Węgierskie pociski, węgierskie serca

Kamil Olszówka

           Jakże straszna, jakże niebywale bolesna, była dla Polski całej nawała bolszewicka 1920 roku…

Tysiące rękopisów, spisywanych przez wieki, przez najwybitniejszych, często zapomnianych polskich uczonych, padało ofiarą bezlitosnego ognia…

Bogato zdobione księgi, nierzadko z okładkami z prawdziwej skóry, padały w błoto deptane przez bolszewickie buciory…

A było ich, rzuconych na pastwę ognia i błota niezliczenie wiele…

Bolszewikom nie zadrżała ręka przed niszczeniem opisujących wielowiekowe dzieje  zacnych rodów unikatowych rękopisów kronik, spisywanych często przez nestorów tychże rodów…

Kolekcjonowane często przez wiele wieków, olbrzymie rodowe biblioteki, bolszewicy bez wahania oddawali na pastwę ognia…

Żeby to jeszcze miejscem kaźni tychże ksiąg, były bogato zdobione dworskie kominki… Ale gdzie tam..  Pomimo, że obok stały przepiękne, bogato zdobione kominki, rosyjscy żołnierze rozpalali wielkie ogniska na dworskich podłogach, po uprzednim wybiciu dziur w sufitach, ażeby miał gdzie uchodzić dym z palonych bezcennych książek…

Bogato zdobione wazony rozpryskiwały się pod ciosami bolszewickich szabel…

Wszelakie portrety ścienne, łamały się pod ciosami bolszewickich pięści…

A jednak w tym miejscu, śmiem postawić tezę, że w tych niewyobrażalnie strasznych latach, Polska więcej od losu otrzymała, aniżeli straciła!

Więcej nie w sensie materialnym, lecz więcej w sensie… W sensie, który zrozumiemy gdy wsłuchamy się w szept Historii, gdy wsłuchamy się, co szepce ona o wyjątkowości polskiego narodu i polskiej ziemi…

Miejsce bezpowrotnie utraconych bezcennych ksiąg, zajęły tysiące absolutnie wyjątkowych wspomnień, spisanych przez młodocianych ochotników, broniących Polski w wojnie polsko-bolszewickiej…

Miejsce koni rekwirowanych przez bolszewików w rozmaitych polskich majątkach, zajęły podniebne Pegazy z Eskadry Kościuszkowskiej! W miejsce pięknych koni rasy polskiej, zabieranych przez rosyjskich żołnierzy na niebie pojawiały się przepiękne śmiercionośne Pegazy (misternie zaprojektowane dwupłatowce) pilotowane przez amerykańskich i polskich lotników, które siały straszliwy popłoch wśród bolszewickiej konnicy…

Najwspanialszym jednak darem, jaki Polska otrzymała od losu w tamtych pamiętnych latach, był przepiękny, ratujący polską niepodległość, cudowny wręcz, węgierski pociąg z amunicją, który dotarł na stację kolejową w Skierniewicach 12 sierpnia 1920 roku…

Liczący 80 bezcennych wagonów!

Zawierający 22 miliony pocisków, w ciągu dwóch następnych dni rozdzielonych pomiędzy wspaniałych polskich żołnierzy!

Śmiało wysunąć można hipotezę, że węgierskie pociągi z amunicją, które Polska otrzymała w decydującym momencie wojny polsko-bolszewickiej, to najwspanialszy prezent, jaki Polska otrzymała w całej swojej ponad tysiącletniej historii!

Ja jednak w tym miejscu chciałbym postawić tezę, że w tym straszliwym czasie, Polska otrzymała od Węgier dar nieporównanie cenniejszy, aniżeli miliony węgierskich pocisków… Darem tym były oddane sprawie serca tysięcy węgierskich ochotników, walczących za Polskę w wojnie polsko-bolszewickiej!

Tysiące młodych, wspaniałych Węgrów poległo w wojnach polskich w latach 1919-1921!

Kilkuset Węgrów walczyło za Polskę w Bitwie Warszawskiej 1920 roku!

Myśl tę, która kiedyś sama zrodziła się w mojej głowie, napełniając mnie przedziwnym uczuciem, znanym zapewne licznym badaczom, czy choćby pasjonatom historii, chciałbym czasami wykrzyczeć na całe gardło…  Serca walczących za Polskę węgierskich ochotników były dla Polski cenniejszym darem od milionów węgierskich pocisków!!!

 

Pamięci tychże węgierskich ochotników, przelewających za Polskę swą krew w roku 1920 poświęcone będzie to opowiadanie…

 

      Czym jest nasz dzisiejszy  patriotyzm, w porównaniu z dawnym patriotyzmem naszych dziadów i pradziadów? Tamten niewątpliwie był niedościgłym wzorem… Obecnie nie przywiązujemy do patriotyzmu już tak wielkiego oddania, poświęcenia, gotowości do największych wyrzeczeń. Dawnemi czasy Polak dla Polski się rodził, Polsce oddawał każdy swój oddech, dla Polski umierał… Toteż patriotyzm dla dziadów naszych równie był ważny co Wiara w Boga. Kiedyś, kiedyś patriotyzm nie wyrażał się w potoku słów, próżnej gadaninie, lecz w wielkich czynach, o których przez lata zaświadczały blizny weteranów wojennych. Nasi dziadowie i pradziadowie w imię patriotyzmu zdolni byli do czynów tak wielkich,  jakich nawet nie byli sobie w stanie wyobrazić ludzie z najodleglejszych zakątków świata! Historia ta opowie jednak o arcywielkim oddaniu Polsce nie rodowitego Polaka, lecz… rodowitego Węgra. St. szer. Istvan Prazsenka, wyjątkowo waleczny węgierski żołnierz,  pełen wszelakich przymiotów ducha, który szedł bez zawahania w każdy bój, a kulom nigdy się nie kłaniał, w pamiętnym roku 1920 zgłosił się na ochotnika do polskiej armii. W rodzinie jego był bowiem obecny ustny przekaz, iż pradziadek jego Andras Prazsenka był żołnierzem Armii Siedmiogrodzkiej generała Józefa Bema. Jako że historia Polski zawsze go niezmiernie interesowała, a chęć dorównania swoim przodkom była niemalże jego obsesją, postanowił bezzwłocznie złożyć stosowne podanie. Obydwa te zacne narody, zarówno polski, jak i węgierski, budziły wówczas w Europie spore zainteresowanie, sekretami swych długich historii narodowych. Interesującym był fakt, iż obydwa te narody, pobite przez swych wrogów, na długie lata utraciwszy swą niepodległość nigdy złemu losowi się nie poddały… Gdy wszystkie formalności  zostały dopełnione, nasz młody bohater wstąpił w szeregi polskiego wojska. Stąd droga do wysłania na front walki z bolszewikami, była już bardzo krótka…

Krzątanina licznych polskich żołnierzy około umocnień okopu, zarówno oficerów jak i prostych szeregowych, zawał taczanek z karabinami maszynowymi, śpieszne, acz niezwykle staranne wytyczanie pozycji artylerii bojowej, doglądanie przez oficerów najdrobniejszych mankamentów  umocnień, robiły na młodym Węgrze ogromne wrażenie. Nowe oddziały dochodziły w zwartym szyku, by wzmocnić stanowiska ogniowe załogi okopu, nie pozwalając ani na chwilę zagasnąć nadziei tlącej się w sercach tych, którzy przebywali na pozycjach już od kilku dni. Był blady świt gorącego lata, klejące się z niewyspania oczy polskich żołnierzy lekko owiewał poranny wietrzyk. Słońce z racji bardzo wczesnej pory nie zagościło jeszcze na niebie. Wkrótce jednak nad Polską miało wzejść słońce wielkiej Chwały… Z niewyspania dreszcze przeszywały ciała tych młodych chłopaków, ratowali się więc czarną kawą z blaszanych żołnierskich kubków. Nie kleiły się słowa ich porannych rozmów,  a to zarówno z niewyspania, jak i z wielkiego zmęczenia. W każdym słowie, w powietrzu czuć było powiew wielkiej wojny… Wielkie napięcie powodowane trwożnym wyczekiwaniem udzielało się wszystkim żołnierzom w okopie, począwszy od kucharza kuchni polowej, a skończywszy na dowódcy batalionu piechoty. Prosty żołnierski posiłek i kubek mocnej czarnej kawy musiały dać tym młodym chłopakom siłę, na cały dzień ciężkich zmagań z wojennymi przeciwnościami losu. Dowódca batalionu piechoty obsadzającej cały ów okop, był to młody, wysoki, niebieskooki blondyn, który swoim opanowaniem i chłodnym oglądem sytuacji, starał się dawać przykład swoim żołnierzom. Obserwując przez lornetkę całe przedpole okopu, rozluźnił kołnierzyk swego munduru.  Z twarzy jego, nie można było jednak rozeznać żadnych emocji. Za plecami jego stał posłaniec ze sztabu dywizji. Wyraz twarzy miał wyczekujący, pomimo iż zwykli żołnierze nieraz zagadywali go pytaniami, on z żadnym z nich nie wchodził w dyskusje.

– Czy są jakiekolwiek wieści o nacierających bolszewikach? – zagadnął go stojący obok niego młody sierżant.

–  Przestańcie krakać sierżancie! Jeszcze się dosyć nacieszycie ich towarzystwem! – Ofuknął go dowódca batalionu piechoty.

– Gdyby zbliżali się do naszych pozycji, poznalibyście to po wielkich słupach dymu z palonych dworów, tlących się w oddali – Włączył się do rozmowy ów posłaniec ze sztabu dywizji.

–  A wielu ich na nas spadnie? – zapytał znów trwożnie sierżant.

– Więcej niż mrówek z rozgrzebanego kopca!  Paskudnych, czerwonych, jadowitych mrówek…  –  Odpowiedział przeciągle spokojnym głosem dowódca.

–  Pod opieką Częstochowskiej Pani naród nasz nie ma się czego lękać! – Zawołał donośnym głosem przysłuchujący się całej rozmowie ksiądz Stefan, kapelan wojskowy.

Po krótkiej rozmowie w cztery oczy z dowódcą, młody posłaniec ze sztabu dywizji odszedł śpiesznym krokiem.

Dowódca zaś posłał na zwiady do najbliższych okolic kilku ułanów, z przydzielonej mu pod rozkazy kompanii kawalerii. Plotka o nacierających bolszewikach lotem błyskawicy rozeszła się po całym okopie. Lotem błyskawicy powtarzali ją wszyscy, począwszy od obsługi kuchni polowej, a skończywszy na trzymającej się zawsze razem grupie węgierskich ochotników w polskich mundurach. Bohater nasz Istvan Prazsenka, właśnie przetarł twarz ze zmęczenia…

Wówczas  niejednego młodego Węgra, który siedząc w okopach mierzył w bezkresną dal ze swojego karabinu, dopadała nagła, a wielka nieopisanie tęsknota za swoją Ojczyzną… 

Za żyznymi węgierskimi równinami, obfitującymi w wielkie naturalne bogactwa…

Za niebiańskimi wręcz smakami węgierskiej kuchni… Za złocistym kolorem i cudownym smakiem węgierskiego lecza… Aromatycznych paprykarzy, pikantnych gulaszy, wybornych smażonych mięs, delikatnej pieczonej jagnięciny…

 

Za przepięknym Budapesztem, będącym już wtedy jednym z najpiękniejszych europejskich miast…

Wielka tęsknota za Ojczyzną, rozczulająca najtwardsze węgierskie serca, spadała na tych młodych węgierskich mężczyzn, niczym jastrząb na bezbronne, pocieszne pisklęta…

–  Boję się tych bestii w ludzkich skórach – Zagadnął Istvana jeden z jego węgierskich kolegów, starszy szeregowy Viktor Prileszky. – Te diabły wcielone zdolne są do najgorszych, niewyobrażalnych wręcz okrucieństw.

–  Pierwszego napotkanego najchętniej zadusiłbym gołymi rękami! – Odkrzyknął dziarsko Istvan.

Wszyscy pozostali spojrzeli po sobie pytającym wzrokiem.

–  Broniąc przed bolszewicką nawałą Polski, bronimy zarazem Węgier! – Ciągnął dalej swój wywód Istvan podniesionym głosem. – Dziś Polska, jutro Czechosłowacja, pojutrze Węgry, a co potem to nawet strach pomyśleć! Te diabły zamierzyły opanować całą Europę! Niedoczekanie! Duch Świętego Stefana Węgierskiego stanie bolszewickiej czerwonej Hydrze na drodze! Święty Stefan Węgierski ma nas w swej opiece i nie pozwoli, aby nam się stała krzywda!

–  Niech żyje nasz bohater! – Zawołali radośnie koledzy Istvana poklepując go przyjaźnie po ramionach.

 

Wtem nagle z oddali dał się słyszeć przeraźliwy krzyk, powtarzany następnie niczym echo:

– Bolszewicy!!!

Nagły popłoch i rumor zapanował w całym okopie.

–  Wszyscy na pozycje!!! – Zawołał na całe gardło dowódca.

– Do boju bracia Węgrzy…  –  Wycedził Istvan przez zaciśnięte zęby do swych kompanów.

Pośpiesznie zajęto pozycje przy działach i ciężkich karabinach maszynowych. Żołnierze oparli się o swe karabiny jednostrzałowe i utkwili oczy w ich celownikach. Tymczasem istna szarańcza bolszewików na koniach, wraz z wielkimi tumanami kurzu, wydobywającymi się spod końskich kopyt, przybliżała się stopniowo na szerokie przedpole okopu. Pędzili oni przed sobą polskich ułanów wysłanych uprzednio na zwiady. Ci z całych sił popędzali swe konie, byleby tylko za wszelką cenę uniknąć bolszewickiej kuli. Tymczasem niezliczona chmara bolszewików na koniach, podchodziła stopniowo w zasięg polskich CKM-ów. Niektórzy bolszewiccy kawalerzyści rzucali groźne spojrzenia w kierunku polskiego okopu, inni wymachiwali groźnie swoimi szablami.

– CKM! Długa seria!!! – Zakrzyknął na całe gardło dowódca sił broniących okopu.

Długie serie z kilku polskich CKM-ów przeszły długimi liniami po nogach kilkudziesięciu koni, zwalając zarazem nagle kilkudziesięciu bolszewickich jeźdźców na ziemię. Niemal wszyscy poskręcali swe karki. Te kilkadziesiąt ściętych  z nóg koni, spowolniło resztę nacierających, powodując zakotłowanie się całego natarcia i wzbicie w niebo potężnych tumanów kurzu. Na czoło natarcia wysunął się nagle jakiś bolszewicki komisarz polityczny, z wielką czerwoną gwiazdą na czapce, krzycząc na całe gardło wniebogłosy. Z daleka widać było, że zachęca swych komunistycznych towarzyszy do kontynuowania natarcia. Polscy żołnierze zamarli w bezruchu na swych pozycjach strzeleckich, oczekując co stanie się dalej… Nagle z okopu, wprost przed bolszewickie kule, wybiega jakiś nieznany żołnierz,  a nie kłaniając się kulom biegnie wprost na chmarę bolszewików. Przebiegłszy szybko ponad pięćdziesiąt metrów, jak gdyby nigdy nic uklęka, przyjmuje pozycję strzelecką, przykłada karabin do twarzy, składa się do strzału i dłuższą chwilę, która zdawała się trwać wieczność całą, mierzy w dal ze swego karabinu. Osłupiali ze zdumienia wszyscy polscy żołnierze  z okopu, wlepili w niego swe wielkie ze zdziwienia oczy. Nagle ów szalony żołnierz oddał cichy, ledwo słyszalny strzał. Widoczny z oddali bolszewicki komisarz, który zdążył ad hoc objąć dowodzenie całym natarciem, padł nagle w jednej chwili na ziemię, pod nogi swego konia. Dowódca załogi okopu, w pierwszej chwili równie osłupiały co reszta żołnierzy, dostrzegając jednak z daleka śmierć bolszewickiego komisarza, w mig ogarnął myśli i zawołał donośnym głosem:

–  Osłaniać go krótkimi seriami z CKM-ów!

Za plecami szalenie odważnego polskiego żołnierza, zagrzechotały nagle polskie ciężkie karabiny maszynowe, którym wnet zawtórowały setkami zwykłe jednostrzałowe Mannlichery M1890, a zza jego sylwetki wyleciały tysiące polskich kul. Gdyby zatrzymać czas, widok pojedynczego żołnierza, zza którego pleców wylatują tysiące kul, stanowiłby wręcz niesamowity, przepiękny obraz…  Ten jednak, nie namyślając się długo, pochylił się w powrotnym biegu i za chwilę na powrót wskoczył do wnętrza okopu. Skotłowani tymczasem w swym natarciu bolszewiccy jeźdźcy jęli stopniowo oddawać pola i bardzo chaotycznie, a przez to powoli zawracać. Gdy pozostały już po nich tylko tumany kłębiącego się kurzu, nieposiadający się z emocji dowódca okopu, wybrał się śpiesznym krokiem na poszukiwania owego szalonego żołnierza. Gdy w końcu stanął przed nim, otworzył oczy szeroko ze zdumienia, zdziwiony nawet jeszcze bardziej, niż uprzednio. Tym szalenie odważnym żołnierzem okazał się być młody węgierski ochotnik Istvan Prazsenka. Miotany wielkimi emocjami, w których prym naprzemiennie wiodły oburzenie, podziw, wściekłość i szacunek, dowódca nie wiedział zrazu co powiedzieć. Nie mogąc wykrztusić z siebie żadnego słowa, objął oburącz młodego Węgra za ramiona i przybierając groźny, ale zarazem uśmiechnięty wyraz twarzy, potrząsnął nim tylko po przyjacielsku. Z całego okopu, jaki długi i szeroki, dały się słyszeć okrzyki na cześć bohaterskiego żołnierza. Wszyscy żołnierze, zarówno polscy poborowi, jak i węgierscy ochotnicy, poczęli podchodzić do niego, ściskając go i gratulując mu serdecznie.

–  Polak, Węgier dwa bratanki! – Krzyczeli z uśmiechem poklepując go przyjacielsko po plecach.

–  Lengyel, magyar – két jó barát … Odpowiadał za każdym razem zdezorientowany młody Węgier.

Z oczu zaś jego, spowodowane nagłymi a wielkimi emocjami tego jednego dnia, jęły ukradkiem spływać na ubitą ziemię okopu, płynące z głębi węgierskiego serca łzy…

Zaś następnego dnia, gdy bolszewicy powtórzyli swe natarcie, nie mieli już przeciwko sobie wystraszonych chłopców, lecz świadomie dążących do bohaterstwa żołnierzy, którzy dla bohaterskich czynów gotowi byli narażać swe życie, śmiało patrzących śmierci w oczy, a nie zważających na bolszewickie kule. Owego zaś okopu nigdy nie udało się bolszewikom zdobyć, aż w końcu zmuszeni ogólną sytuacją na froncie do odwrotu, raz na zawsze opuścili jego okolice. Istvan Prazsenka zaś  do swego szaleńczo-bohaterskiego czynu dołączył wkrótce kolejne, równie śmiałe i zuchwałe, przez co jak dziesiątki innych Węgrów, został przedstawiony do odznaczenia najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym, orderem Virtuti Militari. A kiedy zakończyła się wojna polsko-bolszewicka, nastąpił  wreszcie, jego długo wyczekiwany powrót do ukochanej węgierskiej Ojczyzny…

 

P. S.

Choć st. szer. Istvan Prazsenka jest postacią fikcyjną, chciałem przez jej stworzenie oddać hołd tym wszystkim węgierskim ochotnikom, którzy owego pamiętnego 1920 roku przelewali za Polskę swoją krew. Zarówno tysiącom Węgrów, którzy polegli w wojnach polskich w latach 1919-1921, jak i tym kilkuset Węgrom, którzy walczyli w Bitwie Warszawskiej 1920 roku…

 

KONIEC

 

Kamil Olszówka
Kamil Olszówka
Opowiadanie · 15 sierpnia 2023
anonim
  • Kamil Olszówka
    Opowiadanie to planuję w przyszłości włączyć do powstającego właśnie zbioru kilkudziesięciu opowiadań mojego autorstwa opatrzonych wspólnym tytułem „Gawędy starego Węgra".
    W zamierzeniu moim ma to być zbiór kilkudziesięciu opowiadań odnoszących się do chlubnych kart wielowiekowej polsko-węgierskiej przyjaźni, będącej fenomenem w skali całego świata. Spoiwem łączącym te wszystkie opowiadania będzie fikcyjna postać snującego je starego, siwowłosego Węgra, niemal codziennie otaczanego przez grupkę kilku polskich nastolatków, zawsze ciekawsko wsłuchujących się w opowiadane przez niego historie. Każda z jego barwnych gawęd odnosić się będzie do jakiegoś chlubnego epizodu wspólnej polsko-węgierskiej historii. Każde z zamieszczonych w moim zbiorze opowiadań będzie pochwałą patriotyzmu, heroizmu, miłości Ojczyzny, przyjaźni między narodami i gotowości do największych wyrzeczeń dla słusznej sprawy.
    Jednakże głównym motywem rzeczonych opowiadań (gawęd) pozostanie wielowiekowa historia polsko-węgierskiej przyjaźni...
    Niestety nie mogę ze swojej strony obiecać że uda mi się rzeczony zbiór kilkudziesięciu opowiadań mojego autorstwa szybko ukończyć, ani też nie mogę obiecać że uda mi się szybko znaleźć wydawcę, który zgodzi się wydać go drukiem...
    -------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Jeżeli podobają się Państwu moje teksty o tematyce historycznej i szanują Państwo moją pracę, mogą mnie Państwo wesprzeć drobną kwotą.
    Z góry wszystkim darczyńcom dziękuję!
    KRAKOWSKI BANK SPÓŁDZIELCZY 96 85910007 3111 0310 9814 0001

    · Zgłoś · 1 rok