Powiada się, że przed ciągniętym na egzekucję pojawia się niewidzialna przestrzeń, wewnętrzna tkanka wyszmelcowanych ambicji, umożliwiająca mu powrót. Jednak powrót ten nie ma starej, poprzedniej, znanej i swojskiej, przyjaznej i bezpiecznej formy, lecz przybiera kształty jeszcze niewyjaśnione, a już nieosiągalne, jeszcze rozświetlające mrok, a już nasączone jadem pesymizmu, nieodwołalnością własnego odchodzenia, która nadaje, uciekającej spod nóg rzeczywistości - nowy szlif.
Człowiek, przygotowany na wejście w krąg nowych doznań, chce im sprostać, stawić im czoło, zmienia się, zaskakuje otoczenie, zadziwia trudno pojmowalną i radykalnie inną postawą wobec tego, co przeżywał dotąd. Jeżeli był skąpy, staje się rozrzutny. Serdeczny i nieomal życzliwy, zaczyna być małomównym, nieprzerwanie rozdrażnionym burkliwcem.
Jeżeli dotąd żył skromnie i uczciwie, naraz ma krwiożercze kły, rzuca się w histeryczne ekspresje, pcha się na afisz i włazi na tapetę; chce, by o nim mówiono, by było z nim hałaśliwie, rozgwarowo, gadająco. Dąży do zwrócenia na siebie uwagi, do zaabsorbowania sobą, do poznania go nie takim, jakim był, gdy żył bez kary za łaskawy los, ale takim, jakim pragnął być. Dopędza go zabrudzony werdykt przygodnego biletera z przygodnego raju i nareszcie jest spłoszony, nieufny, nie wie, co go spotka.
Jeżeli był zabójczym elegancikiem, który wydzielał z siebie zapachy odpowiednie do sytuacji, nosił przy sobie, stosownie do okoliczności, zestawy kosmetyczne, dezodoranty i cuchnidełka w żelu, pewnego dnia pokazuje się w miejscu wybitnie publicznym w zatłuczonej kreacji wyciągniętej ze zsypu, a na dostojnej głowie do pozłoty ma świerzb.
Lecz są i tacy, jak ja, którym żaden wyrok, żadna egzekucja nie przeszkadza dobrze się trzymać. Odwrotnie, od im większego kociokwiku się opędzają, tym bardziej chcą go sobie chwalić.
Mam wolę, kieruję się natchnieniami, dążę do celów, o których nic nie wiem, które zmuszają mnie do doznań o niejasnym przeznaczeniu. I w tej osobliwej aureoli trwogi doznaję mieszanych wrażeń, ponieważ przychodzą do mnie skomplikowane obrazy uchodzącego świata, przejmujące widoki zabronionych owoców.
Mój wzrok, rozjarzony niknącymi zmysłami, odsłania przede mną porzucone chwile zdziwień, które, stwierdzam, należały kiedyś do mnie i były kiedyś moim niepisanym przymierzem ze światem. Mówię sobie więc, że jestem teraz uosobieniem prochu, bo wierzę w niepowtarzalność swojej znikomości. W bycie pyłem, którego tragedia polega na niedokończonej degradacji.