Rano, parę minut po dziewiątej. Z samochodu dostawczego wysiada dwóch mężczyzn. Młodszy, wysoki i szczupły w okularach, otwiera duże, tylne drzwi. Drugi, nieco starszy, kierujący pojazdem, przytyka kartę do guzika usytuowanego przy prawym zawiasie i dopiero wówczas młodszy wskakuje do środka. Najpierw wyjmuje wózek, pomoc do przewożenia artykułów ciężkich. Następnie metodycznie, ale delikatnie wyciąga przedmiot, który okazuje się lodówką z zamrażarką w kolorze inox, czyli stalowym. Młody całkiem sprawnie radzi sobie z przedmiotem, mimo że ten dorównuje mu wzrostem. Przez moment waha się dokąd iść dalej, ale starszy wskazuje właściwy kierunek. Podchodzę do drugiego okna i gdy dostrzegam, że skręca, wiem, że to zakup któregoś sąsiada. Niebawem, przez drzwi, słyszę głosy na klatce. Myślę: lodówka trafiła do adresata. Nachodzi mnie chęć spojrzenia na wracających dostawców w kontekście ponownego użycia guzika, o którym dotąd zwyczajnie nie miałam pojęcia. Tymczasem na klatce wzmaga się hałas. Sąsiad coś wulgarnie krzyczy, a ja jestem zdumiona awanturą. Czyżby pomyłka tego popularnego dużego sklepu? Wydaje mi się to nieprawdopodobne, zwłaszcza, że sama byłam jego klientką i pamiętam procedury. Hałas cichnie a po chwili młodszy w okularach wiezie lodówkę z zamrażarką w kolorze inox do samochodu. Powtarza się wyczekiwany moment: nieco starszy mężczyzna przykłada kartę do guzika, który zabarwia się na czerwono po czym młodszy wysoki, metodycznie, ale delikatnie wsuwa przedmiot z powrotem. Nie mija minuta, gdy słyszę krzyki na ulicy. Jest pusto, a cisza spowodowana mniejszym ruchem w okolicy sprzyja wyłuskiwaniu wszystkich nieprzyjemnych i wulgarnych słów, które padają pod adresem dostawców. Tym razem to syn sąsiada. Drugi raz widzę go w tej samej stylizacji. Gdy w październiku wybuchł pożar, prowadził zaczepny monolog z policją przyodziany granatowym szlafrokiem frotte i klapkami. Teraz wygląda identycznie, jednak z perspektywy piętra dostrzegam błyszczący, duży krzyż na jego szyi. Wypowiedzi syna sąsiada naszpikowane są brzydkimi powszechnie znanymi wyrazami. Osłupiała przyglądam się kompromitującemu spektaklowi. Dostawcy milczą. Żaden nie wchodzi w dyskusję, a na pytanie: kto kupił lodówkę, on czy ja? powtarzają procedurę z guzikiem, która już straciła moje zainteresowanie i znów wyciągają przedmiot. Kiedy podjeżdża policja a następnie dwóch policjantów skręca, na co patrzę z drugiego okna, przypuszczam, chociaż podskórnie wiem, że to reakcja starszego dostawcy na poniżenia i zniewagi. Wzmaga się hałas. Obserwuję przez judasza jak syn sąsiada otwiera drzwi od wiatrołapu na moim piętrze. Sam musi poradzić sobie z lodówką. Słyszę, że ojciec potulnie mu pomaga. Po odebraniu starego sprzętu, ponownego użycia guzika i metodycznemu, ale delikatnemu wsunięciu przedmiotu, niemal identycznego jak nowy, policjanci jeszcze chwilę rozmawiają z dostawcami. Niebawem po odjeździe radiowozu znika samochód dostawczy znanego sklepu.
Mniej więcej o osiemnastej sąsiedzi rozpoczynają zabawę sylwestrową przetykaną kobiecymi odgłosami euforii z częstym użyciem wykrzyknienia "O!", samogłoski, która jest dwudziestą literą polskiego alfabetu.