Porte-parole

falkon

Gdy ją zobaczyłem przy drodze, zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Wiecie jak to jest, piorun uderzył z nieba. Zatrzymałem się przy niej, odkrytym, żółtym kadilakiem.

- Chodź Maleńka! - skinąłem palcem lub głową, szczegół, nie pamiętam.

Nagle walec nadjechał i rozjechał ją na cieniutki papier. Facet z walca pokazuje właściwy palec. W obwodzie koparka czeka.

- Zniszczymy, zakopiemy każdą taką miłość. Uciekaj gnoju, wypasionym autem, bo i Ciebie rozgnieciemy jak żabę.

Jak odtworzyć błękit oczu. Kartkę dziurawi stalówka. Drży ręka. Brakuje tchu. Trzęsą się usta. Strażnicy moralności i piękna.

 

Wziąłem ślub, obrączki, kobietę, lecz ciągle myślę o tej przy drodze. Sąsiadka w windzie do mnie:

- Idę na majowe. Mieszkasz tu dwa lata z piękną żoną (żeby wiedziała, jak piękna była ta przy drodze). Nie widzę Was w kościele.

- Mam na kadzidło uczulenie.

- Niemożliwe?! Jest takie? - autentyczne zdziwienie - Nie zapraszacie też księdza po kolędzie. Na drzwiach nie ma kredą C+M+B. Wybawiła mnie winda na parterze. Ona w jedną, ja w drugą stronę.

 

Mam fobię z dzieciństwa. Widzę oczy wytrzeszczone z witraży. Obrazy świętych podążały za mną, obserwowały. Koszula pachniała trupem. Chłód przestrzeni. Dzwoneczki, że to po mnie. Wysoko ze sklepień Aniołki rozsypywały złoty pył na głowę. Teraz to chociaż klaszczą. Z mistycyzmem i celebracją kościoły mi się kojarzą.

 

Na ławce siedzą przekwitłe kobiety. Mówią o mnie. Czuję na plecach ich szepty. Czekam na autobus. Na wyświetlaczu napis ,linia zmieniona`. Jednak można, wsiadam z uśmiechem.

Jadę w plener. Obok tego miejsca, gdzie ujrzałem dziewczynę przy drodze, będę przejeżdżał. Faceci z piłami robią przecinkę w tym miejscu. Po drugiej stronie koparka i walec w pogotowiu. Konsekwencja w działaniu. Prykaz odgórny. ,Draństwo zniszcz w zarodku` - znane słowa piosenki rapowej.

 

Dęby są może trzystuletnie. Dwoje ludzi nie obejmie. Stoją w jednym miejscu, ale słyszały niejedno. Wszystkie myśli mają początek, obiegają ziemię izotermy. Mam przyciasne buty, na dużym palcu u lewej nogi zranienie. Jeszcze kilka chwil do zachodu słońca. Pod sukienką konar, odnajduję schronienie. Na szczytach drzew ptaki się zbierają, w czarnych płaszczach, rozlewają atrament przed ostrzem dnia. Chcą coś wykrakać przed snem. Krzyczę głośno: AGA! AGA!

 

Odleciało krakanie daleko. Czarne ptaki są złowieszcze. Słowików mi trzeba dla serca. Trzy Dęby, lubię tu przychodzić. Zaznaczam na korze wiadome mi znaki. Ich to nie boli, mała depilacja. Dla mnie uzdrowienie. Przez piorun wypalony konar, może deszcz pomógł, że stoi jeszcze trzystuletni kolos. Jestem myślami z dziewczyną przy drodze. Kolejna miłość niespełniona. Przyzwyczajenia i stereotypy są jak przyciąganie ziemskie. Wznieść się można tylko w marzeniach. Musi się wszechświat rozpaść, żeby coś zmienić. Nowy stwórca i nowa chemia.

Sprzedam kadilaka. Wtopię się w tłum, będę nijaki. Gorzej z nabożeństwem majowym, wierzę w naukę i odrobinę melancholii. W domu czeka niekochana kobieta. Ogólnie uznawaną za piękną.

 

Trzy Dęby! Dajcie mi siłę i wiarę. Kiedyś pod Wami toczyło się życie kulturalne. Śpiewy, zabawy, ognisko.

Moją miłość przy drodze zgniecioną przez walec, mam przy sobie.

To papier czerpany, przetrwa wszystko.

 

falkon
falkon
Opowiadanie · 29 czerwca 2023
anonim