Echo

Amelia Pobóg-Lenartowicz

        Dzień był nieskalany. Ciało wisiało nad pustą kartką papieru. Ręce poczęły pisać. Tusz tworzył kształty – niby z bliska bohomazy, z daleka – przemyślaną, pełną uczuć wiadomość. Ręce zapobiegały powstawaniu kleksów. Szczerze ceniły sobie sztukę kaligrafii.

Kreśliły słowa z niesłychaną starannością przez cały proces. Ich wysiłek znajdował swoje urzeczywistnienie. Praca powoli chyliła się ku końcowi.

 

        Wówczas, z niespodziewaną wizytą, przybyła melancholia – niewidoczna, niczym w pelerynie niewidce. Ale ona ma to do siebie, że nienawidzi przechodzić bez pokłosia. Postanowiła wedrzeć się do wnętrza, wpierw nieszkodliwie penetrując głowę.

 

Jednak – miał to być przedsmak.

 

Niby drobny, aczkolwiek głowa nie była w stanie unieść ciężaru pozamaterialnego intruza. Nie była samolubna. To był impuls. Przekazała go sercu.

 

Serce stanęło na ułamek sekundy. Poczuło drgania, które kazały zadrżeć jemu samemu – rozkaz wykonało. Na tyle gwałtownie, że zaburzyło własny rytm, własne tętno. Degrengolada.

Kontemplowało niespokojnie, jak przywrócić równowagę. Chciało pokojowo, ale nie potrafiło utrzymać wszechogarniającego chaosu.

 

Już zdecydowało.

 

        Drgania przybierały na sile. Stłoczone, znalazły ujście, płynąc ku górze. O ich obecności najwidoczniej przekonały się oczy. Ukazał im się nowy, niewyraźny świat. Nic w nim nie było stałe. Każdy element był tylko plamą.

 

        Nagle – spięcie. Najpierw dotknęło brzucha, potem ramion. Nogi nie stały w miejscu. Dłonie zacisnęły się w pięść. Gardło, wcześniej choć najcichsze, wydobyło z siebie przerażający krzyk. Oczy nie mogły na to dłużej patrzeć. Zacisnęły się mocno, wypierając z powierzchni nadmiar przezroczystej cieczy.

 

        Ten stan nie trwał długo. Homeostaza zaczęła wracać. Każdy organ odczuł upust, rozluźniał się. Świat stał się równie kształtny jak przedtem, odzyskał perspektywę. Lecz – minimalna doza napięcia nadal wisiała w powietrzu. Oczy, przejrzyście widzące, spojrzały w dół. Nie umiały przywrócić kształtu jednej, mokrej plamie – na samym końcu kartki.

 

        Serce ponownie stanęło na moment. Tam wcześniej widniały słowa. Przepełnione miłością i goryczą jednocześnie. Działanie rąk poszło na marne.  Adresat prawdopodobnie już nigdy się nie dowie, co chciały przekazać.

 

Dlatego, że adresaci dotykają listy poprzez trzymanie ich w rękach. Świdrują wzrokiem poszczególne słowa, które czyta im nieznajomy głos w głowie. Co niektórzy delektują się zapachem świeżego papieru – ale żaden nie wpada na to, aby spróbować listu. Żaden nie wpada, że smak jest równie ważnym wskaźnikiem. Jak doskonale uzupełnia i jest uzupełniany przez pozostałe zmysły.

 

A to, zaprawdę, był bardzo słony list.

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Słaby+ 2 głosy
Amelia Pobóg-Lenartowicz
Amelia Pobóg-Lenartowicz
Opowiadanie · 27 grudnia 2022
anonim
  • Mithril
    ...tekst (wtórny) naciągany i w tonacji sobie a muzom: "gorycz" jest składową miłości zatem tautologia.

    · Zgłoś · 1 rok temu