Arkadiusz

kamilan

Siedzę na brzegu basenu. I jest mi wszystko jedno, że jest to basen, a nie żadne inne miejsce. Odcięty kadr. Zza ciemnych szkieł okularów. Dochodzą do mnie głosy dzieci, plusk wody, nawoływania dorosłych. Siedzę z nogami po kolana w basenowej wodzie i opieram się na dłoniach. Ostatnia poręcz, jeszcze coś mnie trzyma w ramionach, nie pozwala na poruszenie. Przede mną jest ściana i obrazy na niej ruchome jak ze starego projektora taśm.
Nurt, który opuszcza koryto rzeki. Nic.
Moją twarz żłobią zmarszczki, które równie dobrze mogłyby być deszczem widzianym przez okno kawiarni, deszczem spłukującym popiersia w parku jordanowskim, i byłyby mi tak samo dalekie.

 

„Lepiej będzie tak.

Lepiej będzie, jak już się nie spotkamy.”

 

Nie spotkamy się na basenie, ani na tym, ani na żadnym innym w tym mieście. 

Niebo jest nieskażone, błękitne. Woda rozbłyska we fleszu słońca. 

To zdjęcie będzie czarno — białe. 

 

 

Próbował ją pocałować już od paru chwil. Tych chwil, gdy obserwował ją w lustrze, a później dotknął jej dłoni i pleców, zapamiętywał kształty — szyja, biodra. Kiedy zbliżał się do niej i oddalał, jednak nie dalej niż na odległość kroków w tańcu. Wymykała się. Jakby nie zdawała sobie sprawy z tego. Chciał zatrzymać te obrazy. I wtedy kiedy wirowała, szukając wokół siebie jego dłoni.
Powiedział
Nie uciekaj.
Widział jej oczy. Była jak zwierzę w lesie, spłoszone trzaskiem gałęzi, wpatrzone w niego, wciąż jeszcze ukrytego.
I nagle ten poryw. Zerwany nurt.
Znów był w rzece, w tej górskiej rzece, kiedy kajak się przewrócił.
I jej twarz naprzeciw, płynęli do siebie. Woda szumiała, obijała kamienie, znosiła na brzeg.
Nie mówił już nic. Czuł.

kamilan
kamilan
Opowiadanie · 15 marca 2023