miała. Włosy pod jej pachami i na łonie były tak samo kruczo-czarne jak te na głowie, na plecach w poprzek odznaczała się długa jasna blizna, jakby od od uderzenia rzemieniem. Wzbudziła ona ciekawość zawiadowczyni, ale tym bardziej spotęgowało to jej zawstydzenie i od tego momentu dopóty słyszała chlupanie wody w miednicy nie podniosła już wzroku z podłogi. Tym czasem odległy zegar stacyjny wybił godzinę drugą, Jolanta poderwała się – zaczynała się jej zmiana. Sięgnęła szybko po słownik i pokazała ubierającej się Eszter stronę ze słowem „pracować”, a następnie pokazała na placach dziewięć. Dziewczyna skinęła głową na znak, że zrozumiała i Jola wybiegła z mieszkania. Po czym obróciła się na pięcie, wróciła do izby, włączyła radioodbiornik i ustawiła wskaźnik na Budapeszt. Po czym wychodząc uśmiechnęła się do węgierki, która także

rozpromieniła się uśmiechem.

Po śmierci ojca, Jola natychmiast wzięła się za porządkowanie mieszkania. Wyrzuciła stare metalowe łóżko, na którym dokonał żywota, pobieliła ściany, wyrzuciła sterty gazet i słoików,które nie widzieć czemu gromadził. Dzięki jej wysiłkowi mieszkanie, chociaż nadal bardzo skromne, stało się nawet przytulnym miejscem. Sprawiło jej to całkiem sporo satysfakcji, w końcu czuła, że ma swój skrawek, który należy tylko do niej i nie musi się nim z nikim dzielić. Kupiła na targu materiał na zasłony i obrus, stare poobijane miednice wymieniła na nowe, emaliowane. Na regale rozstawiła kilka tych książek, które posiadała na własność, nie było ich wiele i tak, jej

ulubiona Virginia Woolf znalazła się między przedwojennym brewiarzem po dziadku, a

staroświecką książką kucharską z prostymi przepisami dla pań domu. W końcu jednak po wielu

trudach, związanych z remontem i porządkowaniem zaniedbanego przez lata mieszkania, mogła powiedzieć, że miała swój azyl – miejsce odrębne od złego świata w którym czuła się absolutnie bezpiecznie.

Tego dnia służba dłużyła jej się niesamowicie, kolejne pociągi przyjeżdżały i odjeżdżały

nieśpiesznie w dal a ona pochylona nad służbowym kajetem zapisywała skrupulatnie ich numery.

Kilka razy myślała o tym, żeby pójść na górę zobaczyć jak się miewa jej gość, ale ostatecznie

uznała, że być może byłoby to zbyt nachalne. Lata samo-izolowania się od społeczeństwa, sprawiły, że nie za bardzo wiedziała co wypada a co nie w takiej sytuacji. Nie mogła za to przestać myśleć o tym co zobaczyła przed wyjściem. O jej cudnym nagim ciele, z długą blizną na plecach. Obie te rzeczy intrygowały ją strasznie, ale w tym wypadku to nawet nie bariera językowa była największą przeszkodą w zadaniu palącego pytania, lecz ogromny wstyd jaki wywoływała u niej sama myśl o tej chwili, której wspomnienie wracało do niej wciąż samoistnie niczym echo. Za każdym razem przeżywała to wspomnienie niemalże tak samo mocno jak wtedy kiedy zdarzyło się to naprawdę.

W końcu stacyjny zegar wybił dziesiątą, ostatni pociąg gwizdnął przeciągle i odjechał ku

zapomnieniu. Jola zamknęła drzwi od dyżurki i niespiesznie, jakby ociągając się udała się na górę.

Drżącą ręką nacisnęła klamkę. Eszter siedziała na stołku i cerowała swoje ubrania rozdarte podczas upadku. Była wyraźnie w dobrym humorze.

- Dobry wiecor – powiedziała do Joli z trudem wymawiając polskie słowa.

Jola podeszła do niej i pokazała na karcie słownika słowo „samopoczucie”. „Dobry” otrzymała w

odpowiedzi. Uśmiechnęła się do niej, jej zakłopotanie z każdą minutą stawało się coraz większe. W tle cały czas grało radio ustawione na Budapeszt, długie fale trzeszczały i piszczały, odbijane od jonosfery ale całkiem wyraźnie było słychać słowa i muzykę. Nagle w radio zaczęła lecieć piękna melodia, która zaczęła narastać. Eszter poderwała się z miejsca i mówiąc całe długie niezrozumiałe zdanie po węgiersku poderwała Jolę, chwyciła za ręce i zaczęła z nią tańczyć. Polka, będąc początkowo w szoku tym spontanicznym zachowaniem, zesztywniała, ale w miarę jak naprawdę piękna melodia i jeszcze piękniejsze niezrozumiałe słowa wypełniały pomieszczenie, oddała się uczuciu lekkości. Wtedy głośnika zabrzmiał refren piosenki:

 

 

“Igen, jött egy gyöngyhajú lány,

Álmodtam, vagy igaz talán,

Így lett a föld, az ég Zöld meg kék,

mint rég. Igen, jött egy gyöngyhajú lány,

Álmodtam, vagy igaz talán,”

(Dziewczyna o perłowych włosach – Omega) 

 

Jola unosiła się pięć centymetrów nad ziemią, jej świat wirował, a w oczach pociemniało, usta

wypełniła dziwna słodkość. Ta cząstka jej duszy, która od urodzenia leżała nieużywana gdzieś

głęboko w skórzanym pokrowcu ciała, nagle rozdzwoniła się milionem barw i zabłyszczała

harmonią wszystkich dźwięków. Wszystkie kolory w jej głowie zlały się w jeden a następnie

rozdzieliły się na miliardy innych, zupełnie nowych i nad wyraz pięknych - tak że nie sposób z było znaleźć słowa w jakimkolwiek języku by je opisać. Eszter zakręciła nią zgrabny piruet i widząc, że jej gospodyni jest w siódmym niebie sięgnęła w kierunku radia aby pogłośnić muzykę. I wtem stało się coś nieoczekiwanego, bakelitowa gałka głośności odpadła od radioodbiornika, razem z metalowym trzpieniem na którym była osadzona, a który to sięgał w głąb potencjometru głośności radia. Urządzenie zamilkło i zgasło. W pomieszczeniu nastała cisza. Cała magia chwili prysła w okamgnieniu. Eszter stała pośrodku pokoju trzymając w ręku uszkodzony element.

- Sajnálom!!! - krzyknęła drżącym głosem i zalała się łzami.

Przez głowę Joli natychmiast przemknęło wspomnienie, jej ojca uderzającego ją paskiem od spodni

jako karę za dotykanie radia. Jola wzdrygnęła się. Po czym podeszła do zapłakanej dziewczyny,

wzięła ułamaną część z jej ręki i przytuliła mocno.

- To nic, nie przejmuj się. Nic wielkiego się nie stało.

Dziewczyna odwzajemniła uścisk jakby zrozumiała jej słowa i przywarła szczelnie ciałem do jej

ciała płacząc nadal i wyrzucając z siebie fragmenty zdań po węgiersku. Jola przejechała dłonią

czule po jej włosach, gładząc jej głowę. Znów dziwne uczucie zmieszania połączonego z

fascynacją, wróciło do niej, przycisnęła swoją głowę do jej czoła i szeptała.

- Już dobrze, tutaj jesteś bezpieczna, tutaj jesteśmy bezpieczne...

Nagle w przypływie odwagi wsunęła dłoń pod jej koszulę i przesunęła palcami wzdłuż długiej

blizny, tak jakby chciała się namacalnie upewnić, że jest ona prawdziwa. Potem sięgała poi leżący

na stole słownik i zadała pytanie:

„Kto zrobił?”

Twarz Eszter stężała, przestała szlochać, ale łzy nadal pływały z jej wielkich czarnych oczu, wzięła

do ręki słownik i zaczęła go wertować, po chwili wskazała palcem proste słowo:

„Matka”.

Następnego dnia zaczynała pracę rano. Pozwoliła przyjść Esztrer na dół do biura,

teoretycznie nie powinna tego robić, ale jako że była to sobota - ruch był mały i nie było wielkiego ryzyka, nieoczekiwanej kontroli. Jola wyszła na peron, żeby za pomocą długiego kija strącać sople szczerzące się z dachu nad poczekalnią, Eszter przyszła jej pomóc. Jako, że od rana poprawił jej się humor, szybko, zaczęła zaczepiać pracującą Jolę, rzucając w nią kulkami śniegu. Kolejarka początkowo starała się nie reagować na te zaczepki, ale w pewnym, momencie nie wytrzymała i rzuciła się pędem w kierunku węgierki, którą pchnęła i przewróciła przygniatając swoim ciałem, na miękką zaspę, usypaną w kącie stacji. Obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a ich twarze znalazły od siebie w odległości zaledwie kilku centymetrów od siebie. Jolanta spojrzała głęboko w ciemne źrenice przybyszki, z bliska wydawały się jeszcze piękniejsze. Trwało to kilka długich sekund, podczas których uśmiech spełzł z twarzy polki i nagle wobec tej dziwnej bliskości i intensywności kontaktu wzrokowego poczuła się bardzo niezręcznie. Zerwała się na równe nogi i pomaszerowała w kierunku drzwi do dyżurki, zostawiając zaskoczoną Eszter, ciągle wbitą w głęboką zaspę śniegu.

Popołudnie miała wolne, za pomocą słownika, zaproponowała spacer nad pobliskie jezioro,

które skute lodem wyglądało o tej porze roku przepięknie. Szły więc razem ścieżką, którą Jola w

swoim życiu przemierzała wielokrotnie, ale nigdy nie zwracała uwagi na to jak piękny widok z niej się rozciągał. Idąc obok ciemnowłosej dziewczyny, zdała sobie sprawę, że nigdy w całym swoim życiu nie czuła się tak szczęśliwa, że tak naprawdę do tej pory nie potrafiła określić czym jest szczęście. Całe jej dotychczasowe życie było bardzo jałowe, monotonne i pozbawione

jakichkolwiek radości. Bała się ludzi bo myślała, że większość z nich jest zła i jedyne na co może od nich liczyć to szydercze słowa i gesty. Tym czasem nagle, obcy zupełnie człowiek, odmienił jej życie - tchnął zupełnie mimowolnie ciepło w sam środek najtęższej zimy.

Ich oddechy parowały na mrozie kiedy szły. Eszter, której cały czas nie opuszczał dobry

humor, zaczęła naśladować dźwięki parowozu i krążyć wokół Joli wypuszczając z ust kłęby pary. Jolę też w pewnym momencie zaczęło to bawić. Zatrzymała się i zerwała gałązkę, na której szron, stworzył piękną krystaliczną strukturę. Pod światło, mieniła się ona wszystkimi kolorami tęczy, a jednocześnie była niesamowicie krucha i nietrwała. Jola zatrzymała ręką krążącą wokół niej nadal Eszter i wpięła gałązkę w klapę jej płaszcza, niczym ozdobną broszkę.

- Proszę królowo.

Węgierka, natychmiast sięgnęła po taką samą gałązkę i wpięła ją w klapę płaszcza polki. Następnie chwyciła ją za ręce i patrząc gębko w oczy powiedziała półszeptem:

- Köszönöm.

Jola sięgnęła po słownik, który trzymała za pazuchą płaszcza i wskazała w nim trzy słowa:

„zostać”, „wiosna”, „proszę”.

Eszter westchnęła ciężko znów popatrzyła popatrzyła jej w oczy i uśmiechnęła się.

„Dobrze”.

Mijały dni. Eszter przesiadywała codziennie razem z Jolą w jej dyżurce, a po pracy chodziły razem na spacery po okolicy. Po powrocie, chińska herbata smakowała dobrze jak nigdy. Dziewczyny nauczyły się ze słownika, kilku podstawowych słów w obu językach, co znacząco poprawiło sprawność komunikacji między nimi. Jola czuła się jak nigdy przedtem lekko i cudownie, jednak nadal dziwna i niezrozumiała część tego uczucia, zdawała się paraliżować jej zmysły. Leżąc w łóżku przytulały się do siebie, rozgrzewając się nawzajem w zimne lutowe noce.

Ich dłonie dotykały czasami opuszkami skóry pleców czy brzucha czule i zupełnie bez powodu,

stało się to zupełnie oczywiste. Pewnej nocy kolejarka nie mogła zasnąć, zapach ciała tamtej

dziewczyny pomieszany z zapachem mydła doprowadzał jej zmysły do szaleństwa. Eszter spała spokojnie od kilku godzin. Jola delikatnie objęła ją i dotknęła dłonią jej brzucha, był miękki i ciepły, delikatnie falował unoszony sennym oddechem. Zaczęła przesuwać dłoń w górę w kierunku mostka, aż w końcu jej palce dotknęły piersi. Była jędrna i miła w dotyku. Eszter poruszyła się nagle.

- Albert, álljon meg! - wymamrotała przez sen.

Jola cofnęła rękę na dźwięk jej głosu, tej nocy nie była już w stanie zasnąć.

O poranku kolejarka ubrała się i zeszła na posterunek. Nie miała w zwyczaju budzić tamtej

dziewczyny, zazwyczaj budziła się koło dziewiątej i wtedy schodziła do niej do biura, gdzie

siedziała cicho w kącie przez resztę zmiany Joli rysując w zeszycie i pisząc chyba coś w rodzaju pamiętnika. Obie ośmieliły się już na tyle często przechadzały się razem po peronie i nie straszne były już im nawet wlepione w nie oczy kasjerek, które często rozprawiały żywo zza swoich szyb o tym co (wydawało im się że) widzą. Tego dnia, po nieprzespanej nocy Jola była bardzo zmęczona i senna. Kiedy wjechał pociąg w ostatniej chwili wyskoczyła na peron by dać sygnał odjazdu. Za nią przez drzwi wysunęła się z dyżurki Eszter. Pech chciał, że akurat naprzeciw przy wejściu do wagonu stał konduktor , ten sam który kilkanaście dni wcześniej wyrzucił na mróz Eszter z pociągu. Kiedy zobaczył dziewczynę, w drzwiach dworca, podszedł do niej i zaczął na nią krzyczeć.

- O ty mendo! Miałem nadzieję, że zamarzłaś, a ty się tu zagnieździłaś pasożycie jeden.

Jeszcze z tobą nie skończyłem, już ja cię nauczę!

Uniósł rękę na przerażoną Eszter i spoliczkował ją. W tym momencie doskoczyła do niego Jola i

zdzieliła go metalowym lizakiem sygnałowym po głowie.

- Wypierdalaj pan! No już! - nie spodziewała się, że ma w sobie tyle odwagi aby z taką siłą postawić się despocie. Teraz chwyciła go za fraki i pchnęła w kierunku wagonu.

- Odjazd! - Krzyknęła.

- Będę musiał to zgłosić! - Wrzasnął konduktor. - Pożałujesz tego!

Pociąg wytoczył się ze stacji zabierając na swoim pokładzie rozsierdzonego konduktora.

Tymczasem Eszter stała jak wryta, zalewając się strumieniami łez. Nie mówiąc nic Jola wciągnęła ją do wnętrza dyżurki i posadziła na krześle. Dziewczyna zaniosła się głośnym szlochem.

- No już, już dobrze, już nic ci nie grozi – mówiła tuląc jej głowę. Klęknęła przy niej teraz

ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Popatrzyła jej w oczy, a następnie widząc

spływającą perłowa kroplę, przysunęła do niej swoje wargi spijając ją z jej policzka. To samo

zrobiła z łzą spływającą z drugiej strony, tym razem po policzku w który uprzednio wymierzony

został cios przez sadystę. Dotknięcie warg przerodziło się w delikatny pocałunek. Potem drugi

nieco śmielszy. A na końcu w trzeci. W usta. Eszter na początku nie zareagowała, ale kiedy Jola

odkleiła swoje wargi od jej warg, węgierka chwyciła ją za głowę i przycisnęła po raz kolejny do

swojej, zatapiając się w kolejnym pocałunku.

Do końca służby trwały już przywarte do siebie w szczelnym, uścisku opuszczając go tylko

na te krótkie momenty, kiedy pracownica musiała wyjść na peron odprawić kolejne pociągi. Po

zakończonej zmianie, wróciły na górę położyły się na łóżku i nieustannie patrząc sobie w oczy,

syciły koniuszki swoich palców dotykiem. Czułość była dla Jolanty niczym najpotężniejszy

narkotyk, którego jednorazowe spróbowanie uzależnia trwale na resztę życia. Nie chciała widzieć co się z nią stanie, kiedy nagle zabraknie obok tej, która ją nią obdarowała. Ale teraz czuła się bezpieczna i ukojona błogością. W tym stanie zastał ja sen.

Kiedy się obudziła było już ciemno za oknem. Eszter nie było obok w łóżku, stała przy

kuchni mieszając drewnianą łyżką w garze.

- Kolacja – powiedziała uśmiechając się. Zasiadły razem do stołu.

Długa drzemka w ciągu dnia sprawiła, że Jola tej nocy ponownie nie mogła zasnąć. Jej

głowa wirowała od myśli tym razem takich, które przepełniały ją niepokojem. „A co będzie kiedy

ona wyjedzie na wiosnę? Czy nadal będzie chciała odnaleźć tego mężczyznę ze zdjęcia?

Wypowiedziała przecież jego imię przez sen ostatnio, a to znaczy, że musi o nim myśleć. Muszę

zrobić wszystko, żeby o nim zapomniała, muszę sprawić, by chciała zostać ze mną! Nie chcę żyć tak jak przedtem. Nie chcę być już sama!”

Pomieszczenie wypełniał delikatny poblask dogasającego paleniska pod kuchnią. Eszter spała

głęboko tuląc się do niej. Jola podniosła się na łokciach zsuwając z siebie jej rękę. W rogu przy

drzwiach na wieszaku majaczył zarys płaszcza węgierki. Jola wstała i podeszła do niego. Wsadziła rękę do wewnętrznej kieszeni i wyciągnęła z niej list w błękitnej kopercie oraz zdjęcie. Następnie przykucnęła obok pieca kuchennego. Delikatnie, żeby nie narobić hałasu otworzyła drzwiczki.

Twarz chłopaka na zdjęciu rozświetliło pomarańczowe światło żaru, kiedy jej ręka zatachała się

przez chwilę. Buchnął żółty płomień odsyłając w niepamięć rysy twarzy chłopaka oraz jego

miłosny list wraz z adresem zwrotnym na kopercie.

Jola wróciła do łóżka i mocno przytuliła się do Eszter.

Następny dzień upłynął na podobnej miłej rutynie jak wszystkie dni poprzednie. Po pracy wybrały się na spacer poprzez zaśnieżone pola z których było widać malowniczą panoramę małego miasteczka. W pewnym momencie podczas przechadzki Eszter sięgnęła do kieszeni płaszcza i jej ręka zamarła. Zaczęła gwałtownie przeszukiwać pozostałe kieszenie. Widząc zaskoczenie na twarzy polki, pokazała jej żeby podała jej słownik. „List” „Zginąć” - powiedziała.

„Może”, „wypaść”, „droga” - odpowiedziała Jola.

Wracały obie zgięte w pół przyglądając się warstwie śniegu leżącego przy drodze, choć Jola

doskonale wiedziała, że to daremne.

Eszter była smutna kiedy wróciły do domu, zaczęła przeszukiwać mieszkanie i odsuwać

meble w poszukiwaniu koperty. Kiedy jednak na nic się to zdało, usiadła za stołem wyraźnie

załamana. Jolanta usiadła naprzeciwko niej, chwyciła ją za ręce i długo głaskała ją po bladych

dłoniach. Węgierka spojrzała na nią swoimi zasmuconymi oczami, następnie wyswobodziła swoją prawą dłoń z jej uścisku i dotknęła czule twarzy Jolanty.

- Dziękuję – powiedziała po polsku.

Jola z bijącym sercem położyła na stole słownik, przewertowała kilka stron a następnie skierowała palec wskazujący na swój mostek a następnie na słowo wybite pośród innych na szarym papierze. Brzmiało ono „zakochana”. Eszter najpierw wyprostowała się na krześle a następnie ujęła w swoje dłonie, dłoń Joli która spoczęła na karcie słownika i mocno przycisnęła do swojej piersi. Po twarzy Joli zaczęły spływać wielkie łzy, nie wiadomo czy szczęścia, czy żalu do losu o te wszystkie lata spędzone w skrajnej samotności, która najwyraźniej dobiegła właśnie końca. Eszter tuliła ją jak tylko umiała najmocniej, szepcząc jej do ucha węgierskie słowa, które wydawały się mieć bardzo czułe brzmienie. Trwały w takim uścisku bardzo długo.

Tej nocy to Eszter nie mogła zasnąć. Jola, być może z nadmiaru emocji usnęła niemalże

natychmiast po tym jak położyła się do łóżka, jednak węgierka nie była w stanie zmrużyć oka.

Bardzo dużo myśli kołowało się w jej głowie. Często bardzo sprzecznych. Z jednej strony czuła się tu bezpiecznie i dobrze jak nigdy przedtem, jednak jej motywacja by uciec od matki i ruszyć w szaloną podróż do obcego kraju była zupełnie inna. „Może nie ma co walczyć z losem, skoro

wszystkie jego znaki zdają się prowadzić ku niej?” - myślała. Czuła do polki bardzo dużo

pozytywnych uczuć, jej bliskość wprawiała ją w dziwną ekstazę, jednak najważniejsze było to

poczucie, że wydaje się być osobą na którą może liczyć i która nigdy nie zawiedzie jej zaufania. Z drugiej strony ona też komuś coś obiecała... Czyż nie złamała już tej obietnicy wystarczająco.

Przecież tak naprawdę już od wielu dni myślała o tym żeby zostać z Jolantą na zawsze, a to jej

dzisiejsze wyznanie było chyba najpiękniejszym, czego mogła od niej oczekiwać.

Dziewczyna przekręcała się z boku na bok nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Tymczasem za

oknem poszarzało, nadchodził świt. W izbie zrobiło się chłodno. Eszter wstała i podeszła do

kuchennego pieca, wrzuciła do środka kilka kawałków drewna i polała je naftą. Buchnął jasny

płomień. I wtem w rogu popielnika, dostrzegła malusieńki skrawek niebieskiego papieru. Jej serce załomotało, a w głowie zakręciło się. Chwyciła w dwa palce kawałek papieru i podniosła do oczu z niedowierzaniem. W jednej chwili zrozumiała wszystko. Porwał ją ogromny gniew i smutek w wyniku zawiedzionego zaufania. Nagle z oddali dało się słyszeć gwizd, pierwszego porannego pociągu, który codziennie bladym świtem odjeżdżał ze stacji. Wstała i rozejrzała się po izbie, po czym zaczęła narzucać na siebie swoje ubrania. Na stole spostrzegła portfel należący do Joli, otworzyła go, w środku było kilka banknotów. Nie znając dokładnie wartości polskich pieniędzy, zabrała je mając nadzieję, że wystarczą one na bilet. Pamiętała jeszcze nazwę stacji, a potem?

Potem się zobaczy...

Dudnienie pociągu narastało, nacisnęła na głowę wełnianą czapkę i wybiegła z izby.

Jolę obudził przenikliwy chłód. Uniosła się na łokciach i spostrzegła otwarte na oścież drzwi

do mieszkania.

- Eszter!? - zawołała.

Wstała z łóżka i dostrzegła leżący na stole wypatroszony z pieniędzy portfel. Do jej umysłu w lot

dotarło co się stało, jednak jej serce nie było w stanie zaakceptować tej prawdy. Jola wybiegła boso,

w samej halce z mieszkania. Kiedy wbiegła na peron pociąg właśnie nabierał rozpędu.

- Staaać! Zaaatrzymać się! - wrzeszczała w wniebogłosy.

Jej oczy zalały się łzami, czerwone latarnie minęły właśnie koniec peronu.

- Szerelmes!!! - krzyknęła jeszcze dławiąc się szlochem.

Lecz pociąg zniknął już zupełnie tumanach dymu i pary, a jego stukot stawał się coraz cichszy i

cichszy.

Została na peronie sama.

 

 

(2021)

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 13 czerwca 2022 (historia)

Inne teksty autora

A więc wojna...
Bogusz Jan Szulc
​ Wyznanie
Bogusz Jan Szulc
Siatka tła
Bogusz Jan Szulc
Początek
Bogusz Jan Szulc
Koty gorszego Boga
Bogusz Jan Szulc
bezdech
Bogusz Jan Szulc
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca