Zakrawa to na trywialne marudzenie, lecz są ludzie, którym do całkowitego nieszczęścia potrzeba stosownej oprawy. Sami z siebie nie potrafią być przygnębieni w sposób wiarygodny. Cierpią nieudolnie, po łebkach i wyjątkowo prozaicznie.
W ich roztkliwieniu brakuje ikry, autentycznego entuzjazmu, furii, odrobiny ochoty na płacz, a ich znoszone tragedie prują się i rozłażą w szwach. Przykro mi, ale ja, choć również zaliczam się do wspomnianej kategorii lamentowników, oficjalnie pogardzam nimi bez wytchnienia: za dnia lub podczas nocy.
Ze wstrętem oceniam ich nietrafną rozpacz, ich ubożuchne upokorzenie, powstałe na skutek zbyt rozrzutnego wylewania łez na śmietnik.