Smok

Marek Jastrząb

Za górami, ale i za lasami, żył sobie smok wielce potężny. Tak wielce, że wszyscy się go lękali z wyjątkiem króla Zagryzka. Był zadowolony z tego, że smok pożywia się jagódkami, a nie jego poddanymi i nie pragnie niczego więcej, aniżeli być smokiem, który w bajkach straszy dzieci, jeśli nie zjadły kaszki. Kaszka jest pożywna, zwłaszcza gdy nie ma wyjścia i trzeba ją zjeść, o czym wiedzą wszystkie smoki oraz wszystkie mamusie. Na przykład Zagryzek, choć był tylko królem z nominacji, a nie z urodzenia, w rezultacie pilnego jej zjadania, został porządnym człowiekiem, który przynosił chlubę.

 

Smok za to nie mył uszu, bo miał trzy głowy i na każdej, po parze, co mu się myliło i trudno mu było się połapać, które z nich są już czyste, które zaś jeszcze nie. A że był smokiem nie bardzo rozgarniętym i szybko się zniechęcał, i we wszystkich trzech głowach naraz miał taki młynek, taki zamęt, że musiał coś zjeść. Ale co tu zjeść, kiedy jagódki zżarli ŹLI LUDZIE? Podrapał się smok w swoje głowy, ale nic nie wymyślił, tylko zalał się łzami.

 

Z tego zalania powstała rzeka, w której pluskał się Zagryzek. Codziennie to robił i jego poddani również. Nie pływali wszelako, tylko taplali się od strony płytkiej, ponieważ głębia zajęta była przez Marszałka Dworu, który dysponował miejscówką na wielodzietną rodzinę. Marszałek, z powodu próżniactwa, uczynił się bardziej tłusty, niż mądry, co mu nie przeszkadzało nurkować we łzach smoka i złorzeczyć na swój los. Właśnie jego los, gdyby nie był taki nieskończenie zły, byłby z pewnością o niebo lepszy!

 

Wracając do smoka: chcąc być nim z prawdziwego zdarzenia, z jagódek przerzucił się na godziwe żarcie poddanych króla. Z początku szedł mu ten zwyczaj na zdrowie i szedłby mu tak dalej, gdyby nie Zagryzek. Jeszcze żywi ludzie byli zastraszeni, a nadgryzieni — do niczego, toteż gniewnie chodził po pałacu i nie mógł znaleźć sobie miejsca. 

 

Smok tymczasem siał spustoszenie i był już tak gruby, że wśród innych smoków odróżniał się fałdami na swoich trzech paszczach. A jako, że był łagodnego usposobienia i dobrodusznej natury, zamiast ogni z siarką, wychodziły mu z jadaczki krótkie serie pogodnych płomyków. 

 

Lecz dobroduszność, to jedna, a głód, to druga para kaloszy; choć smoczysko było poczciwe, to jednak nie dawało cię ukryć, że czynił szkody w ludzkim pogłowiu, zatem król wypuścił z głowy rezolutną myśl polegającą na tym, by smoka zniechęcić do wyżerki ludzi z tej okolicy i przekonać go do podróży w okolice całkiem odległe, gdzie mógłby pastwić się nad poddanymi innego władcy.

 

W tym celu wysłał do niego parlamentariusza, który wrócił nie zanadto kompletny, ale rozradowany, gdyż potwór zamiast głowy zjadł mu tylko parę złudzeń i na koniec rzekł:  znudziło mi się być postrachem w tym rejonie, gdyż dostałem faks od szwagra, również smoka, ale jarosza, który prosi, bym nauczył go ziać ogniem piekielnym, co mu ostatnio nie wychodzi, jako że w epoce lotów kosmicznych nikt nie chce się bać bez wyczerpującego uzasadnienia. My, ziemskie straszydła, jesteśmy teraz nieaktualne i jeżeli ktoś w nas wierzy, to raczej z litości, a nie z przekonania.

 

Zasmucił się, lecz smutku nie przerywając, tak dalej prawił: – dawniej straszyło mi się jak po maśle. Byłem kudłaty i rosochaty, miałem jagódek w bród, a nie durne zaświadczenia o ich braku! A co mam dzisiaj? Oto Zagryzek nasyła mi żylastego typa! Jesteś niestrawny, a ja nie znoszę gotowanych posłów! – Rozżalił się i potarmosił wysłańcem, ten zaś, ledwie żywy z niepokoju, powiedział: – szanowny panie smoku, wiem ci ja, że jesteś anachroniczny i lada jakie UFO potrafi cię wyrolować ze zgrozy, ale, chociażeś przestarzały, to daj sobie zaszczepić trochę obwodów scalonych, a wyjdziesz na nowoczesne straszydło.

 

Żebym tak zdrów był — ucieszył się smok znienacka i nabrał w płuca powietrza, aż się las przerzedził, a rzeka wybrzuszyła. Lecz za chwilę zwiesił środkową głowę, czułki po sobie położył i zamamrotał cieniutko: – a co, jak mi wysiądą baterie? 

 

Umyślny ręce rozłożył i czując, że smok się wzdyma od podejrzliwości, począł cmokać, bo mu nic lepszego nie przyszło do głowy. Stracił fantazję, lecz cudem nie stracił kontenansu i rzucił się w smokowe rozterki: – to i co, luba maszkaro? Jeżeli tak się stanie, to podłączymy cię do zapory na rzece z twoich łez i wszystko będzie cycuś. A bodaj cię, stary zbereźniku, ty to masz fart!, powiedział i pocwałował do innej bajeczki, gdzie na złotym tronie siedział zakatarzony Morał.

 

Marek Jastrząb
Marek Jastrząb
Opowiadanie · 10 stycznia 2023
anonim