Jak doniosły statystyki, wszystkie miasta, wsie i wysypiska na jednym z możliwych wszechświatów okazały się nadmiernie zagracone zbędnym narodem. Kreatury przeznaczone na odstrzał, zasiedziałe w życiu, będące w wieku przeterminowanym, z niezgłębionych przyczyn zwlekały ze śmiercią i czepiały się życia. Bluźnierczo żartowały z apeli o zachowanie przyzwoitości i punktualne schodzenie z areny.
Na próżno fachowcy od perswazji namawiali je na posługiwanie się subtelnością. Na darmo specjalne Szwadrony do Walki z Przeludnieniem pchały się do nich ze swoimi żałosnymi brakami tlenu, wody i żarcia. Bezcelowe były próby przekonywania ich, żeby choć ze względów ekologicznych, zmiłowali się nad resztą świata, i nie marudzili z odejściem; nawet Brygadom Humanitarnych Obrzydzaczy Istnienia nie udawało się przekonywanie opornych.
Paskudna bezwyjściowość wkradła się w zdezorientowane szeregi naprawiaczy zgliszcz, toteż, zgodnie z tendencją do nadawania nazw, powołano wyspecjalizowaną grupę kasacyjną i okrzyknięto ją Demograficznymi Fundamentalistami. Rzecznik tego zespołu oznajmił na początek, że zachodzi prędziutka konieczność zwołania konferencji. Ni miej, ni więcej oświadczył, żeby naukowcy, którzy mają koncesję na rozum i są obeznani w pieprzeniu trzy po trzy, wypowiedzieli jakieś mądre słowo ku pokrzepieniu serc. Po chwili dodał, że jeżeli nie potrafią z tym się uporać, to niech idą w diabły i bujają się na tułaczym kiju.
Jak postanowiono, tak zrobiono: z wielebną pieśnią na nawróconych wargach, zużyte kpy przechodziły na lepszą stronę niebytu. Lecz, by nie przewróciło się im w łepetach i nie zapomnieli, na czym polega bezbrzeżny smutek, z Siódmego Nieba leciały na nich nadpsute niepowodzenia.