Nieuniknione

Marek Jastrząb

      
       Sterany licznymi przygodami w stylu Indiany Jonesa, wrócił na stare śmieci. Wrócił z wędrówek po obcych grajdołach nieznanego świata. Lecz rozczarowało go to, co zastał. Ujrzał ludzi, których przedtem nie widział; zobaczył fircykowate twarze uśmiechnięte ni w pięć ni w dziewięć, a na dodatek wpadł prosto pod rozpędzoną furgonetkę, pod pojazd, który nadjechał nie wiedzieć skąd, który, gdy zamyślony, przechodził ulicę, zmiażdżył mu nogę przejeżdżając po niej. 
       
       Omdlał, a leżąc w niewygodnych skrętach obolałego ciała, miał wrażenie, że nadchodzi moment na żegnanie się z poprzednimi majakami i  nie może liczyć na nowy zapas sił, że przyszedł czas na witanie się z  przerażeniami, których już nie będzie miał szans przeżyć do końca i zracjonalizować po swojemu, bo czuł się coraz gorzej. Gdy zaś ocknął się, panowała ciemność i na dodatek bolało go biodro. 
       
       Nie mógł wyjść z krzaków. Leżał w nich, jak przetrącony listek figowy i modlił się, by już nikt więcej tędy nie przejeżdżał, by pozwolono mu, choć trochę, pospać. Odczuwał uderzenie coraz mocniej, choć początkowo sądził, że bez większego trudu będzie mógł się wykaraskać z jego skutków.
       
       Pojął, że znowu czekają go długie miesiące szpitala i rekonwalescencji, pobyty na wysłużonych dostawkach, głupawe rozmowy ze szlafrokami wychodzącymi na peta. Zrozumiał, że ponownie grożą mu odgrzewane kotlety rozmów o niczym, nudne omawiania tego, co tam, panie, słychać na szerokim świecie, co w polityce, gdzie tam komu co piszczy w trawie, że zacznie się przymulone komentowanie, wyjaśnianie, narzekanie, rewelacje o tym, co się ostatnio mówi, kto kogo gdzie na czym przyłapał, co na obchodzie, kiedy wypis, znowu zaczną się nieśmiertelne gadki o żonach, laskach i innych breweriach. 
       
       Uświadomił sobie, że wkrótce spadną na niego odstręczające nastroje, krótkie żale zakończone smutkiem, zbędne chwile zastanawiania się nad swoim zbędnym życiem, zaczną się obsesyjne rozważania o rozlanym mleku. I ruszą lawiny poprzednich urazów i obaw, które, choć będą powolne i majestatyczne, to już wkrótce nabiorą rozpędu i rozszczepią się na pojedyncze zmartwienia. I naraz ujrzał przed sobą wszystkie swoje lęki i zagrożenia które nigdy dotąd nie były aż tak jednorodne, które przedtem były wieloznaczne; nie odzwierciedlały jednego przeżycia, jednego urazu, ale były sumą wszelkich utrat, kwintesencją tych, co już się wydarzyły i tych, co dopiero nadejdą.

 

Marek Jastrząb
Marek Jastrząb
Opowiadanie · 18 maja 2023
anonim