*** Randka w czarną noc...

Rafał Sulikowski

Wszedłem do zakrystii jako wściekły ateista w lipcową noc w 1993 roku. Wyszedłem jako wierzący. Co się stało w kilka minut? Spotkałem Boga wszechmogącego, który "unosił się", a raczej Jego chwała, delikatna potęga i moc w całym kościele parafialnym w Rybnie pomorskim k. Działdowa, gdzie byłem na obozie religijnym. Najwięcej obecności było jednak w prezbiterium, gdzie mieliśmy mszę, na której czytałem czytanie z Izajasza. Potem śpiew i uwielbienie. Chwała Boża odczuwalna była tylko przeze mnie, nie wspólnie, choć tam było kilkanaście osób z obozu. Z wrażenia usiadłem pod ścianą i siedziałem kilka minut, a czas się zatrzymał, zdało się, że przeminęła wieczność, powtarzałem po cichu sciszone słowa "Bóg jest tu, Bóg jest tu" i tylko te słowa, żadne inne. Nie słyszałem głosów, ani nikogo nie widziałem. Teofania w religioznawstwie określa zwykle dwa pojęcia, jakie towarzyszą ludziom, którym dano im było szczęście spotkania z Bogiem - tremens (bojaźń, ale nie jest to zwykły strach, lęk) oraz jednoczesna ekscytacja określana jako "fascinosum", czyli uwielbienie. Te dwa uczucia wtedy zdominowały mnie do tego stopnia, że znikła depresja, lęki, natrętne myśli, urojenia, omamy. Byłem jak czysta karta, tabula rasa, na której Bóg chce coś napisać.
Siedziałem i mógłbym tak trwać już na zawsze. Nie było dokąd iść, nie było po co wstawać, było to szczęście, jakiego doznają ponoć oświeceni buddyści, choć nieco innej natury, bo Bóg, jaki zechciał się wtedy objawić miał osobowość, łagodność, a wszechmocny był po to, aby pomóc, a nie zniewalać. Ludzka moc zwykle zniewala innych, Jego moc uwalnia od wszelkich opresji. I tak pewnej nocy pod koniec lipca już trzy dekady temu spotkałem Boga-Ducha, bo wedle katechizmu "Bóg jest Duchem czystym". Nie widziałem Jezusa, ani żadnego mieszkańca nieba, nikogo ze zmarłych. Po prostu obecność wypełniała świątynię, zwłaszcza prezbiterium, mój umysł i moje serce w okolicy splotu słonecznego. Czy to nie dziwne, że tak dokładnie pamiętam po tylu latach? Tęsknię za tą moją Górą Tabor czasami. To się ani wcześniej ani później nie zdarzyło - tylko jeden, jedyny raz, jakby mnie podniósł na chwilę, posadził na barana, jak tata mnie gdy byłem dzieckiem, a potem puścił wolno, jednak nie odszedł. On jest zawsze. Tylko większość ludzi nie czuje Go, niektórzy przeżyli pewnie to samo, ale jest ich mało. Potem wróciły objawy, lęki, depresje. Ale On czuwał z wysoka i Jego oko opatrzności było ze mną wszędzie, tylko że tego moje zmysły nie mogą zarejestrować...

 

Rafał Sulikowski
Rafał Sulikowski
Opowiadanie · 13 lutego 2023
anonim